Skaflok wyczuł obecność jakiejś Mocy, a kiedy zobaczył, że nieznajomy ma tylko jedną rękę, przebiegł go zimny dreszcz. Uważano bowiem, że niedobrze jest spotkać o zmierzchu Tyra z rodu Asów[23].
Ale było za późno na ucieczkę. Bóg spoglądał już w jego stronę. Skaflok wjechał śmiało w krąg światła padającego od ogniska i spojrzał w zamyślone, ciemne oczy Tyra.
— Bądź pozdrowiony, — Skafloku — powiedział As. Jego głos brzmiał jak burza, przetaczająca się przez nieboskłon z brązu. Bez przerwy obracał rożen nad ogniem.
— Bądź pozdrowiony, panie. — Skaflok odprężył się nieco. Pozbawieni dusz Elfowie nie czcili żadnych bogów, mimo to nie było żadnych zatargów między nimi a Asami. Niektórzy nawet służyli w samym Asgardzie[24].
Tyr skinął lekko głową, dając znak człowiekowi, by zdjął brzemię z ramion i przykucnął. Przez długi czas panowała cisza, przerywana tylko sykiem i trzaskiem płomieni, które tkały chwiejną aureolę wokół posępnej, wąskiej twarzy Tyra.
W końcu bóg przemówił:
— Wyczułem wojnę. Trollowie zamierzają uderzyć na Alfheim.
— Dowiedzieliśmy się o tym, panie — odparł Skaflok. — Elfowie są przygotowani do wojny.
— Walka będzie trudniejsza, niż sądzisz. Tym razem Trollowie mają sprzymierzeńców. — Tyr spojrzał ponuro w płomienie. — Chodzi tu o większą stawkę, niż się wydaje Elfom czy Trollom. W tych dniach Norny uprzędą do końca wiele nici.
I znowu zapanowało milczenie, które przerwał Tyr:
— Tak, kruki latają nisko i bogowie pochylają się nad światem, który drży pod kopytami Czasu. Powiadam ci, Skafloku: będziesz bardzo potrzebował imieninowego podarunku Asów. Sami bogowie są zaniepokojeni. Dlatego ja, który strzegę praw wojny, przebywam na ziemi.
Wiatr rozwiał jego czarne kędziory. Bóg wbił płonący wzrok w oczy człowieka. — Dam ci pewną przestrogę — oświadczył — chociaż obawiam się, że to na nic się nie zda wobec wyroku Norn. Kto był twoim ojcem, Skafloku?
— Nie wiem, panie, ani nigdy mnie to nie obchodziło. Lecz mogę zapytać o to Imryka…
— Nie czyń tego. Powinieneś raczej poprosić Imryka, żeby nikomu nie mówił tego, co wie, a zwłaszcza tobie. Albowiem gorzki będzie dla ciebie dzień, w którym dowiesz się, kto był twoim ojcem. I to, co wyniknie z tego dla ciebie, wyrządzi wiele zła na świecie.
Znów skinął głową i Skaflok oddalił się pośpiesznie, pozostawiwszy upolowaną łanię jako dar za otrzymaną radę. Kiedy mknął do domu wśród świstu powietrza i śniegu, zastanawiał się, jak cenna była przestroga Tyra, gdyż pytanie, kim jest naprawdę, bez reszty zawładnęło jego myślami i noc wydała mu się pełna demonów.
Jechał wciąż szybciej i szybciej nie zważając, że wiatr chłoszcze go bezlitośnie, lecz nie mógł zrzucić ciężaru z serca i myśli. Tylko Freda, powtarzał w duchu, usiłując złapać oddech, tylko Freda może uwolnić go od strachu.
Przed świtem ujrzał na tle nieba mury i wieże Alfheimu. Elfowy gwardzista zadął w róg, żeby dać znać odźwiernym. Skaflok przemknął przez bramę na dziedziniec. Zrzuciwszy narty, wbiegł po schodach do wnętrza zamku.
Imryk, który poprzedniego wieczoru powrócił do Elfheugh, rozmawiał na osobności z Leeą. — I cóż z tego, że Skaflok zakochał się w śmiertelnej dziewczynie? — Wzruszył ramionami. — To jego sprawa, w dodatku niewiele znacząca. Czy jesteś zazdrosna?
— Tak — przyznała otwarcie siostra. — Ale chodzi tu o coś więcej. Sam obejrzyj tę dziewczynę i spróbuj wyczuć, czy jakimś sposobem może się stać bronią wymierzoną przeciwko nam.
— Hm… tak. — Jarl brytyjskich Elfów podrapał się po podbródku i spochmurniał. — Powiedz mi, co o niej wiesz.
— Nazywa się Freda, córka Orma, pochodzi z rozbitego rodu z południa, z krainy Duńczyków…
— Freda… córka Orma… — Imryk stanął jak wryty. — Przecież to znaczy, że…
Skaflok wpadł do komnaty. Jego wymizerowana twarz i dziki wzrok zaskoczyły ich. Upłynęło nieco czasu, zanim mógł mówić, potem zaś opowiedział im wszystko w jednym potoku słów.
— Co Tyr miał na myśli? — zawołał w końcu. — Kim jestem, Imryku?
— Wiem, co miał na myśli — odparł szorstko jarl — i dlatego twoje pochodzenie pozostanie wyłącznie moją tajemnicą, Skaf — loku. Powiem ci tylko, że wywodzisz się z dobrego rodu i że nie ciąży na nim żadna hańba. — Później przywdział swą najlepszą maskę i za pomocą gładkich słów uspokoił Skafloka i Leeę.
Lecz gdy oboje odeszli, Imryk jął chodzić po komnacie mrucząc do siebie: — Ktoś w jakiś sposób zwabił nas na trudną, najeżoną niebezpieczeństwami drogę. — Zacisnął zęby. — Może należałoby pozbyć się tej dziewczyny… ale nie, Skaflok strzeże jej całą swą potęgą i gdybym znalazł na nią sposób, na pewno dowiedziałby się o tym i… trzeba dochować tajemnicy. Nie chodzi o to, że chłopak przejąłby się tym zbytnio, gdyż w sprawach miłości myśli jak Elf. Lecz gdyby poznał sekret swego pochodzenia, wkrótce i dziewczyna dowiedziałaby się o wszystkim, a przecież złamali jedno z najważniejszych ludzkich praw. Wpadłaby wtedy w rozpacz tak wielką, że nie cofnęłaby się przed niczym, my zaś potrzebujemy Skafloka.
Imryk snuł najrozmaitsze plany, jedne przebieglejsze od drugich. Pomyślał o skierowaniu uwagi Skafloka na inne niewiasty. Ale nie, jego wychowanek natychmiast rozpoznałby każdy napój miłosny, a nad prawdziwą miłością nawet bogowie nie mają mocy. Gdyby jednak uczucie to umarło śmiercią naturalną, sekret Skafloka straciłby jakiekolwiek znaczenie. Wszelako Imryk nie odważył się zaufać tak nikłej szansie. A zatem należy jak najgłębiej pogrzebać tajemnicę pochodzenia jego wychowanka i to jak najprędzej.
Jarl brytyjskich Elfów poszukał w pamięci. Jak mu się zdawało — gdyż właściwe zapamiętanie wydarzeń trwającego tysiące lat żywota nie należało do najłatwiejszych rzeczy — tylko jedna osoba poza nim znała całą tę historię.
Posłał więc po Ognistą Włócznię, zaufanego gwardzistę — choć tylko dwustuletniego młodzika — lecz chytrego i znającego dobrze magię. — Jakieś dwadzieścia lat temu pewna czarownica mieszkała w lesie na południe od Elfheugh — rzekł. — Mogła umrzeć lub wynieść się stamtąd, ale chcę, żebyś ją wytropił — i jeśli jeszcze żyje — zabił ją na miejscu.
— Tak, panie. — Skinął głową Ognista Włócznia. — Jeśli wolno mi zabrać kilku myśliwych i psy, wyruszymy wieczorem.
Imryk udzielił mu wskazówek: — Zabierz wszystko, czego potrzebujesz, i zacznij tak szybko, jak możesz. Nie pytaj mnie o powody ani nie rozmawiaj później o tej sprawie.
Freda z radością powitała ukochanego w ich komnatach. Choć oczarowana była wspaniałością Elfheugh, mimo pozorów odwag’ drżała z lęku, ilekroć Skaflok ją opuszczał. Mieszkańcy zamku wysocy, zwinni Elfowie i bosko piękne Elfiny, Niziołkowie, Goblinowie i inne, jeszcze bardziej niesamowite istoty, które na nich pracowały, oraz wiwerny[25] używane zamiast sokołów na polowaniu, lwy i pantery trzymane dla przyjemności, a także pełne wdzięku elfowe konie i psy — wszystko to było dla niej zupełnie obce. Dotknięcie Elfów były chłodne, ich twarze nieruchome jak oblicza posągów i zarazem nieludzko zmienne, a starodawna, odmienna mowa, strój i obyczaje tworzyły między nimi przepaść nie do przebycia. Przesłonięty błękitną mgiełką wspaniały zamek, który był równie nagą skałą, czary dryfujące w jego wiecznie ciepłym półmroku, duchy nawiedzające wzgórza, lasy i wody — przygniatały ją swą niesamowitością.
Ale kiedy Skaflok był u jej boku, Fredzio wydawało się, iż Alfeim leżał na granicy Raju. (Niech Bóg wybaczy jej takie myśli, szeptała do siebie, jak i to, że nie uciekła z tego pogańskiego miejsca do świętego chłodu i mroku klasztoru!). Skaflok był wesoły, pełen życia i psocił tak długo, aż w końcu Freda mogła tylko śmiać się razem z nim. Z jego ust płynęły pieśni, każda na jej cześć, jego ramiona i usta budziły w niej szaleństwo trwające dopóty, dopóki radość nie złączyła na chwilę ich ciał w Jedność, która Zawsze Śpiewa. Widziała go w walce i zdawała sobie sprawę, że zarówno na ziemiach zamieszkanych przez ludzi, jak i w Krainie czarów znalazłoby się niewielu lepszych odeń wojowników. Była z niego dumna, gdyż sama pochodziła z rodu duńskiego wodza. (Czy jednak nie była złą córką i siostrą, skoro czar, któremu nie mogła się oprzeć, tak szybko wygnał z jej serca smutek i zamiast tego napełnił je bezgranicznym szczęściem? Nie miała wyboru, gdyż Skaflok nie czekałby, aż minie roczny okres żałoby, a któż mógłby być lepszym ojcem dla wnuków Orma i Elfrydy?). Dla niej zawsze był bardzo dobry.