Выбрать главу

Długi czarny korab Imryka płynął z żaglem wydętym przez wiatr, wezwany przez jarla Elfów. Załogę stanowili doborowi wojowie, gdyż mogli spotkać Trollów czy z krakena[14]. Skaflok stał na ozdobionym smoczą głową dziobie statku, chciwie wpatrując się w dal. Wcześnie otrzymał czarodziejski wzrok i widział w nocy równie dobrze jak za dnia. Wypatrzył stado delfinów, srebrzystoszarych w świetle księżyca, i pozdrowił znajomego starego samca. Raz natknęli się na wieloryba, po którego bokach z sykiem spływała woda. Zamglone, skośne oczy Elfów i ich wychowanka Skafloka widziały rzeczy, o których śnili lub które tylko przelotnie dostrzegali śmiertelni żeglarze: wodnice śpiewające i igrające w morskiej pianie, zatopioną wieżę Ys[15], krótki błysk bieli i złota i przeciągły krzyk sokoła w górze — Walkirie[16] śpieszące na jakąś bitwę na wschodzie.

Wiatr śpiewał w takielunku, fale z szumem omywały pokład. Przed świtem statek Imryka dotarł na drugi brzeg morza, został wyciągnięty na plażę i ukryty za pomocą czarów.

Elfowie schowali się pod kadłubem, lecz Skaflok krążył po okolicy przez większą część dnia. Wspiął się na drzewo i ze zdziwieniem przyglądał się falistym ornym polom ginącym na południu. Ludzkie domostwa były tu inne niż w Anglii. Młodzieniec dostrzegł wśród nich wysoki, szary zamek jakiegoś barona. Pomyślał ze współczuciem o trudnym życiu ludzi, którzy mieszkali w jego mrocznym wnętrzu. Za nic nie zamieniłby się z nimi.

Gdy zapadła noc, Elfowie wsiedli na przywiezione z Anglii konie i jak burza pomknęli w głąb lądu. O północy znaleźli się w górzystej krainie, gdzie światło księżyca rzucało wąskie srebrzyste cienie i grube pasma mroku na turnie, ściany skalne i daleki, zielonkawy lodowiec. Elfowie jechali wąskim traktem, trzymając wysoko włócznie. Dzwoniły ozdoby na końskiej uprzęży, długie pióra i płaszcze powiewały na wietrze. Kopyta rumaków dźwięcznie uderzały o kamienie, budząc nocne echa.

Nagle w górze ktoś zadął ochryple w róg, a ktoś inny odpowiedział mu z dołu. Elfowie usłyszeli szczęk metalu i odgłos kroków. Kiedy dojechali do końca traktu, ujrzeli oddział Niziołków strzegących wejścia do jaskini.

Krzywonodzy mężowie ledwie sięgali Skaflokowi do pasa, lecz mieli szerokie bary i długie ręce. Na ich ciemnych, brodatych twarzach malował się gniew, oczy płonęły pod krzaczastymi brwiami. W rękach trzymali żelazne miecze, topory i tarcze. W przeszłości Elfowie pokonali ich swymi włóczniami i strzałami, gdyż górowali nad nimi szybkością i zręcznością, a w dodatku układali lepsze plany strategiczne.

— Czego chcecie? — zagrzmiał przywódca Niziołków. — Czy Elfowie i Trollowie nie wyrządzili nam dość krzywd, napadając na nasze ziemie i biorąc do niewoli naszych braci? Ale tym razem jest nas więcej i jeśli się zbliżycie, zabijemy was.

— Przybywamy w pokoju, Motsognirze — odparł Imryk. — Chcemy jedynie kupić wasze wyroby.

— Znam cię dobrze, Imryku zwany Chytrym — rzekł szorstko Motsognir. — Chciałbyś uśpić naszą czujność.

— Dam zakładników — zaproponował jarl Elfów, a król Niziołków przyjął jego ofertę. Pozostawiając kilku Elfów rozbrojonych i otoczonych przez swych wojowników, Motsognir zaprowadził pozostałych w głąb jaskiń.

Wewnątrz ogniska rozjaśniały krwawo mrok, a Niziołkowie pracowali niezmordowanie w swych kuźniach. Ich młoty uderzały i stukały tak głośno, że Skafloka rozbolała głowa. Tu powstawały najniezwyklejsze na świecie przedmioty — wysadzane klejnotami czasze i puchary, delikatnej roboty pierścienie i naszyjniki z czerwonego złota, tu wykuwano broń z metalu wydartego z serca góry, broń godną bogów — a Niziołkowie istotnie pracowali dla bogów w przeszłości — oraz broń ociekającą od zła. Niziołkowie potrafili też ryć potężne runy i zaklęcia i naprawdę posiadali niezwykłe umiejętności.

— Chciałbym, żebyś wykonał ekwipunek bojowy dla mego przybranego syna — przemówił Imryk.

Krecie oczka Motsognira odszukały w półmroku wysoką postać Skafloka. Jego tubalny głos zagłuszył stuk młotów:

— Ejże, czyżbyś znowu zajmował się starymi sztuczkami z odmieńcami, Imryku? Któregoś dnia padniesz ofiarą własnych matactw. Ale ponieważ to jest człowiek, przypuszczam, że będziesz chciał mieć broń ze stali.

Skaflok zawahał się. Nie mógł od razu pozbyć się wieloletnich uprzedzeń, lecz wiedział, co nastąpi. Brąz był za miękki, a niezwykłe stopy Elfów zbyt lekkie, aby mógł w pełni wykorzystać swe rosnące siły.

— Tak, ze stali — powiedział stanowczo.

— To dobrze, to dobrze — mruknął Motsognir i odwrócił się w stronę kuźni. — Powiem ci, chłopcze, że wy, ludzie, choć jesteście słabi, nieświadomi i tak krótko żyjecie, przewyższacie siłą Elfów i Trollów, ba, nawet olbrzymów i bogów. I to, że możecie dotykać zimnego żelaza, jest tylko jednym ze źródeł waszej mocy. Hej! — zawołał. — Hej, Sindri, Thekku, Draupnirze, chodźcie pomóc!

Teraz stuk młotów stał się szybszy, tryskały iskry, dźwięczał metal. Tak wielkie były umiejętności Niziołków, że upłynęło niewiele czasu, a Skaflok nosił już skrzydlaty hełm i błyszczącą kolczugę. Tarczę zawiesił na plecach, miecz zaś u boku i dzierżył topór w dłoni, wszystko wykute z błękitnawej stali. Młodzieniec krzyknął z radości, zakręcił w górze młynka toporem i mieczem i wydał z siebie przenikliwy okrzyk bojowy Elfów.

— Ha! — zawołał wsuwając na powrót miecz do pochwy. — Niech Trollowie albo Goblinowie, ba, nawet olbrzymi ośmielą się zbliżyć do Alfheimu! Uderzymy w nich jak piorun i przeniesiemy wojnę do ich kraju! — I ułożył te oto strofy:

Trwają szermiercze zmagania, Miecze dzwonią w górach. Szczęk stali przyzywa, Dociera pod chmury: Lecą, lecą gniewnie strzały, Topór wznosi się ku niebu, Uderza w kolczugi, Miażdży hełmy i tarcze.
Trwają szermiercze zmagania. Deszcz włóczni spada na wroga; Wojowie prą jak szaleni, Rwąc szeregi nieprzyjaciół. Niesie się bitewny zgiełk, Krew barwi topory. Szary wilk i czarny kruk Zerują na zwłokach.

— Dobrze powiedziane, choć jeszcze zanadto chłopięce — rzekł zimno Imryk — ale pamiętaj, żebyś nie dotykał Elfów swymi nowymi zabawkami. Chodźmy stąd. — Podał Motsognirowi worek złota. — Oto zapłata za waszą pracę.

— Wolałbym raczej otrzymać w zapłacie wolność dla niewolników z naszego ludu — powiedział król Niziołków.

— Są nam zbyt potrzebni — oświadczył Imryk i oddalił się. O świcie jego oddział schronił się w jaskini, a następnej nocy wjechał do wielkiego lasu, w którym stał zamek Króla Elfów.

Znajdował się tam taki skomplikowany splot czarów, że Skaflok nie potrafił go rozwikłać. Niejasno postrzegał wysokie, smukłe wieże na tle księżyca, błękitnawy zmierzch, w którym migotało i tańczyło wiele gwiazd, muzykę, co przeszywała ciało i kości, by poruszyć samą duszę, ale dopóki nie znaleźli się w sali tronowej, nie mógł niczego zobaczyć wyraźnie.

W otoczeniu swych dostojników, na tronie z cieni zasiadł Król Elfów. Jego korona i berło były ze złota, szaty zaś z purpury, która zlewała się z panującym tu półmrokiem. Włosy i brodę król miał siwe i jako jedyny z Elfów — zmarszczki na czole i policzkach. Poza tym jego oblicze wyglądało jak wykute z marmuru, tylko oczy płonęły.

вернуться

14

Bajeczny potwór morski.

вернуться

15

Zatopione miasto u wybrzeży Bretanii.

вернуться

16

Służebnice Odyna, które wybierały poległych w walce bohaterów, żeby zabrać ich do Walhalli, raju wojowników.