Odwrócił się gwałtownie w stronę pucharów z winem. Fand westchnęła.
— Popłyniesz w smutnym towarzystwie — powiedziała do swego małżonka.
Władca mórz wzruszył ramionami.
— Niech się zadręcza czarnymi myślami. A ta podróż i tak mi się spodoba.
XXII
Trzy dni później Skaflok stał na brzegu morza i przyglądał się, jak jeden z Leprechaunow wyciąga statek Mananaana z groty, w której był ukryty. Była to mała, smukła łódź o srebrzystym kadłubie, który wydawał się zbyt kruchy do morskich podróży. Jej maszt był inkrustowany kością słoniową, a żagiel i takielunek przeplatany barwnym jedwabiem. Na dziobie stał piękny złoty posąg Fand jako tancerki.
Ona sama odprowadziła Skafloka i Mananaana. Pozostali Tuatha De Danaan pożegnali się wcześniej i nie było żadnego z nich na brzegu morza w ów chłodny, mglisty poranek. Mgła połyskiwała jak krople rosy w splotach Fand, a jej fiołkowe oczy wydawały się ciemniejsze i bardziej błyszczące niż zwykle, gdy życzyła Mananaanowi pomyślności.
— Niech ci się szczęści w podróży — powiedziała do niego — i obyś wkrótce powrócił do zielonych wzgórz Erynu[45] i złotych ulic Krainy Młodości. Za dnia będę spoglądać w stronę morza, nocą zaś wsłuchiwać się w fale, oczekując wieści o powrocie Mananaana.
Skaflok stał na uboczu. Pomyślał, jak mogłaby żegnać go Freda, i powiedział sobie w duchu:
— Odpływamy — powiedział Mananaan. Wraz z Skaflokiem wsiadł do łodzi w małym basenie portowym i podniósł jarzący się żagiel. Człowiek ujął w dłonie wiosło sterowe, a morski bożek zaśpiewał, wtórując sobie na harfie:
Kiedy tak śpiewał, zerwał się silny wiatr i statek pomknął po zielonych, zimnych falach, które opryskiwały ich słonym pyłem wodnym. Łódź Mananaana była równie szybka, jak elfowe statki i już wkrótce żeglarze nie mogli odróżnić szarego wybrzeża Erynu od szarych chmur na krawędzi świata.
— Wydaje mi się, że odnalezienie Jotunheimu będzie wymagało czegoś więcej niż zwykłego żeglowania na północ — przerwał milczenie Skaflok.
— To prawda — odparł Mananaan. — Konieczne będą pewne czary, ale najbardziej będziemy potrzebować nieulękłych serc i mocnych ramion.
Zmrużył oczy wpatrując się w dal. Wiatr mierzwił włosy okalające oblicze morskiego bożka, które było majestatyczne i zarazem wesołe, pełne entuzjazmu i opanowane. — Pierwsze tchnienie wiosny przechodzi przez świat ludzi — powiedział. — Była to najsurowsza zima od stuleci i myślę, że stało się tak za sprawą czarów rzuconych przez Jotunów. A my płyniemy do krainy wiecznego lodu, która jest ich ojczyzną.
Spojrzał znów na Skafloka. — Już dawno powinienem był wyruszyć w podróż do krańców stworzenia. Czyż nie jestem królem Oceanu? Źle się stało, że czekałem tak długo i nie zrobiłem tego, kiedy Tuatha De Danaan byli bogami i znajdowali się u szczytu potęgi. — Pokręcił głową. — Nawet Asowie, którzy nadal są bogami, nie wyszli bez szwanku z kilku wypraw do Jotunheimu. Co do nas dwóch — to nie wiem. Naprawdę, nie wiem.
Po czym dorzucił śmiało: — Ale popłynę tam, gdzie zechcę! W Dziewięciu Światach nie będzie wód, których nie przeorały statki Mananaana Mac Lira.
Zajęty własnymi myślami Skaflok nie odpowiedział. Łódź zachowywała się niczym żywa istota. Wiatr grał na takielunku, a wodny pył opadał jak tęczowa zasłona na piękny posąg Fand. Powietrze było chłodne, lecz słońce zaświeciło jasno, wypiło mgłę i rozsypało diamentowy kurz na falach. Fale baraszkowały i szemrały pod błękitnym niebem usianym puchatymi białymi obłokami. Ster wibrował w dłoni Skafloka. Młodzieniec nie mógł nie odczuć świeżości poranka. Powiedział cicho:
Mananaan przyjrzał mu się uważnie.
— Ta podróż będzie wymagała wszystkiego, co mąż może z siebie dać — rzekł. — Nie zostawiaj nic na brzegu.
Skaflok poczerwieniał z gniewu.
— Nie prosiłem na towarzysza podróży tego, kto lęka się śmierci — warknął.
— Mąż, który nie ma po co żyć, nie jest zbyt niebezpieczny dla wrogów — zauważył władca mórz. Później szybko wziął do ręki harfę i zagrał jedną z dawnych sidhańskich pieśni bojowych. Dziwnie zabrzmiała ona na przestworzach morza, nieba i wiatru. Przez jakiś czas Skaflokowi wydawało się, że widzi widmowe wojsko szykujące się do walki, słońce błyszczące w hełmach zdobnych piórami i w lesie włóczni, igrające na rozwiniętych sztandarach, słyszy głos rogów i dudnienie zaopatrzonych w kosy kół rydwanów, które mknęły po niebie.
Płynęli bez przerwy przez trzy dni i trzy noce. Wiatr wiał stale z południa i łódź Mananaana mknęła po falach jak jaskółka w powietrzu. Kolejno stali na warcie, spali w śpiworach pod małym pokładem dziobowym, żywili się sztokfiszami, serem, sucharami i co tam jeszcze było na statku, odsalając wodę morską za pomocą czarów. Zamienili ze sobą niewiele słów, gdyż Skaflok nie miał ochoty na pogawędki, a Mananaan, jako nieśmiertelny, znajdował zadowolenie we własnych myślach. Lecz wraz z ciężką pracą rósł ich wzajemny szacunek i życzliwość, więc razem śpiewali czarodziejskie pieśni, które przeprowadziły ich przez granice Jotunheimu.
Statek płynął bardzo szybko. Gdy tak mknęli na północ do serca zimy, czuli, że z każdą godziną robi się wciąż chłodniej i ciemniej.
Słońce wschodziło coraz niżej nad horyzontem, aż w końcu stało się dalekim, bladym krążkiem przelotnie oglądanym przez chmury burzowe. Mróz był srogi, przenikał przez odzież, ciało i kości do głębi duszy. Pył wodny zamarzał na takielunku i szron pokrył złoty posąg Fand. Dotknąć metalu znaczyło zedrzeć skórę z palców. Oddech zamarzał im w wąsach.
Zagłębiali się coraz dalej w świat nocy. Płynęli po czarnych, iskrzących się srebrem morzach, między górami lodowymi, które majaczyły jak widma w poświacie księżyca. Niebo było bardzo ciemne, usiane niezliczonym mnóstwem jasnych gwiazd, między którymi pląsały zorze polarne, przywodzące Skaflokowi na myśl niesamowite płomienie nad kurhanem Orma. W potwornej lodowej pustce słychać było jedynie świst wiatru i szum morza.
Nie przybyli do Jotunheimu jak do jednego z królestw Krainy Czarów. Po prostu popłynęli dalej, niż ośmieliłby się uczynić to ludzki statek, na wody, które stawały się coraz zimniejsze i czarniejsze, aż w końcu przyświecały im już tylko gwiazdy, księżyc i zorze polarne. Skaflok uważał, że ta kraina wcale nie leży na ziemi, lecz w dziwnym wymiarze w pobliżu skraju wszystkiego, gdzie świat na powrót pogrąża się w Przepaści, z której się wyłonił. Wyobrażał sobie, że płynie ze świata żywych po Morzu Śmierci.