Mocniej przytuliła psa.
– Ciągnie mnie ku śmierci, Nero. Ku Aniołowi Śmierci. On mnie poprowadzi do swego mrocznego świata, ostrzegał mnie przed tym, ale ja nie potrafię temu zapobiec. Tak bardzo za nim tęsknię, chciałabym pójść teraz do niego i wypłakać się na jego ramieniu. Ale nie mogę tego zrobić, on pewnie już śpi.
Zadrżała w cieniutkiej nocnej koszuli, jakby przez pokój przemknął nagle chłodny powiew wiatru.
– Boję się Catherine, Nero. To oczywiście bardzo niemądre z mojej strony, ale naprawdę się jej boję. Nie wiem, dlaczego ona mnie nie lubi. A zresztą, może mnie i lubi, ale jest moim wrogiem. Nie potrafię tego zrozumieć!
Znów pogłaskała Nera po grzbiecie.
– Móri jej pilnuje, jej i mnie. Móri wie, lecz nic nie mówi.
Ziewnęła.
– Erlingowi podoba się Catherine. Trochę mnie to irytuje, na pewno o tym wiesz. Chciałabym mieć swoich chłopców tylko dla siebie. Po co wybrała się z nami w tę podróż? Móriego też pragnie zdobyć. Nie wolno jej tak robić! Wiesz co, Nero? Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak nieprzyjemna w stosunku do przyjaciółki, ale przyznam ci się, że odzywa się we mnie zazdrość! To okropne, zżera mnie od środka. Dlaczego nie mogę być taka jak dawniej? Jak wtedy, gdy byłam dzieckiem, kiedy kochałam wszystkich ludzi, każdy wydawał mi się taki miły i dobry. Dlaczego nie wolno mi zachować iluzji? Dlaczego sama staję się zła?
Tiril z pewnością oceniała się zbyt surowo, ale ogromnie wstydziła się swych uczuć, w końcu zaczęła gorzko płakać. Szlochała w futro Nera, pies próbował dodać jej otuchy, lecz i on posmutniał.
W końcu zdołała jakoś wziąć się w garść. Zaśmiała się zawstydzona, potarmosiła psie futro i powiedziała grubym jeszcze od łez głosem:
– Przynajmniej zdołaliśmy pozbyć się naszych prześladowców, wiesz, tych dwóch złych mężczyzn. Wjeżdżając do Rømskog wywiedliśmy ich w pole. Na pewno wciąż czają się na nas w Christianii.
Do Tiveden było znacznie dalej niż przypuszczali. Żadne z nich nie bawiło wcześniej w tych okolicach, nie potrafili więc ocenić odległości. Catherine wprawdzie mieszkała przez jakiś czas w Szwecji, ale blisko granicy.
Nie wszystko układało się tak, jak trzeba. Tint próbowała poprawić im nastrój, opowiadając niemądre, dziecinne historyjki, ale ta forma poczucia humoru była całkiem obca Catherine i baronówna często fukała na rywalkę, nakazując jej milczenie. Móri jawnie okazywał dystans wobec Catherine, co ona z kolei brała za oznaki miłości z jego strony. Uważała, że złamała czarnoksiężnikowi serce, że Móri cierpi, nie chce się do niej zbliżyć, ponieważ w hierarchii społecznej stoi o wiele niżej. Erlingowi przestało się podobać prymitywne życie, wieczorem tęsknił za wygodami i kiedy przyszło im nocować pod gołym niebem, a zdarzyło się to dwukrotnie, zachowywał się wprost nieznośnie.
Tylko Nero dzielnie biegł naprzód, wiernie trzymając się w pobliżu wierzchowca Tiril lub Móriego.
Pogoda na ogół im dopisywała, choć od czasu do czasu musieli się pogodzić z nagłym deszczem. Chronili się wówczas pod drzewem, a Catherine bezwstydnie korzystała z okazji, by przysunąć się jak najbliżej Erlinga, i otwarcie z nim flirtowała. On nie miał nic przeciwko temu, odpłacał jej tą samą monetą, przywykł do zalotnych konwersacji. Tiril nie odzywała się wtedy ani słowem i patrzyła prosto przed siebie. Bił od niej smutek samotności. Erling nie mógł wówczas oprzeć się wrażeniu, jakby oblano go zimną wodą, i z nagłym wyrazem powagi na twarzy wypuszczał Catherine z objęć. Baronówna z kolei obrażała się, nie rozumiejąc przyczyny jego nagłego chłodu. Takie sytuacje powtarzały się dość często.
Udało im się okrążyć północny kraniec Wener i znaleźli wspaniałą gospodę. Erling i Catherine nie mogli się wprost doczekać dobrodziejstw cywilizacji.
Kiedy już się najedli i napili, i właściwie byli gotowi udać się na spoczynek, Erling odciągnął Móriego na stronę.
– Móri, stary przyjacielu, czy nie mógłbyś przez jakiś czas zająć się Tiril? Zrobić tak, żeby zeszła nam z drogi? Może zabrałbyś ją na spacer?
– Mogę, oczywiście – zgodził się Móri. – Ale dlaczego?
Erling zachichotał niemądrze.
– Mam wielką ochotę uwieść dzisiaj Catherine.
W oczach Móriego zapłonęły iskierki.
– Jesteś pewien, że to tobie przypadnie rola uwodziciela?
– Co masz na myśli?
– Nic – zapewnił Móri. – Dobrze, zajmę się Tiril.
Tiril i Nero uradowali się propozycją przechadzki. Pies pomknął nad jezioro, wzdłuż brzegu wiodła ścieżka.
– Czy możemy tak ich zostawić? – Tiril poczuła się winna, że odchodzą.
– Zatopili się w rozmowie, nie chcieli iść z nami – dyplomatycznie odparł Móri.
– No cóż!
Przez chwilę szli w milczeniu. Letni wieczór był piękny, nad wodą niosły się głosy ptaków.
– Mam wrażenie, że się gniewasz – powiedziała cicho Tiril – Czyżbym zrobiła coś złego?
– Ty nie – odrzekł niezwykłe jak na niego gwałtownie. – Ty nic złego nie zrobiłaś.
Nie zaprzeczył jednak, że jest rozgniewany. Tiril, która dobrze go znała, wyczuła jego ponury nastrój.
Spytała nieśmiało:
– Może wolałbyś być razem z Catherine? Czy z tego powodu złościsz się na Erlinga? A może Catherine jest zazdrosna o to, że tak z tobą znikam?
Móri przystanął i westchnął zrezygnowany, na kilka sekund przymknął oczy.
– Ach, droga Tiril, nie odwracaj kota ogonem! Catherine w ogóle mnie nie interesuje, nawet jej nie lubię. Ona także nie zwraca na mnie uwagi.
– Owszem, ma na ciebie oko.
– Może i tak, ale tylko dlatego, że pragnie mnie zdobyć. Powoduje nią ciekawość i pragnienie triumfu.
– Pozwolisz jej na to? – cicho spytała Tiril.
– Nigdy! Cóż mi po niej, tej zużytej, ogarniętej manią wielkości intrygantce?
Buzia dziewczyny rozpromieniła się w uśmiechu.
– Ale ona ma także zalety.
– Być może – przyznał Móri. – Ale po mistrzowsku je ukrywa.
Wziął Tiril za rękę i ruszyli dalej. Nero wsunął łeb w stos gałązek, po jego parskaniu i gwałtownym machaniu ogonem poznali, że wywęszył mysz.
– Wydaje mi się, kochana Tiril, że ostatnio wyglądasz na zmęczoną – łagodnie rzekł Móri. – Raduje cię nasza przygoda, lecz kiedy sądzisz, że nikt na ciebie nie patrzy, na twarzy maluje ci się zmęczenie i smutek.
– Nie, to tylko… – zaczęła wesoło, ale zaraz spoważniała. – To prawda, przyjacielu, jestem zmęczona. Nie męczy mnie nasza wyprawa, lecz poczucie niepewności. Dokąd naprawdę zmierzamy, ty i ja? Donikąd. Chyba bardzo potrzebuję domu, Móri, naprawdę go potrzebuję. Czasami myślę sobie: Jak tylko wrócę do domu, odpocznę. Ale nie ma takiego miejsca na ziemi, które mogłabym nazwać domem. Ty także go nie masz.
Pokiwał głową.
– Rozmawialiśmy o tym już wcześniej, ale sądzę, że ta potrzeba będzie nam coraz bardziej doskwierać. W pewnym momencie ochota na przygody mija i dobrze byłoby skulić się we własnej norce. A my jej nie mamy.
Tiril zastąpiła mu drogę, nie wypuszczając z uścisku jego ręki.
– Móri… Nigdy więcej już mnie nie zostawiaj! Wiem, że to brzmi prawie jak oświadczyny, ale wiesz chyba, o co mi chodzi. Zawsze umieliśmy szczerze rozmawiać.
Uśmiechnął się.
– Nie popełnię już takiego głupstwa, nie opuszczę cię. Jeśli znów wpadnie mi do głowy jakiś szalony pomysł, zabiorę cię ze sobą, obiecuję.
– O, tak! – Uradowana klasnęła w dłonie. – Bo tam gdzie ty, tam jest mój dom! Wiem, że to brzmi trochę dziwnie, bo najpierw narzekam, że nie mam domu, a potem twierdzę, że jeśli będę mogła być przy tobie, to od razu poczuję się jak w domu. Przecież jesteśmy razem, a mimo to marudzę.