– Dosyć, już wystarczy – uspokajał je Móri. Zwrócił się do mieszkańca lasu i przedstawił wszystkich po kolei. Wyjaśnił, że przybywają do Tiveden w pewnej szczególnej sprawie, i dlatego pragną pomówić z nim, dobrze znającym te okolice.
Starzec popatrzył na niego spod oka.
– Tak, tak, wiele wiem o tym lesie. Ale Tapio nie jest dziś zadowolony.
– Tapio… Leśny bożek, prawda? Władca lasu?
– Tak, właśnie tak. Od razu zrozumiałem, że posiadasz wielką wiedzę.
– Móri pochodzi z Islandii, jest czarnoksiężnikiem – wyjaśnił Erling. – Przypuszczam, że podobnie jak wy, ojczulku?
– Może i tak, może i tak – zarechotał stary.
– Czym się zajmowaliście, kiedy nadeszliśmy?
Fin spojrzał na swych kamiennych bożków.
– Próbowałem dzisiaj przeróżnych modłów i rytuałów, ale Tapio odrzuca wszelkie ofiary. Rozgniewał się. Tapio nazywany bywa także Korvenkuningas, bogiem pustkowi. Jumala, ten obok, także się gniewa.
Móri potraktował jego słowa z powagą.
– Może ma to jakiś związek z naszym przybyciem…
W tej samej chwili z chaty wyszła równie nieduża staruszka i zaprosiła ich do środka na poczęstunek. Tiril w ostatnim momencie powstrzymała Nera przed podniesieniem nogi przy kamiennym posążku boga.
Po gwałtownych zapewnieniach, że nie przybyli tu, by objeść mieszkańców lasu ze wszystkich zapasów, i protestach gospodarzy, że na pewno tego nie zrobią, wszyscy zasiedli przy stole w małym, lecz przytulnym domku. Jedzenie było dość osobliwe, lecz smaczne i nawet Catherine nie śmiała się skrzywić. Wybuch Tiril odrobinę ją przestraszył.
Fin dopytywał się o sprawę, z jaką przybywają, krótko mu więc ją przedstawili. Pokazali mu kawałki figurki. Stary długo się im przyglądał.
– Tistelgorm – powtórzył, oddając części „klucza”.
– Oczywiście, słyszałem o tym zamku.
– On nie istnieje – zaprotestowała żona.
Starzec milczał. Popatrzył w oczy Móriemu. Przez moment Tiril wyczuła prądy wzajemnego zrozumienia łączące obu mężczyzn.
– Nigdy go nie widziałem – rzekł w końcu Fin.
– Ale mówisz, że twoi bogowie są wzburzeni – powiedział Móri. Zwracał się do staruszka na ty, jakby byli sobie równi. Chcesz przez to powiedzieć, że strzegą Tistelgorm przed nami?
– Tego nie twierdzę. Sądzę, że są przerażeni. Uważam, że powinniście zawrócić.
– Przez cały czas tak mówię – Móri uśmiechnął się krzywo. – Ale moi towarzysze nie chcą o tym słyszeć.
– Towarzysze – zadumał się Fin. – Których towarzyszy masz na myśli?
– Tych, których widzisz.
– Chodzi ci o tych, których widzą inni przy stole?
W izbie zapadła cisza. Dwaj wtajemniczeni nie spuszczali z siebie wzroku.
Wreszcie Fin ośmielił się spytać:
– W coś ty się właściwie wplątał?
Móri wstał.
– Czy zechcesz wyjść ze mną i nauczyć mnie o swoich bogach? Powiem ci o moich przeżyciach.
Wyszli. Ponieważ nikogo innego nie poproszono o dotrzymanie im towarzystwa, wdali się w pogawędkę ze starą Finką. Dowiedzieli się o życiu polegającym na ciągłej walce z siłami przyrody, z głodem i samotnością. Tiril jednak pojęła, że dwojgu starym ludziom dobrze jest razem. Wzruszyła się, gdy zrozumiała, jak silni muszą być ci, którzy taką walkę podejmują.
– Pomaga nam Tapio i jego żona Mielikki – mówiła pogodnie staruszka. – Dzikie zwierzęta to ich dobytek, pilnują, by nie wyrządziły nam krzywdy. Uważają za swoją własność także naszą trzodę, o nią także dbają. Mój mąż ma dobre układy z władcami lasu. Ich służący i służące, tapionkansa, zajmują się naszym dobytkiem.
Nawet Catherine poczuła szacunek dla takiego rozumienia świata.
Staruszka westchnęła.
– Ale wiele złego dzieje się teraz w naszym lesie. Córkę sąsiada wtrącono do ciemnicy w Askersund. W bagnie odkryto äpärä.
– Co to jest äpärä? – dopytywała się Catherine.
– Dziewczyna wpadła w kłopot. Podejrzewano ją o to, ale zaprzeczała, dopóki nie znaleziono äpärä. Urodziła dziecko i zabiła je. Wrzuciła w bagno. Miało odcięty język.
– Dlaczego? – zadrżała przerażona Tiril.
– Trzeba tak zrobić, żeby dziecko nie stało się prawdziwym äpärä. Inaczej będzie się błąkać po lesie, płakać, skarżyć się albo śmiać.
– Jest ptak, który potrafi wydawać takie odgłosy – mruknął Fredlund. – Proszę, mówcie dalej.
– Dziecko wzywa złą matkę i właśnie po to, by nie mogło zdradzić jej imienia, odcina mu się język.
– A więc äpärä to to samo, co myling po szwedzku – stwierdził Fredlund.
– A utburd po norwesku – uzupełnił Erling. – Noworodek porzucony na śmierć. Co się teraz stanie z tą biedną matką?
– Nie chcę tego wiedzieć – zasmuciła się Finka. – To dobra dziewczyna, ale ojca miała zbyt surowego. Powiadają, że ojcem dzieciaka był jej stryj, ale on, rzecz jasna, uniknie kary.
Tiril czuła, że płacz dławi ją w gardle.
– Tiril sporo wie o gwałtach w rodzinie – wyjaśnił Erling, kiedy dziewczyna wypadła na zewnątrz rozszlochana. – Ojczym napastował jej siostrę.
Tiril nie mogła dłużej siedzieć w chacie. Szybko otarła łzy, żeby Móri przypadkiem ich nie zobaczył.
Przywitał ją z uśmiechem.
– Nasz przyjaciel przybył tu z Finlandii jako dziecko – oznajmił. – Tapio, Jumala i inni bogowie otrzymają ofiary, żeby nam się powiodło. Staruszek trochę się niepokoi.
– Chyba nie składacie w ofierze zwierząt? – Tiril wystraszyła się nie na żarty.
– Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy – zapewnił ją Fin. – Dzielimy się z nimi jedzeniem.
Tiril bardzo się to spodobało.
Podziękowali za ciepłe przyjęcie i wyruszyli w dalszą drogę. Spotkanie z parą Finów było bardzo miłe, Móri twierdził też, że wiele się nauczył.
Staruszek jednak ostrzegał przed Tistelgorm. Bogowie nie chcieli, aby się tam wyprawiali, a ich należało słuchać.
Na chwilę zatrzymali się przed olbrzymim głazem w kształcie garnka, tylko po to, by podziwiać, co potrafi stworzyć sama natura. Minęli także dość szczególny blok skalny, Fredlund zademonstrował, co w nim dziwnego. Wraz z Arnem wdrapali się na samą górę, a wtedy głaz nieco się przechylił. Gdy zeszli na dół, powrócił do poprzedniej pozycji.
Chwilę się tym pobawili i ruszyli dalej. Nastrój po beztroskiej zabawie nieco się poprawił, śmiali się też pijąc wodę z Mnisiego Źródła. Wyobrażali sobie dzielnych mnichów, wędrujących między Ramundeboda do Olshammar nad jeziorem Wetter. Stary bór Tiveden był wszak mroczną okolicą, pełną zdradliwych moczarów i nieprzebytych kniei. W tamtych czasach roiło się tu od drapieżników, a dróg nie było, tylko ścieżki, wydeptane przez mnichów.
Sześcioro ludzi i pies byli spragnieni i spoceni. Napili się, ochlapali wodą i żartując pojechali dalej.
Potem już nie było im tak wesoło.
Rozdział 10
– Co właściwie oznacza nazwa Tiveden? – spytał Erling.
– Las boga Tyra – odparł Fredlund.
– No tak, powinienem był się tego domyślić – mruknął Erling.
– Tutejsze nazwy nawiązują do legend i mistycyzmu – ciągnął Fredlund. – Jest tu na przykład Likmossen – Trupi Mech, Tjuvberget – Góra Złodziei, i Dösjön – Jezioro Zmarłych. Ludzie zajmujący się wypalaniem węgla drzewnego opowiadają, że kiedyś drzwi do ich szałasu same się otwierały albo do środka zaczynał walić gęsty dym. Widywali wtedy zawsze boginkę siedzącą na szczycie pobliskiego wzniesienia. Śmiała się z nich. Mijamy teraz nieprzyjemną okolicę – zakończył ściszonym głosem. – Lepiej wziąć psa na smycz.