Выбрать главу

Skaflok zobaczył go i zawył jak wilk. Zatoczył koniem i skierował go w stronę wrogiego wodza. Jego miecz świszczał i uderzał z łoskotem rąbiąc nieprzyjaciół, jak drwal rąbie młode drzewa. Wyglądał jak smuga błękitnego płomienia w nocy.

— Ha! — ryknął Illrede. — Rozstąpcie się! On jest mój! Popędzili ku sobie w pustej nagle przestrzeni. Ale kiedy Król Trollów zobaczył runiczny miecz, zakrztusił się i zebrał wodze koniowi.

Skaflok zaśmiał się urągliwie: — Tak, twój los się dopełnił. Mrok ogarnie ciebie i całe twoje złe plemię.

— Zło, jakiego dokonano na świecie, nigdy nie było dziełem Trollów — odparł spokojnie Illrede. — I wydaje mi się, że postąpiłeś po stokroć gorzej niż ktokolwiek z nas, przynosząc ten miecz znów na ziemię. Nie uczyniłby tego żaden Troll, bez względu na to, jaką naturą obdarzyły go Norny.

— Żaden Troll nie ośmieliłby się tego zrobić! — zadrwił Skaflok i zaatakował go.

Illrede bronił się dzielnie. Jego topór trafił jotuńskiego konia w bark. Choć rana nie była głęboka, ogier zarżał i stanął dęba. Kiedy Skaflok usiłował utrzymać się w siodle, Illrede ciął toporem.

Człowiek podstawił tarczę, która pękła, choć wychwyciła impet uderzenia. Skaflok zachwiał się. Illrede podjechał bliżej, żeby rozbić mu głowę. Hełm wgiął się i Skaflok nie stracił przytomności tylko dzięki niezwykłej sile, jakiej użyczył mu runiczny brzeszczot.

Illrede znów podniósł topór. Skaflok zasłonił się mieczem, lecz słabo i niezdecydowanie. A jednak miecz i topór zderzyły się, buchnął snop iskier i broń władcy Trollów pękła z głośnym trzaskiem. Skaflok potrząsnął głową, by odzyskać jasność myśli. Roześmiał się i odciął Illredemu lewe ramię.

Król Trollów zwisł w siodle. Brzeszczot Skafloka zaświszczał i odciął przeciwnikowi prawe ramię. — Wojownikowi nie przystoi igrać z bezsilnym wrogiem — jęknął Illrede. — To dzieło miecza, nie twoje.

Skaflok zabił go.

Teraz strach ogarnął wszystkich Trollów i poczęli się cofać w nieładzie. Elfowie parli wściekle do przodu. Bitewny zgiełk budził echa w górach. W tyle elf owych zastępów walczył ich władca, zachęcając wojowników do boju. Ale to Skaflok szerzył obłędne przerażenie wśród wrogów, docierając wszędzie, rąbiąc mężów mieczem, który zdawał się ociekać błękitnym płomieniem jak krwią.

W końcu Trollowie nie wytrzymali i rzucili się do ucieczki. Elfowie ścigali ich zawzięcie, wycinając w pień lub zapędzając do płonącego obozu. Niewielu uszło z życiem.

O brzasku Król Elfów siedział na koniu i spoglądał na stosy trupów piętrzące się wokół murów zamku. Chłodny wiatr rozwiewał mu włosy, a jego wierzchowcowi grzywę i ogon. Skaflok podjechał do władcy, wychudły, zmęczony, zbryzgany krwią i mózgiem, lecz nadal płonący żądzą zemsty.

— To było wielkie zwycięstwo — powiedział Król Elfów. — Ale byliśmy prawie ostatnią elfową twierdzą. Trollowie zagarnęli niemal cały Alfheim.

— Nie na długo — odparł Skaflok. — Wystąpimy przeciw nim. Są rozproszeni i przyłączy się do nas każdy wolny Elf, który teraz wiedzie żywot banity. Jeżeli nie będzie w co, możemy się zaopatrzyć w ekwipunek zabitych Trollów. Ciężka będzie to wojna, ale mój miecz przynosi zwycięstwo.

— A poza tym — dodał — mam nowy sztandar, który będziemy nieść na czele naszej armii. Powinien wstrząsnąć wrogami. — I podniósł włócznię z wbitą nań głową Illredego. Martwe oczy zdawały się patrzeć, a usta uśmiechać się groźnie.

Król Elfów skrzywił się. — Kamienne masz serce, Skafloku — rzekł. — Bardzo się zmieniłeś od czasu, gdy widziałem cię ostatni raz. No cóż, niech będzie jak chcesz.

XXIV

O świcie Freda dowlokła się do domu Thorkela syna Erlenda.

Gospodarz właśnie wstał i wyszedł na dwór, żeby sprawdzić, jaka jest pogoda. Przez chwilę nie chciał wierzyć własnym oczom — wojowniczka, z bronią i w kolczudze z nieznanego, podobnego do miedzi metalu, w szatach cudzoziemskiego kroju, idąca po omacku jak ślepa — przecież to niemożliwe!

Sięgnął po włócznię, którą trzymał za drzwiami. Lecz ręka mu opadła, kiedy uważniej przyjrzał się dziewczynie i rozpoznał ją: choć wyczerpana i zobojętniała na wszystko, była to Freda córka Orma.

Thorkel wprowadził ją do środka. Jego żona Aasa wyszła im naprzeciw.

— Długo cię tu nie było, Fredo — powiedziała. — Witaj w domu!

Dziewczyna próbowała odpowiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. — Biedne dziecko — mruknęła Aasa. — Biedne, zagubione dziecko. Chodź, pomogę ci się położyć do łoża.

Audun, najstarszy syn Thorkela po zabitym Erlendzie, wszedł do domu. — Na dworze panuje większy mróz niż w sercu dobrze urodzonej panny — rzekł, a potem dodał: — Kto to jest?

— To Freda, córka Orma — odparł Thorkel. — W jakiś sposób powróciła.

Audun podszedł do dziewczyny. — To cudownie! — powiedział z zadowoleniem. Objął ją wpół, ale nim zdążył pocałować w policzek, wyczuł rozpacz targającą jej duszę. Odszedł na bok. — O co chodzi? — zapytał.

— O co chodzi? — odburknęła Aasa. — Nie zadawaj takich pytań nieszczęsnej dziewczynie. A teraz wynoście się obaj i pozwólcie mi położyć ją do łoża.

Kiedy w końcu Aasa przyniosła jej posiłek i nakłoniła do jedzenia, a potem szeptała i gładziła ją po włosach jak matka, dziewczyna rozpłakała się. Płakała długo, choć dziwnie cicho. Aasa objęła ją i pozwoliła się wypłakać. Później Freda usnęła.

Na prośbę Thorkela zgodziła się na razie zamieszkać z nimi. Chociaż wkrótce przyszła do siebie, nie była to już ta wesoła dziewczyna, jaką zapamiętali.

Thorkel zapytał ją, co się stało. Freda zbladła i opuściła wzrok. Thorkel dodał szybko: — Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz.

— Nie ma powodu, żebym ukrywała prawdę — powiedziała ledwie dosłyszalnie. — Walgard wywiózł mnie i Asgerd za morze, chcąc oddać nas pewnemu pogańskiemu królowi, którego łaski pragnął sobie zaskarbić. Zdążył tylko wylądować, kiedy… napadł na niego inny Wiking i rzucił swoich ludzi do walki. Walgard uciekł, a Asgerd zginęła w zamieszaniu. Ten drugi wódz zabrał mnie ze sobą. Ale później, ponieważ musiał załatwić pewną… sprawę, i nie mógł mnie zabrać, więc pozostawił mnie w pobliżu dworu mego ojca.

— Miałaś dziwny ekwipunek.

— Dał mi go tamten Wiking. Sam otrzymał go od kogoś innego. Często walczyłam u jego boku. Był dobrym człowiekiem jak na poganina. — Freda zapatrzyła się w ogień pląsający na palenisku w izbie, w której siedzieli. — Tak, był najlepszym, najdzielniejszym i najłagodniejszym z ludzi. — Wykrzywiła usta. — Dlaczego nie miałby takim być? Przecież pochodził z dobrego rodu.

Wstała i szybko wyszła na dwór. Thorkel odprowadził ją spojrzeniem, targając brodę. — Nie powiedziała nam całej prawdy — mruknął do siebie — ale to jest wszystko, co kiedykolwiek usłyszymy.

Freda nie powiedziała nic więcej nawet księdzu, który ją wyspowiadał. Potem poszła samotnie na przechadzkę i stała na szczycie wzgórza wpatrując się w niebo.

Zima miała się ku końcowi i był jasny, niezbyt chłodny dzień. Śnieg lśnił bielą na milczącej ziemi, a w górze rozpościerało się bezchmurne niebo.

Freda powiedziała spokojnie:

— Teraz popełniłam śmiertelny grzech, gdyż nie wyznałam, z kim żyłam bez ślubu. Ale wzięłam to brzemię na moją duszę i zabiorę je ze sobą do grobu. Ojcze Niebieski, Ty wiesz, że nasz grzech był zbyt cudowny, żeby skalać go teraz najpotworniejszą z nazw. Ukarz mnie jak chcesz, lecz oszczędź go, gdyż nie wiedział, co czyni. — Zarumieniła się. — Poza tym myślę, że noszę pod sercem to, co ty, Maryjo, musisz pamiętać — lecz on nie będzie cierpiał za grzechy swoich rodziców. Ojcze, Matko, Synu, uczyńcie ze mną, co chcecie, ale oszczędźcie to niewinne dziecko.