— Jakie wieści nieśliście?
— Elfowie wylądowali w Anglii, panie. Słyszeliśmy też, że irlandzcy Sidhowie pod wodzą Luga Długorękiego są w Szkocji.
Walgard skinął głową.
XXVI
Pod osłoną jesiennej burzy Skaflok przeprawił przez Kanał najlepszych elfowych wojowników. Dowodził tą armią, gdyż Król Elfów pozostał, by pokierować resztą zastępów, które miały wyprzeć ostatnich Trollów z kontynentalnych ziem Alfheimu. Król przestrzegł go, że zdobycie Anglii nie będzie łatwe, a gdyby Trollowie odparli ten atak, Brytania stanie się dla nich punktem zbornym, później zaś bazą dla przeciwnatarcia.
Skaflok wzruszył ramionami. — Mój miecz przynosi zwycięstwo — rzekł.
Król Elfów przyjrzał mu się uważnie, nim odpowiedział:
— Uważaj na tę broń. Jak dotąd służyła nam dobrze, ale jest zdradziecka. Prędzej czy później musi zwrócić się przeciw temu, kto nią włada, może wtedy, gdy będzie jej najbardziej potrzebował.
Skaflok nie przejął się zbytnio słowami władcy. Nie chciał zaraz umierać — przecież na świecie było zbyt dużo do zrobienia — ale kto wie, czy nie będzie mu to oszczędzone jeszcze przez wiele lat? Jakkolwiek było, nie zamierzał nawet próbować pozbyć się zaklętego miecza. Brzeszczot Bolwerka dawał mu to, czego nie mogło mu dać nic innego. W walce nie ogarniał go szał bojowy, wręcz przeciwnie, nigdy nie był bardziej opanowany, a jego umysł stawał się wtedy niezwykle giętki i rzutki. Lecz płonął wewnętrznie, nie był już tylko sobą, złączony w jedność z tym, co robił i za pomocą czego walczył. Tak musiał się czuć bóg. Podobne uczucie, choć w inny sposób, ogarniało Skafloka, gdy był z Fredą.
Zgromadził statki, żołnierzy i konie w ukrytych zatokach Bretanii. Przesłał wieść wodzom Elfów w Anglii, że powinni zacząć gromadzić rozproszonych wojowników. I pewnej nocy, kiedy burza szalała na północy, przeprawił swą flotę przez Kanał.
Deszcz ze śniegiem padał z nieba, które było czarne jak smoła, z wyjątkiem chwil, gdy rozdzierała je błyskawica. Wówczas każda kropla i każde źdźbło trawy stawały się oślepiająco białe. Biły ogłuszająco pioruny. Wiatr bałwanił morze. Białe od piany i pyłu wodnego fale huczały na zachodzie i wszędzie wdzierały się na brzegi. Nawet Elfowie nie ośmielili się postawić żagle i tylko wiosłowali. Deszcz i pył wodny biły ich w twarze i moczyły szaty. Niebieskie płomyki pełzały po wiosłach i smoczych głowach zdobiących elfowe korabie.
Z mroku wyłoniła się Anglia. Elfowie wiosłowali z takim zapałem, aż wydawało się, że naderwą sobie ścięgna. Fale kipiały na plaży i rafach. Wiatr pochwycił statki i chciał pchnąć je na skały lub na siebie. Skaflok uśmiechnął się szeroko i rzekł:
Z dziobu swego statku zobaczył cypel, do którego zmierzali, i na chwilę tęsknota ścisnęła mu serce. Powiedział cicho:
Potem musiał skupić całą uwagę, aby jego flota mogła bezpiecznie okrążyć cypel. A kiedy się to stało, znaleźli zaciszną zatokę i mały oddział Elfów czekających, by im pomóc. Statki zostały wyciągnięte na brzeg i przywiązane.
Później ich załogi zajęły się przygotowaniami do wojny. Jakiś kapitan rzekł tak do Skafloka: — Nie powiedziałeś nam, kto ma zostać i pilnować statków.
— Nikt — odparł wychowanek Imryka. — Potrzebujemy wszystkich naszych wojów na lądzie.
— Co? Przecież Trollowie mogą się natknąć na naszą flotę i spalić ją! Wtedy odetną nam odwrót.
Skaflok rozejrzał się po rozświetlanym blaskiem błyskawic wybrzeżu. — Dla mnie — oświadczył — nie będzie odwrotu. Żywy czy martwy, po raz drugi nie opuszczę Anglii, dopóki Trollowie nie zostaną z niej wyparci.
Elfowie spojrzeli na niego z lękiem. Wysoki, zakuty w żelazo, z demonicznym mieczem u pasa, wcale nie wyglądał na śmiertelnika. Zielonkawe wilcze ogniki tańczyły w jego niebieskich oczach. Pomyśleli, że jest bliski obłędu.
Skaflok wskoczył na swego jotuńskiego konia. Zawołał, przekrzykując wycie wiatru: — Zadmijcie w trombity! Zapolujemy dzisiejszej nocy!
Armia ruszyła w drogę. Mniej więcej jedna trzecia wojowników jechała konno. Reszta miała nadzieję, że niedługo zdobędzie rumaki. W przeciwieństwie do Anglów czy Duńczyków, a podobnie jak Francuzi czy Normanowie, Elfowie woleli walczyć na lądzie jako kawaleria. Moczył ich deszcz, opadłe liście chrzęściły pod nogami, błyskawice przeszywały powietrze, wiatr przejmował chłodem — było to pierwsze tchnienie nadciągającej zimy.
Po jakimś czasie usłyszeli daleki ryk trollowych rogów bojowych. Elfowie unieśli broń i uśmiechnęli się. Wzięli ociekające deszczem tarcze w lewe dłonie i zadęli znów w trombity.
Skaflok jechał na czele klina elfowych wojowników. Nie czuł radości, a myśl o jeszcze jednej rzezi budziła w nim obrzydzenie. Ale wiedział, że będzie inaczej, skoro tylko wyciągnie miecz, więc nie mógł doczekać się bitwy.
Pojawili się Trollowie, ciemna ruchoma masa na tle wielkiej wydmy. Musieli wyczuć napastników i przybyć z najbliższego zamku, prawdopodobnie z Alfarhi. Choć było ich mniej niż Elfów, nie należało lekceważyć. Ponad połowę sił przeciwnika stanowili jeźdźcy i Skaflok usłyszał, jak ktoś za nim powiedział wesoło: — Już niedługo będę miał pod sobą konia.
Jadący z jego prawej strony dowódca był mniejszym optymistą: — Jest nas więcej, ale nie tylu, żebyśmy mogli ich rozgromić. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy dzielni wojowie pokonali liczniejszego wroga.
— Nie boję się, że nas zwyciężą — odparł Skaflok — lecz źle by się stało, gdyby zabili wielu naszych. Wówczas następny bój mógłby być dla nas ostatnim. — Sposępniał. — A niech to licho, gdzie są główne siły angielskich Elfów? Przecież mieli się z nami wkrótce spotkać. Chyba że posłańcy zostali schwytani w drodze… Zagrały trollowe rogi, wzywając do boju. Skaflok wyciągnął miecz z pochwy i zakręcił nim nad głową. Błyskawica rozdarła niebo i w jej świetle zaklęty brzeszczot spłynął niebieskim płomieniem.
— Naprzód! — zawołał wychowanek Imryka i spiął konia ostrogami. Zawładnęła nim moc siła miecza.
Włócznie i strzały mknęły nad głowami walczących, lecz nikt ich nie widział i nie słyszał wśród szalejącej nawałnicy. Wiatr utrudniał celowanie, więc niebawem zabrzmiał szczęk broni.
Skaflok pochylił się w siodle i zamachnął się. Zaatakował go jakiś Troll, lecz zaklęty miecz przeciął uniesione ramiona wroga. Podjechał następny, unosząc do góry topór. Brzeszczot Bolwerka ze świstem wbił mu się w kark. Jakiś piechur pchnął wodza Elfów włócznią. Grot odbił się od tarczy Skafloka, który przeciął drzewce na pół, a jego rumak stratował Trolla.
Topór i miecz! Szczęk metalu i snopy iskier! Rozłupany metal, zranione ciało, wojownicy osuwający się na ziemię, demoniczny taniec błyskawic!
A wśród bitewnego zgiełku parł Skaflok, rażąc nieprzyjaciół. Jego broń ugrzęzła w kolczudze i w kości i czuł boleśnie impet uderzeń. Miecze i włócznie mknęły w jego stronę, lecz wychwytywał je tarczą lub rozcinał zaklętym brzeszczotem. Przeciągły skwir jego miecza słychać było poprzez szum wiatru i huk gromu. Nikt nie mógł mu się przeciwstawić. Przebił się przez szeregi Trollów i zaatakował ich od tyłu.
51
Ran — w mitologii skandynawskiej małżonka Egira, władcy mórz, chwytająca żeglarzy w sieci.