Freda uśmiechnęła się: — Najpierw muszę urodzić dziecko i wydobrzeć po porodzie — przypomniała mu. — Ono także może przyjść na świat lada dzień.
Spoważniała. — Czy naprawdę nie masz nic przeciwko mnie ani jemu? — zapytała powoli.
— Jakże bym mógł? — odparł Audun. — Jak często mam ci to powtarzać? Jest twoim dzieckiem i to mi wystarczy. Będzie jakby moim własnym.
Otoczył ją ramionami.
Rygiel odsunął się. Drzwi otworzyły się i do wnętrza wpadł nocny wiatr. Freda zobaczyła wysoką postać na tle mroku. Nie mogła wykrztusić ani słowa. Wstała i cofała się, aż oparła się o ścianę.
— Fredo — wykrakał Skaflok.
Dziewczynie wydało się, że żelazna obręcz zacisnęła się wokół jej piersi. Uniosła ramiona rozwierając je szeroko, z dłońmi zwróconymi do wewnątrz.
Skaflok podszedł do niej jak lunatyk. I ona zrobiła krok w jego stronę, a potem drugi.
— Stój! — Głos Auduna przerwał milczenie. Jego cień zachwiał się na ścianie. Syn Thorkela pochwycił włócznię, która stała w kącie, i wcisnął się między tych dwoje.
— Stój… ja, ja, ja ci to mówię, stój! — wyjąkał. — Kim jesteś? Czego chcesz?
Skaflok nakreślił w powietrzu jakiś znak i wymówił zaklęcie. Mieszkańcy domu nie obudzą się, póki jest w środku. Uczynił to podświadomie, tak jak człowiek odpędza uprzykrzoną muchę. — Fredo — powtórzył.
— Kim jesteś? — zawołał Audun. Głos mu się załamał. — Czego chcesz? — Zobaczył, jak tych dwoje patrzyło na siebie i chociaż nic nie rozumiał, jęknął z bólu.
Skaflok spojrzał ponad ramieniem chłopca, niemal go nie dostrzegając. — Fredo — rzekł. — Moje kochanie, moje życie. Chodź ze mną.
Pokręciła smutnie głową, ale nadal wyciągała do niego ręce.
— Popłynąłem do Jotunheimu i wróciłem, żeby wojować. Myślałem, że Czas i miecze uwolnią mnie od ciebie — powiedział chrapliwie. — Nie zdołały. Nie mógł tego uczynić zabójca, którego noszę u pasa, ani prawo, ani bogowie, ani cokolwiek, co istnieje w Dziewięciu Światach. Więc cóż one dla nas znaczą? Chodź ze mną, Fredo.
Dziewczyna pochyliła głowę. Twarz miała wykrzywioną bólem, targały nią sprzeczne uczucia. Zaszlochała cicho, chociaż wydawało się jej, że serce pęknie i łzy jak groch popłynęły jej z oczu.
— Zrobiłeś jej krzywdę! — wrzasnął Audun.
Pchnął niezręcznie włócznią. Odbiła się od kolczugi i przeorała Skaflokowi policzek. Elfowy wielmoża prychnął jak ryś i sięgnął po miecz.
Audun ponownie pchnął włócznią. Skaflok nieludzko szybkim ruchem odskoczył w bok. Miecz zasyczał wychodząc z pochwy. Przeciął drzewce włóczni na dwoje. — Zejdź mi z drogi! — stęknął wychowanek Elfów.
— Nie za życia mojej narzeczonej! — Audun z gniewu i strachu już nie panował nad sobą — nie ze strachu przed śmiercią, lecz przed tym, co zobaczył w oczach Fredy — i poczuł, że łzy ciekną mu z oczu. Wyciągnął sztylet i skoczył Skaflokowi do gardła.
Miecz Bolwerka zapłonął niebieskim ogniem, zaświszczał i pogrążył się w czaszce chłopca. Audun poślizgnął się i uderzył o ścianę, po czym znieruchomiał.
Skaflok wpatrzył się w zakrwawiony brzeszczot, który trzymał w ręku. — Ja tego nie chciałem — szepnął. — Zamierzałem tylko go odtrącić. Zapomniałem, że ta rzecz musi się napić krwi za każdym razem, kiedy zostanie wyciągnięta…
Podniósł wzrok na Fredę. Patrzyła na niego drżąc niczym liść osiki. Usta miała otwarte jak do krzyku.
— Ja tego nie chciałem! — zawołał. — I jakie to ma znaczenie? Chodź ze mną!
Nie mogła wykrztusić ani słowa. Wreszcie powiedziała zduszonym głosem: — Odejdź. Zaraz. Nigdy nie wracaj.
— Ale… — Zrobił krok do przodu.
Dziewczyna pochyliła się i podniosła sztylet Auduna. Zabłysnął w jej dłoni. — Wynoś się — wyrzekła głucho. — Podejdź bliżej, a wbiję ci go w pierś.
— Chciałbym, żebyś to zrobiła — odparł. Stał chwiejąc się lekko. Krew sączyła się z jego rozciętego policzka i kapała na podłogę.
— Albo zabiję się sama, jeśli będę musiała — powiedziała stanowczo Freda. — Tylko dotknij mnie, ty morderco, poganinie, który chciałbyś spać z własną siostrą jak zwierzę lub Elf, tylko dotknij mnie, a wbiję sobie ten nóż w serce. Bóg wybaczy mi mniejszy grzech, jeżeli przez to uniknę większego.
Skaflok wpadł we wściekłość. — Tak, wzywaj swego boga, módl się do niego, skomlij! Czy tylko do tego się nadajesz? Byłaś gotowa sprzedać się za łyżkę strawy i dach nad głową, a to jest wszeteczeństwo czystej wody, bez względu na to, ilu kapłanów rozczula się nad tym… po tym, co mi wcześniej przysięgałaś. — Podniósł miecz. — Lepiej, żeby mój syn nigdy się nie urodził, niż miałby zostać oddany twemu bogu.
Freda wyprostowała się. — Uderz, jeśli chcesz — powiedziała szyderczo. — Chłopcy, niewiasty i nie narodzone dzieci — czy to są twoi wrogowie?
Skaflok opuścił wielki brzeszczot i nagle, nie oczyściwszy go, schował do pochwy. Kiedy to zrobił, opadła w nim wściekłość, a jej miejsce zajęło zmęczenie i żal.
Zgarbił się i pochylił głowę. — Czy naprawdę wyrzekasz się mnie? — zapytał cicho. — Ten miecz jest przeklęty. To nie ja wypowiedziałem tamte plugawe słowa, ani nie zabiłem tego biednego chłopca. Kocham cię, Fredo, kocham cię tak bardzo, że kiedy jesteś przy mnie, świat jest piękny jak wiosenny dzień, i staje się ponury jak noc, gdy cię nie ma. Błagam cię jak żebrak, wróć do mnie.
— Nie — jęknęła. — Daj mi spokój. Odejdź. — A potem krzyknęła: — Nie chcę cię więcej widzieć! Wynoś się!
Odwrócił się w stronę drzwi. Usta mu drżały. — Kiedyś poprosiłem cię o pożegnalny pocałunek — powiedział bardzo spokojnie — i nie chciałaś mi go dać. Czy zrobisz to teraz?
Freda podeszła do skulonej postaci Auduna, uklękła i pocałowała go w usta. — Mój drogi, mój kochany — szepnęła jękliwie, pogłaskała po zakrwawionych włosach i zamknęła mu oczy. — Niech Bóg ma cię w Swej opiece, mój Audunie.
— A więc żegnaj — rzekł do niej Skaflok. — Może kiedyś znów poproszę cię o pocałunek, a będzie to po raz ostatni. Nie sądzę, żebym miał przed sobą wiele lat życia, ale nie dbam o to. Kocham cię, Fredo.
Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Jego czary przestały działać. Szczekanie psów i tętent kopyt obudził mieszkańców domu. Przyszli do frontowej izby i zobaczyli, co tam się stało. Freda powiedziała im, że jakiś banita usiłował ją porwać.
Nad ranem przyszedł jej czas. Dziecko było duże, a ona miała wąskie biodra. Chociaż prawie nie jęczała, poród był ciężki i trwał długo.
Nie można było od razu posłać po księdza, gdyż morderca kręcił się po okolicy. Kobiety pomogły Fredzie najlepiej jak umiały, lecz twarz Aasy była zasępiona.
— Najpierw Erlend, a teraz Audun — mruknęła do siebie. — Córki Orma nikomu nie przynoszą szczęścia.
O świcie zbrojni mężowie wyruszyli na poszukiwanie śladów mordercy. Nic jednak nie znaleźli i powrócili o zachodzie słońca mówiąc, że jutro jedna lub dwie osoby będą mogły bezpiecznie pojechać do kościoła. Tymczasem przyszło na świat dziecko, ładny i rozkrzyczany chłopiec, który zaraz zaczął chciwie ssać pierś Fredy. Po południu leżała wyczerpana w bocznej izbie, którą jej przydzielono, z synem w ramionach.
Uśmiechnęła się do maleństwa: — Jesteś ślicznym dzieckiem — na poły powiedziała, na poły zanuciła, gdyż jeszcze niezupełnie powróciła z krainy cienia, gdzie ostatnio przebywała, i nic nie wydawało się jej w pełni rzeczywiste poza dzieckiem. — Jesteś cały czerwony, pomarszczony i bardzo piękny. 1 takim byłbyś dla swego ojca.