Zniżyła głos do szeptu. Przyjaciele zerknęli na Móriego, ale jego twarz pozostawała nieruchoma, jak wyrzeźbiona w kamieniu.
Na chwilę zapadła głucha cisza, w końcu jednak Catherine otrząsnęła się z zamyślenia:
– Ale spodziewam się, że na pytanie, gdzie ukryty został skarb, nie otrzymamy odpowiedzi?
– Pewnie nie – westchnął Erling. – Prawdopodobnie leży gdzieś w Niemczech. W Tierstein? Ciekawe, gdzie to jest. Skarb musi znajdować się w miejscu, gdzie mieszkał ojciec.
– Nie ma co się nad tym zastanawiać – stwierdziła Tiril. – Mnie osobiście nie interesują żadne skarby. Chcę się tylko dowiedzieć czegoś o moim pochodzeniu.
– Ja nie miałabym nic przeciwko bogactwom – rozmarzyła się Catherine. – Moja garderoba zaczyna się już wydzierać, nie zawsze też można liczyć na zaproszenie na obiad zakrapiany winem.
Móri uznał, że dość już powiedzieli.
– Przede wszystkim musimy odnaleźć Tistelgorm, zamek, o którym wspomniała matka Tiril.
Z wdzięcznością przyjęli propozycję wynajęcia ludzi, którzy będą ich eskortować przez leśne bezdroża. Udziałem w wyprawie zainteresował się sam właściciel gospody, równie uczony jak jego małżonka. Zamierzał wziąć ze sobą najsprytniejszego parobka.
Kiedy udawali się już do swoich pokoi na spoczynek, Tiril zauważyła nieśmiało:
– Wiecie, coś mi się tu nie zgadza.
– Co takiego? – zainteresował się Erling.
– Jedna z części klucza miała znajdować się w posiadaniu Habsburgów, rodu mej matki, a ona przecież powiedziała akuszerce, że to „pamiątka po ojcu dziecka”! Jak to się łączy?
Przystanęli w korytarzu, rozmyślając.
– Ech, nie róbmy tej sprawy jeszcze bardziej zawikłaną, niż jest w rzeczywistości! – wzruszyła ramionami Catherine. – To przecież nieistotne! Spróbujmy najpierw odnaleźć zaginiony zamek!
– To wcale nie jest nieistotne – zaoponował Erling. – Jeśli to ojciec Tiril wywodził się z Habsburgów, kim wobec tego była jej matka?
– Nie, nie, źle myślicie – wstrzymał ich Móri. – Tiril, pamiętasz naszą wizytę u akuszerki w Christianii? Podała ci paczuszkę, obwiązaną aksamitem, mówiąc, że dostał ją od twej matki, która wyjaśniła jej, że to pamiątka po twoim ojcu.
– Tak.
– Pamiątką po ojcu mógł równie dobrze być naszyjnik. Matka mogła otrzymać go od niego w prezencie i chciała przekazać córce.
– Masz nację – zgodził się z nim Erling. – Już sam fakt, że wzięła go ze sobą podczas potajemnego wyjazdu do Christanii, świadczy o tym, że miał on dla niej szczególne znaczenie. A nazwa Tistelgorm łączyła się z pewnością z wyjaśnieniem na temat figurki-klucza. Pamiętajcie, akuszerka nie znała języka matki Tiril. Wyłapała zaledwie kilka słów.
– Tistelgorm to absurdalna nazwa dla zamku – stwierdziła Catherine. – Co to ma znaczyć?
– To po szkocku – wyjaśnił Erling, który w związku ze swym zajęciem wiele jeździł po świecie. – O ile dobrze pamiętam, w Szkocji jest miejscowość o takiej nazwie, Thistlegorm. Ale nie twierdzę tego z całą pewnością.
– Szkocja? – jęknęła Catherine. – Czyż nie dość już krajów zamieszanych jest w tę historię? Czy to ma znaczyć, że będziemy musieli objechać cały świat w poszukiwaniu tych nieciekawych rodziców Tiril?
– Z pewnością nie będzie to konieczne. – Erling przemówił tonem tak surowym, że Catherine się zaczerwieniła. – Powinnaś jednak wiedzieć, że rody książęce zawierały małżeństwa wyłącznie między sobą. W całej Europie utworzyły w pewnym sensie sieć. Nie wiem, dlaczego zamek w Tiveden otrzymał szkocką nazwę, i pewnie się tego nigdy nie dowiemy, zbudowano go wszak przed setkami lat. Ale chodźmy już spać! Jutro czeka nas ciekawy dzień.
Wszyscy się z nim zgodzili. Udali się na spoczynek, tej nocy każde zasnęło w swoim pokoju.
Las czekał.
Kto dobrze wsłuchał się w nocną ciszę, mógł usłyszeć potęgujący się i opadający szum boru.
Nigdy dotąd do owianego legendą Tistelgorm nie wyprawił się człowiek, który miał do tego większe prawo. Prawowity dziedzic ukrytych, wymyślonych bądź rzeczywistych skarbów, nie zapuścił się jeszcze w leśną głębinę.
Tiveden szumiało i szeptało. Falujący, rozhuśtany chór rozbrzmiewał głośniej, to znów cichł. Król lasu, łoś, podniósł przystrojony potężnymi łopatami rogów łeb i nastawił uszu. W pięknych czarnych oczach zwierzęcia błysnął strach.
Łoś znał wszystkie zamieszkujące las stworzenia, i te żywe, i te, które nie ukazywały się ludziom podróżującym przez jego królestwo.
Łoś wiedział.
Ludzie go nie obchodzili. Gdy zachowywali ostrożność, cało i zdrowo udawało im się przejść przez knieje. Gdy nie poddali się prawom Tiveden, zjawiały się istoty, za których sprawą zaczynali błądzić po bezkresnych leśnych połaciach, zapuszczając się coraz głębiej…
Potem nikt już ich nie widział.
Las czekał. W ciężkim poszumie koron drzew rozbrzmiewał złowróżbny ton.
Rozdział 9
Jeszcze nie zniknęła z listków poranna rosa, kiedy spora grupa ludzi wyruszyła z zajazdu. Pojechali starą Mnisią Ścieżką z klasztoru w Ramundeboda.
Rozpoczęła się podróż przez Tiveden.
Przed opuszczeniem tych lasów wiele miało się zmienić, czekały ich wstrząsające przeżycia, nikt nie wyszedł stamtąd bez uszczerbku na duszy.
W to jednak Tiril nigdy by nie uwierzyła, kiedy o poranku śmiała się głośno, dając wyraz swej radości życia, podniecona czekającą ich przygodą.
Catherine ogarnął zapał myśliwego. Kusiły wielkie skarby, a ponadto dowiedziała się, że rejonu Tiveden strzeże niezwykle męski i ponętny leśnik. Od razu nabrała na niego ochoty. Z Erlingiem sprawa była już zakończona, a przy Mórim czuła się mała i niepozorna. To nowe, nieprzyjemne doświadczenie dla dumnej baronówny.
Teraz potrzebowała prawdziwego mężczyzny!
Niezmordowany Nero biegł przed końmi. Erling, widząc cel na horyzoncie, poczuł przypływ energii. Pieniądze i bogactwo zawsze miały dla niego spore znaczenie, rozmyślał więc szczególnie o ukrytych skarbach, ciekaw, czy istnieją naprawdę, czy też są tylko wytworem ludzkiej fantazji.
Móri milczał nieswój. Jako jedyny przeczuwał, co może ich spotkać w zaklętym lesie. Obecność jego przerażających towarzyszy była jeszcze bardziej wyraźna niż zwykle, wszyscy zwrócili na to uwagę. Nie wszyscy wprawdzie o nich wiedzieli, lecz uważali, że orszak wydaje się znacznie większy, niż był w rzeczywistości.
Tiril i Móri już wielokrotnie słyszeli podobne komentarze. Ludzie twierdzili, że w otaczającym ich powietrzu coś się czai, nie potrafili jednak tego zdefiniować. Móri dobrze znał owo uczucie niepokoju, winni mu byli jego niewidzialni towarzysze, lecz tym razem i jemu dawało się ono we znaki bardziej niż kiedykolwiek. I im widać nie podobała się ta wyprawa.
– Uważajcie na Tiril – poprosił cichutko, tak aby nie usłyszał go nikt z żyjących.
Nie doczekał się żadnej wyraźnej odpowiedzi, usłyszał tylko delikatny szum.
Parobek Arne, nieśmiały, a jednocześnie otwarty chłopak, przyglądał się Catherine z nieskrywanym podziwem. Nie zepsuj i jego, pomyślał Erling z gniewem. Dosyć już miał wybryków baronówny. Po wspólnie spędzonej nocy uciekał od niej jak od zarazy.
– Czy wierzy pan w legendę o Tistelgorm? – spytała Tiril. Po ciągle dość szerokiej Mnisiej Ścieżce jechała koło właściciela zajazdu, Tobiasa Fredlunda.
– Hm – mruknął Fredlund. – Ta historia fascynowała mnie od zawsze; z radością więc się do was przyłączyłem. Nie mam jednak pojęcia, w którym miejscu Gôrtiven miałby leżeć zamek. W tym zaklętym lesie możemy tylko na oko obrać kierunek.
– To znaczy, że rejon Gôrtiven jest spory?