Z Orkadów i Szetlandów przybył Flam (syn tego Flama, który poległ w czasie wyprawy Skafloka) pałając żądzą pomszczenia ojca. On i jego bracia należeli do najlepszych kapitanów w całej Krainie Czarów. Ich złożona z dakkarów flota, mknąc na południe, kładła cień na morskich falach. Tarcze błyszczały wzdłuż wręgów, wiatr świszczał wśród lin, a syk morza oranego dziobami okrętów równie dobrze mógł wydobywać się z wężowych głów, które je zdobiły.
Z szarych wzgórz i wrzosowisk Piktlandii[36] wymaszerowali dzicy wodzowie odziani w skórzane pancerze, z bronią zakończoną krzemiennymi grotami w dłoniach. Byli niżsi i mocniej zbudowani od prawdziwych Elfów. Mieli ciemną skórę, długie, czarne kędziory i brody powiewające wokół wytatuowanych twarzy, gdyż w ich żyłach płynęła krew Trollów, Goblinów i jeszcze starszych ludów oraz piktyjskich niewiast porwanych w dawno minionych dniach. Wraz z nimi przybyła pewna liczba mniej znacznych Sidhów, którzy przed wiekami przyłączyli się do plemion szkockich: skaczący niczym kozy, pokraczni Leprechaunowie oraz wysocy, piękni wojownicy w lśniących zbrojach, kroczący dumnie z włóczniami w dłoniach lub jadący rydwanami bojowymi, które zaopatrzono w brzeszczoty na piastach do koszenia wrogów.
Z południa, ze wzgórz i podziurawionych jaskiniami wybrzeży Kornwalii i Walii ‘przybyli niektórzy spośród najstarszych Elfów na całej wyspie, konno lub rydwanami, odziani w kolczugi, a ich sztandary opowiadały o minionej chwale; zielonowłosi, białoskórzy wodnicy, którzy otaczali się szarym welonem słonej mgły, by utrzymać wilgoć na lądzie; kilku wiejskich półbogów, których niegdyś sprowadzili tu, później zaś porzucili Rzymianie oraz nieśmiali leśni Elfowie, klan za klanem.
Na ziemiach Anglów i Sasów nie było ich wielu, gdyż mieszkańcy Krainy Czarów, którzy niegdyś tu żyli, uciekli lub zostali wypędzeni za pomocą egzorcyzmów. Ale ci, którzy pozostali, odpowiedzieli na wezwanie Imryka. Nie należało też lekceważyć owych Elfów, choć często byli biedni i zacofani, ponieważ wielu mogło się szczycić pochodzeniem od Weylanda[37] albo i samego Odyna. Byli najlepszymi kowalami w całej prowincji, gdyż mieli domieszkę krwi Niziołków i znaczna ich część zamierzała użyć w walce swych wielkich młotów.
Lecz najpiękniejsi i najdumniejsi byli ci, którzy mieszkali w pobliżu Elfheugh. Wielmoże skupieni wokół Imryka górowali nad pozostałymi Elfami nie tylko pochodzeniem, ale również Urodą, mądrością i bogactwem. Byli zapalczywi, szli do boju odziani barwnie jak na wesele i całowali swe włócznie niczym panny młode. Znali dobrze magię i rzucali straszne czary, by pognębić wrogów albo ochronić przyjaciół. Nowo przybyli Elfowie spoglądali na nich z lękiem, co jednak nie przeszkadzało im cieszyć się jadłem i trunkami, które tamci przysłali do ich obozów, oraz szukającymi rozrywki niewiastami.
Freda z wielkim zainteresowaniem przyglądała się mobilizacji armii Elfów. Widok tych nieludzkich wojowników, kroczących dumnie o zmierzchu i w nocy, o twarzach tylko na poły dostrzegalnych dla jej oczu i w ten sposób jeszcze bardziej niesamowitych, budził na przemian zaskoczenie i zachwyt, strach i dumę. Skaflok, jej ukochany, zajmował wśród nich wysoką pozycję i posiadał większą władzę niż jakikolwiek śmiertelny król.
Ale rządził istotami pozbawionymi dusz. Freda przypomniała sobie niedźwiedzią siłę Trollów. A gdyby miał polec z ich ręki?
Ta sama myśl i jemu przyszła do głowy. — Może powinienem zabrać cię do przyjaciół, których masz w krainie ludzi — powiedział z namysłem. — Możliwe, choć w to nie wierzę, że Elfowie przegrają wojnę z Trollami. Prawdą jest, iż wszystkie znaki źle nam wróżą. A gdyby tak się stało, nie byłoby tu dla ciebie miejsca.
— Nie — nie. — Spojrzała na Skafloka z przerażeniem, po czym ukryła twarz na jego piersi. — Nie opuszczę cię. Nie mogę.
Zmierzwił jej włosy. — Wróciłbym po ciebie później — rzekł.
— Nie… Może się zdarzyć, że ktoś w jakiś sposób namówi mnie lub zmusi do pozostania… nie wiem, kto to mógłby być poza księdzem, ale słyszałam o takich wypadkach… — Przypomniała sobie piękne Elfiny i spojrzenia, jakimi obrzucały Skafloka. Młodzieniec poczuł, że Freda zesztywniała w jego ramionach. Powiedziała stanowczo: — Tak czy owak, nie opuszczę cię. Zostaję.
Przytulił ją mocniej z radości.
Nadeszły wieści, że Trollowie wypłynęli na morze. Ostatniej nocy, nim Elfowie sami wyruszyli przeciw wrogom, wyprawili w Eflheugh wspaniałą ucztę.
Jadalnia Imryka była ogromna. Freda, siedząca obok Skafloka w pobliżu wysokiego rzeźbionego krzesła jarla Eflów, nie mogła dojrzeć dalszych ścian sali i tylko przelotnie przyjrzeć się krokwiom ozdobionym motywami winorośli. Chłodny, błękitny półmrok, który tak lubili Elfowie, zdawał się snuć jak dym, chociaż samo powietrze było czyste i pachniało kwiatami. Wnętrze sali rozjaśniały niezliczone świece, umieszczone w ciężkich, brązowych kandelabrach. Ich srebrzyste, nieruchome płomienie odbijały się od zawieszonych na ścianach tarcz i złotych płyt z wygrawerowanymi zawiłymi wzorami. Stojące na śnieżnobiałych obrusach talerze, misy i czary również były wykonane z metali szlachetnych i wysadzane drogimi kamieniami. I choć Freda przyzwyczaiła się w Elfheugh do wykwintnych dań, teraz zakręciło się jej w głowie od mnóstwa potraw — dziczyzny, ptactwa, ryb, przypraw, słodyczy, różnych gatunków piwa, miodów pitnych i win, które podano tego wieczoru.
Elfowie odziani byli w bogate szaty. Skaflok miał na sobie tunikę z białego jedwabiu i obcisłe płócienne spodnie, kubrak z barwnym haftem układającym się w zagmatwany labirynt, złocisty pas z ozdobionym drogimi kamieniami sztyletem w pochwie z elektrum[38], ciżmy ze skóry jednorożca i szkarłatną, gronostajową pelerynkę, która spływała mu z ramion niczym strumienie krwi. Freda odziana była w przejrzystą suknię z pajęczego jedwabiu, mieniącą się wszystkimi barwami tęczy. Brylantowy naszyjnik lśnił na jej małych, jędrnych piersiach, ciężki złoty pas obejmował talię, złote bransolety zdobiły obnażone ręce, a na nogach miała aksamitne trzewiczki. Oboje włożyli też diademy błyszczące od drogich kamieni, jak przystało na dostojnika Alfheimu i jego aktualną wybrankę. Inni biesiadnicy byli nie mniej strojni, nawet biedniejsi wodzowie z dalekich stron nosili ozdoby z nie obrobionego złota.
W sali rozbrzmiewała muzyka — nie tylko niesamowite melodie, które tak lubił Imryk — lecz także dźwięki sidhańskich harf i smętne nuty piszczałek używanych w zachodniej części wyspy. Toczono rozmowy, prędkie, błyskotliwe, okrutne, prawdziwe pojedynki słowne, pełne subtelnych drwin, pchnięć, parad i dźwięczny śmiech często rozlegał się za stołami.
Lecz gdy ustały rozmowy i powinni byli wystąpić trefnisie, zawołano o taniec mieczy. Imryk spochmurniał, gdyż nie chciał, aby wszyscy poznali wróżebne znaki, ale ponieważ pragnęła tego większość gości, nie mógł odmówić.
Elfowie i Elfiny wyszli na środek sali. Mężowie zrzucili z siebie szaty krępujące ruchy, niewiasty zaś wszystko. Niewolnicy przynieśli każdemu tancerzowi miecz. — Co oni robią? — zapytała Freda.
— To stary taniec wojenny — odparł Skaflok. — Przypuszczam, że będę musiał odegrać rolę skalda, gdyż żaden człowiek nie mógłby odtańczyć go bez uszczerbku dla siebie, nawet gdyby znał wszystkie figury. Tańczą go przy wtórze dziewięćdziesięciu dziewięciu wierszy, które skald musi ułożyć na poczekaniu. Jeżeli nikt nie odniesie rany, poczytają to za pomyślną wróżbę, omen zwycięstwa, ale jeśli ktoś zginie, oznacza to klęskę i zagładę. Nawet draśnięcie to zły znak. Nie podoba mi się to.