Móri patrzył na nią bez słowa, mówiła więc dalej:
– A co byś polecił na wywołanie wiatru? Czy lepiej dmuchnąć w fujarkę i zaraz zdeptać ją nogami, czy też wbić miech w ziemię, ustawić na nim beczkę, nadmuchać go powietrzem i potem gwałtownie je wypuścić?
– Dlaczego mnie o to pytasz? Przecież sama znasz odpowiedzi.
– Pytałam o twoje zdanie, bo jestem pełna podziwu dla twych czarnoksięskich umiejętności.
Móri znów wyjrzał przez okno.
– To, o czym mówisz, to norweska magia. A poza tym ten pierwszy sposób, o którym wspomniałaś, jest dla koni, nie dla ludzi. Ja posługuję się islandzkimi czarami.
– Naucz mnie ich!
– Nie. Nauka i tak poszłaby w las.
Catherine nie śmiała pytać, dlaczego. Nie chciała znać odpowiedzi.
Sięgnęła po inny sposób. Z kącika oka wycisnęła kilka łez.
– Móri, ty jedyny mnie rozumiesz, tamci są na to zbyt prości. Jestem tak rozpaczliwie samotna. I wszystkie te nauki o czarnej magii sprawiają, że w nocy dręczą mnie koszmary. Czy nie mogę zostać u ciebie na noc? Boję się spać sama w pokoju, który mi przydzielono. Wydaje mi się, że jest nawiedzony.
– Potrafisz chyba oczyścić miejsce z upiorów? Poza tym moich zaklęć nie nazywam czarną magią.
Przez cały czas nie spuszczał oka z grających. Nagle twarz rozjaśniła mu się w uśmiechu.
– Przestań, Tiril, okropnie oszukujesz!
Catherine, słysząc dobiegający z zewnątrz śmiech, wpadła we wściekłość. Czy mam go dotknąć we wrażliwe miejsce? Zadawała sobie w duchu pytanie. Czy też może rozebrać się, żeby rozbudzić w nim żądze? Nie będzie mógł nad sobą zapanować, cóż za triumf!
Nie śmiała jednak ryzykować, że zostanie wyrzucona. Znów obudziła się jej nienawiść do Tiril i Catherine zaczęła snuć plan, jak pozbyć się dziewczyny raz na zawsze. Gdyby tylko nie towarzyszyła im w podróży, obaj mężczyźni należeliby wyłącznie do niej.
Znała wiele sposobów na unicestwienie wroga. Najpewniejsze były trujące rośliny. Które z nich miała wśród swoich zapasów?
Najgorsze jednak było, że bliskość Móriego już ją rozpaliła. Nie mogła zapanować nad drżeniem. Całą siłą woli powstrzymywała się, by się do niego nie przytulić, taki był przystojny, taki fascynujący. Kochać się z nim to jakby obcować z kimś, kto nie jest człowiekiem, lecz boską istotą, demonem czy innym stroniącym od światła stworzeniem. Tak bardzo go pragnęła…
A on widział tylko Tiril. Zabiję ją, postanowiła Catherine. Uczynię to na pewno, skończę z tą dziewczyną.
W tej samej chwili powietrze w pokoju pociemniało, spowił ich gęsty, szary mrok. Catherine zdrętwiała. Kątem oka coś dostrzegła, coś strasznego, ohydnego czołgało się po podłodze, ale nie pokazało się w całości. Coś innego czaiło się za jej plecami, coś olbrzymiego wznosiło się nad nią i chciało wyrządzić jej krzywdę. Zabrakło jej tchu.
– Musisz uważać na swoje myśli, Catherine – powiedział Móri, nie odwracając się. – Teraz najlepiej będzie, jak sobie pójdziesz. A jeśli kiedykolwiek tkniesz Tiril, czeka cię straszliwa, powolna śmierć.
Catherine zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć na to, co ją otaczało, po omacku dotarła do drzwi, otworzyła je i zamknęła za sobą z głośnym trzaskiem.
– Dziękuję! – Móri odwrócił się w stronę pustego pokoju. – Dziękuję za pomoc!
– Z tą piękną modliszką sam byś sobie poradził – usłyszał głos swego nauczyciela: – Wiemy jednak, że twoim czułym punktem jest Tiril. Czuwamy więc nad nią. Dla ciebie.
– Jeszcze raz wam dziękuję. Nie zasłużyłem na jej wierność ani na waszą pomoc.
– To prawda, nie zasłużyłeś. A teraz żegnaj!
Znów został sam.
– Boże – szepnął. – Jak mogłem tak zagmatwać swoje życie?
Catherine, łkając z przerażenia i gniewu, pobiegła prosto do swego pokoju i z płaczem padła na łóżko.
Cóż za nieprawdopodobnie potężny czarnoksiężnik, myślała, czując, jak żal ściska jej serce. W jaki sposób zdołał wywołać tę ostatnią iluzję? W dodatku to nie pierwszy raz, poprzednio było tak samo, kiedy chciałam zaatakować to przeklęte zero.
Ale on jest taki wspaniały! Pragnę go dotykać, przycisnąć się do jego bioder, poczuć, że mnie pożąda, zerwać z niego pelerynę i zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę!
Podniecenie ogarnęło ją, jeszcze zanim weszła do pokoju Móriego. Teraz nie mogła dłużej nad sobą zapanować, ściągnęła suknię i sama się zaspokoiła. Ciało miała tak rozpalone, że nastąpiło to prawie natychmiast.
Z jękiem opadła na poduszki.
– Ale ja go zdobędę! Będzie jadł mi z ręki, żebrał o moje względy, padnie mi do stóp i zapomni na zawsze o przeklętej Tiril, porzuci ją gdzieś po drodze i dalej pojedzie tylko ze mną.
Wybuchnęła histerycznym śmiechem.
Rozdział 8
Gospodyni prowadząca zajazd wiele wiedziała o Tiveden.
O zmierzchu zasiedli wraz z nią w ogrodowej altanie. Chętnie dzieliła się z gośćmi wiadomościami.
Catherine „wybaczyła” Móriemu jego wcześniejszy chłód, Tiril i Erling zakończyli grę w palanta, w przeciwieństwie do Nera, który z najlepszą w zajeździe szmacianą piłką w zębach zachęcał Erlinga do dalszej zabawy.
W końcu udało im się jakoś uspokoić rozdokazywanego psa i mogli skupić się na rozmowie.
– Tak, tak, Fagertärn! Położone jest stąd na południe, bliżej Wetter. Byłam tam kiedyś, leśna dróżka biegnie niemal tuż nad jeziorem. Ale jest prawie niewidoczna. W Tiveden łatwo zabłądzić.
– Sądzi pani, że zdołamy ją sami odnaleźć? – spytał Móri. – A potem trafić do jeziora?
Właścicielka zajazdu popatrzyła mu w oczy i przeniknął ją dreszcz. Czyżby Szatan we własnej osobie wstąpił na Ziemię, by swą nieodpartą urodą uwodzić jej mieszkanki? Dyskretnie mu się przyjrzała. Nie, nie widać kopyt ani ogona. Ale pewnie potrafi je dobrze zamaskować.
Ponieważ jednak drugi mężczyzna – przystojny młody człowiek, sympatyczna panienka i ekstrawagancka baronówna zdawali się w pełni akceptować swego niezwykłego towarzysza, należało chyba przypuszczać, że jest on człowieczego rodu.
– Nie wiem – odparła niepewnie. – Może lepiej, aby poprowadziło was jeszcze dwóch mężczyzn. Z Tiveden nie ma żartów. Głębokie lasy wiele w sobie kryją.
Umilkła zamyślona, tylko raz po raz zerkała przez ramię na Móriego.
– Zwierzęta? – cicho zapytał Erling.
– Owszem, są tam dzikie zwierzęta i rozbójnicy, uciekający przed prawem. I wiele innych stworzeń, o których nie należy mówić głośno…
Podniosła głowę.
– Przyjechaliście z tak daleka tylko po to, by zobaczyć kilka marnych lilii wodnych?
– Właściwie nie – wyznała Tiril. – Szukamy czegoś innego, ale przy okazji wspomniano o tych kwiatach.
– A czegóż innego chcecie szukać w Tiveden? – zdziwiła się gospodyni.
Tiril uśmiechnęła się niepewnie.
– Tej nocy, kiedy przyszłam na świat, o liliach wspomniała moja matka. Widzi pani, pragnę dowiedzieć się czegoś o moim prawdziwym pochodzeniu. Pomagają mi przyjaciele. Mamy dwa ślady, które prowadzą tutaj, do Tiveden. Pierwszy to dwa kawałki pewnej figurki. Drugi, oprócz lilii wodnych, o których już mówiliśmy, to dwa słowa wypowiedziane przez moją matkę. Osoba, która je usłyszała w noc moich narodzin, nie pamięta ich całych. Jedno zaczynało się od „tistel”.
Gospodyni popatrzyła na dziewczynę z niedowierzaniem.
– Nie, to niemożliwe, na pewno nie o to chodzi – uznała wreszcie.