Выбрать главу

I kurhan rozwarł się. W wejściu stanęli Orm i jego synowie, otoczeni widmowymi językami ognia. Duński wódz zawołał:

Kto śmie rozbijać Kurhan i każe mi Zmartwychwstać Mocą run i zaklęć? Uciekaj przed gniewem Umarłych, zuchwalcze! Niech śpią spokojnie W ciemnościach.

Orm stał oparty o włócznię. Odzież miał zbrukaną ziemią, twarz bezkrwistą i oszronioną. Jego oczy świeciły wśród płomieni, które Pląsały wokół niego. Po jego prawej stronie stał Ketił, sztywny i blady, a rana w jego czaszce czerniała na tle włosów. Po lewej zaś trwał Asmund — nieruchomy, osłonięty cieniem, zakrywający skrzyżowanymi na piersi rękoma śmiertelną ranę. Za nim Skaflok dojrzał niewyraźnie grzebalny statek i budzącą się do życia załogę.

Opanował strach i rzekł:

Strach nie Zmieni mych zamiarów. Wstańcie i odpowiadajcie! Oby szczury się zalęgły W waszych żebrach, Jeśli nie odpowiecie na Pytania, które wam zadam!

Przytłumiony, dziwny głos Orma rozszedł się daleko:

Głęboki jest Sen śmierci, czarowniku. Przebudzeni umarli Wrzą gniewem. Duchy zemszczą się Okrutnie za to, Ze niepokoisz Ich kości w kurhanie.

Freda podeszła bliżej.

— Ojcze! — zawołała. — Ojcze, czy nie poznajesz swojej córki?

Orm spojrzał na nią i gniew zgasł w jego oczach. Pochylił głowę i stał milcząc wśród pląsów i syku płomieni. Ketil rzekł:

Radzi jesteśmy Pięknej niewieście. Witaj, słoneczna panno, Siostro ukochana! Chłód mogiły Przenika nasze piersi, Lecz ty, siostro, Grzejesz nas miłością.

Elfryda powoli podeszła do Orma. Popatrzyli na siebie w widmowej poświacie. Wzięła go za ręce. Były zimne jak ziemia, w której spoczywały. Orm rzekł:

Straszny był dla Mnie sen śmierci. Od twych łez, najdroższa, Serce mi się krajało. Żmije sączyły weń Swój jad, Kiedy słyszałem Twój gorzki płacz.
Odtąd proszę cię, Kochana: wesel się, Śpiewaj i śmiej. Wtedy śmierć To lekka drzemka I śpię spokojnie. Spowity różami.

— Nie mam na to sił, Ormie — odparła. Dotknęła jego twarzy. — Masz szron we włosach i ziemię w ustach. Jesteś zimny, Ormie.

— Nie żyję. Dzieli nas grób.

— Więc niech już tak nie będzie. Zabierz mnie ze sobą. Orm dotknął ustami jej ust.

Tymczasem Skaflok zwrócił się do Ketila:

Odezwij się, umarlaku. Powiedz mi, gdzie Przebywa olbrzym Bolwerk, słynny płatnerz. Powiedz mi też, Wojowniku, Jak zmusić Bolwerka, By pracował dla mnie.

Ketil odparł:

Źle czynisz, czarowniku. Twe poszukiwania Ściągną na ciebie Nieszczęść bez liku. Nie pytaj o Bolwerka, Gdyż niesie zgryzoty. Pozostaw nas teraz, Póki jeszcze żyjesz.

Skaflok pokręcił głową. Wówczas Ketil oparł się na mieczu i zaśpiewał tak:

Na północy w Jotunheimie, W pobliżu Utgardu, W głębi góry Mieszka Bolwerk. Sidhowie dadzą statek, Byś tam dopłynął. Powiedz mu, że Loki Prawi o bitwach.

Teraz przemówił ukryty w cieniu Asmund, a w jego głosie brzmiał wielki smutek:

Bracie, siostro, Okrutny i gorzki Los wam zgotowały Bezlitosne Norny. Twoi zmarli krewni Żałują, że rzuciłeś czar, Co każe im mówić prawdę.

Fredę ogarnęło przerażenie. Nie mogła mówić, tylko podeszła do Skafloka i stali obok siebie wpatrując się w mądre, smutne oczy Asmunda. Umarły mówił powoli, a białe języki ognia pląsały wokół jego ciemnej postaci:

Prawo żywych Obowiązuje także umarłych. Niekiedy trudno Być mu posłusznym. Lecz muszę wyrzec Te gorzkie słowa: Skafloku, Freda To twoja siostra.
Witaj, bracie, Dzielny wojowniku. Niewinna jesteś Siostro. Lecz wasza miłość To kazirodztwo. Żegnajcie teraz, Nieszczęsne dzieci!

Kurhan zamknął się z przeraźliwym jękiem. Płomienie zgasły i znów oświetliły go blade promienie księżyca.

Freda cofnęła się, jak gdyby Skaflok stał się Trollem. Jak ślepiec podszedł do niej chwiejnym krokiem. Dziewczyna stłumiła szloch, odwróciła się i uciekła.

— Matko! — szeptała. — Matko!

Lecz w księżycowej poświacie kurhan był zupełnie pusty. I nikt z ludzi nigdy już nie widział Elfrydy.

Świt rozlał się po niebie. Ołowiane chmury wisiały nisko nad białym pustkowiem. Zaczął padać śnieg.

Freda siedziała na kurhanie i patrzyła przed siebie. Nie płakała. Zastanawiała się, czy to było możliwe.

Skaflok ukrył konie w zaroślach i usiadł obok Fredy. Wyraz jego twarzy i głos były smutne jak świt. — Kocham cię, Fredo.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Po pewnym czasie Skaflok podjął: — Nie mogę cię nie kochać. Cóż znaczy, że przypadkiem w naszych żyłach płynie ta sama krew? To nieważne. Wiem, że istnieją narody, ludzkie narody, w których takie małżeństwa są czymś normalnym. Fredo, chodź ze mną, zapomnij o tym przeklętym prawie…

— To boskie prawo — odparła równie smutno jak on. — Nie mogę łamać go świadomie. I tak już ciężko zgrzeszyłam.

— Powiadam ci, że nie chciałbym słuchać boga, który starałby się rozdzielić dwoje ludzi tak bliskich sobie jak my. Gdyby ośmielił się zbliżyć do mnie, odesłałbym go do domu, wyjącego z bólu.

— Tak… ty jesteś poganinem! — wybuchnęła. — Wychowankiem pozbawionych duszy Elfów, dla których odważyłeś się wskrzeszać umarłych na nowe udręki. — Zarumieniła się lekko. — Więc wracaj do nich! Wracaj do Leei!

Skaflok wstał razem z nią. Próbował wziąć Fredę za rękę, ale mu się wyrwała. Zgarbił się z przygnębienia.

— Czy nie mogę mieć nadziei? — zapytał.

— Żadnej. — Ruszyła w drogę. — Poszukam sąsiedniej osady. Może zdołam odpokutować za to, co zrobiłam. — Nagle odwróciła się do niego. — Chodź ze mną, Skafloku! Zapomnij o swoim pogaństwie, przyjmij chrzest i pogódź się z Bogiem.

Potrząsnął głową.

— Nie z tym bogiem.

— Ale… ja cię kocham, Skafloku. Bardzo cię kocham i pragnę, żeby twoja dusza poszła do Nieba.

— Jeśli mnie kochasz — odparł przytłumionym głosem — zostań ze mną. Nie tknę cię, chyba tylko jako… brat. Ale nie opuszczaj mnie.

— Nie — odpowiedziała. — Żegnaj. I zaczęła biec.

Pobiegł za nią. Śnieg skrzypiał im pod nogami. Skaflok minął Fredę i stanął przed nią, zmuszając do zatrzymania się. Zauważyła, że wykrzywił boleśnie usta, jakby ktoś obracał nóż w jego wnętrznościach.