— Mamy do spełnienia misję, która musi się powieść. — odezwał się Mananaan.
— Co takiego? — zapytał Bolwerk, napełniając jaskinię echem, które umilkło dopiero w środku ziemi.
Skaflok rzekł:
Otworzył tobołek z wilczej skóry i rzucił do stóp olbrzyma złamany miecz.
Bolwerk obmacał brzeszczot.
— Tak — szepnął. — Dobrze pamiętam ten miecz. To mojej pomocy szukali Niziołkowie — Dyrin i Dwalin, kiedy musieli wykuć taki brzeszczot, żeby jednocześnie móc wykupić się Swafrlamiemu i zemścić się na nim. Zakuliśmy w nim lód, śmierć i burzę, potężne runy i czary, i żywą wolę czynienia zła. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Wielu wojowników władało tym mieczem, gdyż przynosi zwycięstwo. Wszystko w nim zadaje rany, a ostrze nigdy nie tępieje. Sama stal przepojona jest jadem i rany, które zadaje, nie można uleczyć żadnym lekarstwem, czarami czy modlitwą. Ale ciąży na nim klątwa: za każdym razem, gdy zostanie wyciągnięty z pochwy, musi napić się krwi i w końcu zawsze w jakiś sposób spowoduje śmierć tego, kto nim włada.
Pochylił się do przodu. — Dlatego — powiedział powoli — dawno temu Thor złamał go, czego nie mógł uczynić nikt poza nim w Dziewięciu Światach. Odtąd miecz ten leżał zapomniany w ziemi, ale teraz — teraz, jeśli Loki wzywa do broni, jak powiadasz, znowu będzie potrzebny.
— Ja tego nie mówiłem — mruknął Skaflok — chociaż chciałem, żebyś tak myślał.
Bolwerk nie usłyszał go. Zwrócił puste oczodoły w dal i pogrążywszy się w myślach, gładził złamany brzeszczot. — Więc zbliża się koniec — szepnął. — Nadchodzi ostatni wieczór świata, kiedy bogowie i olbrzymi zabijając się wzajemnie spustoszą ziemię. Surt[49] będzie zionął płomieniem sięgającym nieba, słońce sczernieje, ziemia utonie w morzu i gwiazdy spadną. Kończy się — kończy się moja niewola ślepca uwięzionego we wnętrzu góry, kończy się w blasku płomieni! Tak, dobrze, wykuję ten miecz, śmiertelniku!
I zabrał się do roboty. Szczęk metalu napełnił jaskinię, buchały snopy iskier, sapały miechy. Pracując Bolwerk rzucał czary, od których drżały ściany. Skaflok i Mananaan schronili się w tunelu za jaskinią.
— Nie podoba mi się to i wolałbym nigdy tu nie przybyć — powiedział morski bożek. — Zło budzi się do nowego życia. Nikt nigdy nie nazwał mnie tchórzem, ale nie tknę tego miecza. Ty również, jeśli jesteś mądry. Stanie się twoim przeznaczeniem.
— I cóż z tego? — odparł ponuro Skaflok.
Usłyszeli syk, kiedy olbrzym studził miecz w jadzie. Trujące opary piekły w miejscu, gdzie dotknęły gołej skóry. Śmiercionośna pieśń Bolwerka grzmiała w jaskiniach.
— Nie odtrącaj życia z powodu zawodu miłosnego — argumentował Mananaan. — Jesteś jeszcze młody.
— Wszyscy ludzie są śmiertelni — odrzekł Skaflok i na tym zakończyli rozmowę.
Czas im się dłużył — chociaż nie mogli zrozumieć, jak olbrzym mógł tak szybko skończyć pracę, bo przecież był ślepy i nie miał pomocników — póki nie zawołał: — Wejdźcie, wojownicy!
Weszli w krwawą poświatę. Bolwerk trzymał w ręku miecz. Brzeszczot jaśniał w półmroku, podobny do błękitnego jęzora, i wydawało się, iż wzdłuż jego krawędzi pląsają języczki ognia. Oczy smoka na rękojeści błyszczały jak żywe i złoto zdawało się świecić własnym światłem.
— Weź go! — krzyknął olbrzym.
Skaflok pochwycił miecz. Brzeszczot był ciężki, lecz młodzieniec poczuł, że przybywa mu sił i że może swobodnie nim władać. Czarodziejski miecz był tak cudownie wyważony, iż stał się częścią jego samego.
Zatoczył nim łuk i uderzył w skałę, która pękła na dwoje. Krzyknął z radości i zakręcił mieczem młynka nad głową. Brzeszczot zalśnił w mroku jak letnia błyskawica.
— Hej, halo! — zawołał Skaflok i zaśpiewał:
Bolwerk również wybuchnął śmiechem. — Tak, władaj nim z radością — powiedział. — Zabijaj wrogów — bogów, olbrzymów czy śmiertelników — to nie ma znaczenia. Miecz znów jest cały i zbliża się koniec świata!
Podał człowiekowi ozdobioną złotem pochwę. — Lepiej schowaj go teraz — rzekł — i nie wyjmuj, chyba że chcesz zabijać. — Wyszczerzył zęby. — Ale ten miecz stara się o to, żeby wyjmowano go w nieodpowiedniej chwili — i w końcu, nie bój się, zwróci się przeciw tobie.
— Niech wpierw powali moich wrogów — odparł Skaflok — a niewiele mnie obchodzi, co się stanie później.
— Ale może będzie cię obchodzić… wtedy — mruknął pod nosem Mananaan i dodał głośno: — Chodźmy stąd. Nie możemy tu pozostać.
Odeszli. Bolwerk stał, zwróciwszy ku nim puste oczodoły.
Kiedy wydostali się na zewnątrz — pies na łańcuchu skulił się skomląc żałośnie — szybko zeszli w dół lodowca. Lecz gdy byli już blisko łodzi, usłyszeli głośny grzmot i odwrócili się.
Na tle gwiazd ciemniały wyższe od gór sylwetki trzech olbrzymów, którzy szli w ich stronę. Mananaan powiedział gramoląc się do łodzi: — Myślę, że Utgard–Loki w jakiś sposób dowiedział się o twojej sztuczce i nie chce, żebyś zrealizował, nie wiem jakie, plany Asów. Trudno będzie opuścić ten kraj.
XXIII
Zaiste, warto by opowiedzieć o wojnie, jaką Mananaan Mac Lir i Skaflok Wychowanek Elfów stoczyli w Jotunheimie. Należałoby też wspomnieć o zmaganiach z rozszalałą zawieruchą i nieruchawą mgłą, z falami, skalistymi wysepkami, z lodową krwią i ze zmęczeniem, które było tak wielkie, że tylko posąg Fand jaśniejący w wiecznej nocy dodawał im otuchy. Ten najlepszy ze statków powinien zostać nagrodzony pozłotą i pieśnią.
Jotunowie, chcąc skończyć z intruzami, rzucili mnóstwo czarów i nieproszeni goście wiele przez to wycierpieli. Lecz i oni władali czarodziejską mocą, i zrewanżowali się z nawiązką, nie tylko osłaniając się przed magią olbrzymów, ale wywołując burze, które pustoszyły krainę wiecznej nocy, i spuszczając kamienne lawiny na osady Jotunów.
Nigdy jednak nie starali się stanąć do otwartej walki z olbrzymami, chociaż zdarzyło się dwukrotnie, że kiedy napotkali samotnego Jotuna, zabili go. Stawiali mężnie czoło nasłanym na nich lądowym i morskim potworom. Niejeden raz z trudem umknęli pogoni, zwłaszcza wtedy, gdy podczas złej pogody plądrowali okolicę, i każda z ich ucieczek mogłaby się stać tematem osobnej opowieści.
Trzeba by też opowiedzieć, jak napadli na wielkie gospodarstwo, żeby ukraść konie. Podpalili je i zabrali łupy, z których konie stanowiły zaledwie część zdobyczy. Zrabowane zwierzęta były uważane w Jotunheimie za najmniejsze z kucyków, lecz w świecie ludzi i Krainie Czarów uznano by je za największe i najcięższe ogiery. Były to czarne, kosmate rumaki o ognistych oczach i sercach demonów. Ale przywiązały się do nowych panów i stały spokojnie w łodzi, która z trudem mogła je pomieścić. W dodatku nie obawiały się ani światła dziennego, ani żelaza, ani nawet miecza Skafloka, i nigdy się nie męczyły.