Выбрать главу

– Tak właśnie nam powiedziano.

– Tistelgorm?

– Możliwe.

Przysunęli się bliżej zaciekawieni. Zaintrygował ich wyraz twarzy kobiety. Malowała się na niej niepewność, jakby nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Catherine szepnęła spięta:

– Tę nazwę wymieniła Kaja.

– Tistelgorm? Ależ to przecież tylko legenda!

Przemówił Móri, z naciskiem i żądaniem w głosie. Gdy odzywał się w taki sposób, nikt nie mógł mu się oprzeć.

– Czy moglibyśmy usłyszeć tę legendę? Zechce nam pani ją opowiedzieć?

Gospodyni wzruszyła ramionami.

– Owszem, ale to do niczego was nie zaprowadzi.

– Po pani mowie poznaję, że jest pani wykształconą i oczytaną damą – rzekł Móri. – Czy może nam pani opowiedzieć wszystko, co pani wiadomo na temat Tistelgorm? To nazwa jakiegoś miejsca, prawda?

– Tak.

Usiadła wygodniej, słowa Móriego wyraźnie ją ucieszyły.

– Jeśli mam wam wszystko opowiedzieć, to musimy się cofnąć daleko w czasie. Pamiętajcie jednak, że to tylko legenda. Z Tiveden wiąże się wiele niesamowitych opowieści i mitów.

– To nam bardzo odpowiada – powiedziała Tiril. – Bardzo lubimy historie, o których nie do końca wiadomo, czy zostały wymyślone, czy też tkwi w nich ziarenko prawdy.

– Dobrze, jak sobie chcecie!

Poleciła służącej przynieść coś dobrego do jedzenia i picia, a potem w łagodny letni wieczór zaczęła snuć opowieść o Tistelgorm.

– Dawno, dawno temu, tak dawno, że zapomniano już, w którym stuleciu to było, żył niemiecki hrabia von Tierstein. Zaprzedał duszę diabłu, uprawiał czarną magię…

– To znaczy czarnoksiężnik – wtrąciła Catherine. Móri zerknął na nią z ukosa.

– Można go tak nazwać. Znał się na tym doskonale, dokonał wielu niesamowitych rzeczy. Ów hrabia miał trzech synów. Syn jednego z nich nosił imię Rudolf i wżenił się w ród Habsburgów. Poślubił Itę, córkę grafa Wernera Pierwszego z Habsburgów. Wiecie zapewne, że z upływem czasu pozycja Habsburgów stawała się coraz mocniejsza, zostali cesarzami.

Pokiwali głowami, nie wspomnieli jednak, że Tiril prawdopodobnie wywodzi się z tego właśnie rodu.

– Ale to była tylko dygresja – ciągnęła wykształcona właścicielka zajazdu. – Wróćmy do uprawiającego czary hrabiego von Tierstein. Drugi z jego trzech synów poślubił szwedzką księżniczkę, wnuczkę jednego z naszych pierwszych królów, nikt nie potrafi z całą pewnością powiedzieć, którego. To bardzo stare dzieje, sądzę, że cofnęliśmy się do okresu między dziesiątym a dwunastym wiekiem, ale trudno to dokładnie ustalić. Małżonkowie, syn hrabiego z Niemiec i jego szwedzka księżniczka, wybudowali zamek, podobno niedaleko od Fagertärn.

– W Gôrtiven? – spokojnie zapytał Erling.

Gospodyni natychmiast skierowała wzrok na niego.

– Skąd znacie tę nazwę, panie?

– Tak brzmiało drugie słowo, które moja matka powiedziała akuszerce – wyjaśniła Tiril. – Nie mogliśmy doszukać się w nim żadnego sensu, dopóki ktoś nie wspomniał, że tak nazywa się najbardziej niebezpieczny rejon Tiveden.

– W istocie – potwierdziła gospodyni. – To najbardziej niedostępna część lasów. Nie poszłabym tam za nic w świecie!

– Dlaczego jest taka niebezpieczna? – chciał wiedzieć Móri.

– O, przyczyn jest wiele! Niezwykle trudno tam dotrzeć. Podobno trolle i olbrzymy zabawiały się kiedyś rzucaniem i usypywaniem w stosy ogromnych kamiennych bloków. Ale to nieprawda, bo w Tiveden nie ma trolli. Są tylko boginki, strzygi, upiory i rozmaite duszki, istoty związane ze światem przyrody. Ale troili i olbrzymów nie ma, one należą do świata baśni.

– To bardzo mądre, właściwe rozróżnienie – rzekł z uznaniem Móri.

– Dziękuję – pokraśniała z zadowolenia. – No cóż, Gôrtiven… Niektórzy zmieniali tę nazwę na Trolltiven, ale nie mieli racji. Gôrtiven to nieprzyjazny teren, zamieszkany przez duchy przyrody, poza tym grasują tam dzikie zwierzęta, wilki i niedźwiedzie.

Tiril z lękiem zerknęła na Nera. Może lepiej go tu zostawić?

Móri pokręcił głową.

– Nie bój się o niego. Poza tym nie wiadomo, czy będziemy wracać tą samą drogą. Proszę mówić dalej!

– Dobrze – gospodyni podjęła opowieść. – Syn hrabiego, który osiedlił się w tutejszych lasach, odziedziczył po ojcu zainteresowania wiedzą tajemną. Powiadają, że zamku nie zbudowały ludzkie ręce, pomogli w tym niewidzialni mieszkańcy Tiveden.

Tiril uznała, że historia zaczyna robić się straszna.

– A trzeci syn? – dopytywała się Catherine.

– Nie znam jego imienia, ale podobno osiadł gdzieś na północy Niemiec albo w południowej Danii, a jacyś jego potomkowie przez małżeństwa noszą nazwisko Wetlev. Nie są szlachcicami, zresztą ta gałąź rodu już raczej wymarła.

Catherine pokiwała głową. Spodziewała się, że prędzej czy później natrafią na jakiś związek z „jegomościem”, Gustafem Wetlevem.

– Trudno sobie wyobrazić, by w bezludnych, nieprzejezdnych lasach stał zamek – zauważył Erling.

Gospodyni uśmiechnęła się.

– Bo wcale tak nie jest. Nikt go nie widział, chociaż twierdzi się, że człowiek obdarzony odpowiednim wzrokiem może go ujrzeć nocą podczas pełni księżyca. Ja w to nie wierzę.

Móri rzekł najłagodniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć:

– Nie opowiedziała nam pani jeszcze całej historii zamku Tistelgorm.

Popatrzyła na niego zdziwiona.

– Skąd możecie to wiedzieć?

– Proszę mówić – odparł tylko Móri.

– Podobno hrabia von Tierstein, ojciec trzech braci, podarował synom klucz, otwierający dostęp do dwóch tajemnic. Do niezmierzonych skarbów, pochodzących z jego wypraw łupieżczych w wielu krajach…

– Jak mógł dać trzem synom jeden klucz? – spytał Erling.

– Tego nie wiem – odrzekła gospodyni. – Owszem, to brzmi dość dziwnie, ale legenda wspomina tylko o jednym kluczu.

Popatrzyli po sobie, teraz już wiedzieli, czym naprawdę była mała figurka demona.

Nie zastanawiali się dłużej nad kluczem, bo gospodyni kontynuowała swą opowieść:

– Jak to często bywa, między braćmi zapanowała nieprzyjaźń, każdy też osiadł w innym kraju i podobno skarbu nigdy nie odnaleziono.

Czworo przyjaciół w milczeniu pokiwało tylko głowami. Przypuszczali, gdzie może się znajdować trzecia część kamiennej figurki.

Jeden z synów wżenił się w austriacki ród Habsburgów. Stamtąd pochodziła cząstka figurki, którą matka Tiril przekazała córce w spadku. Drugą część Catherine zabrała z domu Mai i Kai. Miał ją przy sobie Gustaf Wetlev, który wyruszył w drogę do Tiveden.

Czy po to, by odnaleźć fragment należący do trzeciego, złego brata, czarnoksiężnika?

Trzy części klucza, podarowanego trzem braciom w zamierzchłych czasach, miały się więc teraz, po wielu stuleciach, nareszcie połączyć.

Ale gospodyni twierdziła, że zamek, Tistelgorm, nigdy nie istniał.

Oni byli innego zdania.

Znajdował się wśród nich człowiek obdarzony niepowszednią mocą: Móri. Jeśli ktokolwiek mógł ujrzeć zaklęty zamek, to tylko on.

Świadczyła o tym zwłaszcza odpowiedź na kolejne zadane przez Erlinga pytanie.

– Wspomniała pani o dwóch tajemnicach, do których drogę otwierał ów klucz?

– Tak – odparła gospodyni i zadrżała zdjęta nagłym chłodem, chociaż wieczór był ciepły. Nad jej głową z piskiem, jakby wystraszona, przeleciała jaskółka. – Oprócz wielkich bogactw kryło się tam coś jeszcze. Jak już wspominałam, zarówno ojciec, jak i najmłodszy syn, który osiedlił się tutaj w Szwecji, znali się na czarach. Podobno ojciec pozostawił jakąś straszną rzecz, mającą związek z wiedzą tajemną.