Выбрать главу

– Czy daleko jeszcze do Tistelgorm? – nieśmiało zagadnął Arne. W blasku księżyca jego wargi zdawały się całkiem białe.

Móri podniósł głowę jak węszące leśne zwierzę.

– Nie – odparł wolno. – Jesteśmy zbyt blisko.

Ciszę znów przerwało wycie. Drgnęli przerażeni. Odgłos echem odbił się od skał i rozpłynął w powietrzu. Fredlund szepnął przerażony:

– To nie było wycie wilka.

– Macie rację – potwierdził Móri.

Przeszukał kieszenie i wręczył każdemu ochronny znak, tylko Tiril nie dostała, bo i tak miała ich już ze trzy. Móri krótko objaśnił, czym są magiczne runy. Wyznał przy tym, że nigdy jeszcze nie brał udziału w tak niebezpiecznym przedsięwzięciu.

– Nie wiem, co się stanie ani kogo spotkamy. Posłużę się całą swoją wiedzą, by zapobiec nieszczęściu. Postaram się, aby nikogo z nas nie spotkało nic złego. Erlingu, czy możesz zaopiekować się Nerem? Jeśli psa coś przerazi, Tiril może go nie utrzymać, a nie chcę, by Nero się od nas oddalał. Trzeba pilnować, żeby się nie wyrwał.

Erling od razu przejął smycz z ręki Tiril. Fredlundowi Móri nakazał zaopiekować się Arnem. W ten sposób każdy z trzech „silniejszych” otrzymał zadanie dopilnowania podopiecznego. Tiril uradowała się, że Móri zajmie się właśnie nią.

Prawdę mówiąc nie beż ulgi przyjęli nieobecność baronówny.

– Przyznam się, że nie pojmuję gustu Catherine – odezwała się Tiril – Co ona zobaczyła w tym leśniku? Toż to stary dziad!

Fredlund stanął jak wryty. Widząc jego reakcję, wszyscy się zatrzymali.

– Stary dziad? – powtórzył zdumiony.

– No, może nie dziad, ale za stary jak dla Catherine.

– Mnie też się to rzuciło w oczy – przyznał Erling. – Co prawda nieźle się trzyma, ale włosy i brodę miał posiwiałe.

– I był taki niski – przyłączył się do nich Arne. – Brudny. Wystraszyłem się go.

Fredlund zdziwiony przenosił wzrok z jednego na drugie.

– Powiedzcie mi, o kim wy właściwie mówicie?

– O leśniku, rzecz jasna!

Po chwili złowróżbnego milczenia oberżysta z Ramundeboda oznajmił:

– Leśnik z Tiveden to mężczyzna w pana wieku, panie Müller. Wysoki, chudy Fin o jasnych, pszenicznych włosach. Nie nosi brody.

Nastała chwila milczenia.

– Ani pan Fredlund, ani ja go nie widzieliśmy – rzekł wreszcie Móri. – Nie bardzo więc możemy się wypowiadać.

– Ten, z którym zniknęła Catherine, na pewno nie był Finem – oznajmiła Tiril – Mógł być Duńczykiem, Niemcem albo Holendrem.

Erling i Arne przytaknęli.

– To samo pomyślałem – dodał Erling.

– Czy powiedział, że jest leśnikiem? – spytał Móri. W jego oczach zapłonęły źle wróżące iskierki.

– Nie… – przyznała Tiril. – Ale kazał nam się wynosić z jego lasu. Twierdził, że zakłócamy spokój zwierzętom. A może to Młody Myśliwiec? Norweg, który tu straszy?

– Nie bądź niemądra! – ofuknął ją Erling.

– Skąd wiesz, że nie był Finem? – spytał Tiril Móri.

– Finowie mówiący po szwedzku akcentują wyrazy na pierwszą sylabę, podobnie jak ten miły staruszek, którego spotkaliśmy. Ojczystą mową leśnika jest któryś z języków germańskich, gotowa jestem to przysiąc.

Erling i Arne jednogłośnie przyświadczyli.

– Ale z kim wobec tego poszła Catherine? – zachodziła w głowę Tiril.

Fredlund zamyślił się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.

– No cóż, mogli sprowadzić jeszcze jednego leśnika, ja nie muszę o wszystkim wiedzieć. Wszak Ramundeboda od Olshammar, głównej wioski po wschodniej stronie, z której zwykle pochodzą leśnicy, dzieli całe Tiveden.

– Och, oczywiście, że tak – Erling ucieszył się z takiego wyjaśnienia.

Pomaszerowali dalej.

Tiril jednak spostrzegła, że Móriego to nie przekonało.

Dotarli do obszaru, gdzie podszycie stanowił miękki mech. Przy każdym kroku stopy zapadały się głęboko, była to przyjemna odmiana po długiej wędrówce po skałach i ubitym piasku. Las jednak rósł tu gęściej, spowity w mrok. A potem stało się to, czego tak długo się obawiali.

Nad horyzontem kłębiły się chmury. Od czasu do czasu któraś odłączała się i gnała po niebie, na kilka sekund zasłaniając księżyc.

Tak właśnie stało się teraz, lecz tym razem chmura była znacznie większa.

Tiril odruchowo mocniej ścisnęła Móriego za rękę.

– Do diaska! – mruknął Erling.

– Tak – szepnął Móri. – Bo chyba dotarliśmy na miejsce.

Stali przed kolejnym usypiskiem głazów.

– Czy mamy dostać się na górę? – zaniepokoił się Arne. – Tego się po prostu nie da zrobić!

– Nie. Tuż przed zniknięciem księżyca coś zobaczyłem – powiedział Móri.

– Co takiego?

– Od dawien dawna zarośniętą ścieżkę w mchu. Wiodła wprost w skałę.

– Czyżby do jakiejś groty? – domyślił się Erling.

– Możliwe. Musimy to sprawdzić.

Księżyc okazał im co nieco życzliwości i wyjrzał zza chmury na moment, dostatecznie długi, by mogli się przekonać, że w istocie biegła tamtędy stara ścieżka. Fredlund nazwałby ją raczej prastarą drogą, musiała bowiem niegdyś być dość szeroka. Pospiesznie starali się określić kierunek i zaraz księżyc znów zniknął.

Jakże ciemność utrudniała im dalsze działanie! Tiril zrozumiała, ile mieli szczęścia, wędrując całą noc w blasku księżyca.

– Rzeczywiście, jest tu jakiś otwór. – Erling dotarł do skały pierwszy. – Ale naprawdę trudno go zauważyć.,ścieżka przy skale gwałtownie opadała w dół. Kiedy już znaleźli się przy otworze, zorientowali się, że grota jest całkiem spora. U wejścia do niej znajdowały się dwa głazy. Na górze stykały się ze sobą tak, że ledwie można się było domyślić, gdzie się który kończy, na dole jednak było między nimi dużo przestrzeni.

Kiedy ześlizgnęli się na dół do wejścia, okazało się, że mogą się swobodnie wyprostować.

– Równy, gładki korytarz – zdziwił się Erling. – Pewnie w dawnych czasach, zanim głazy głębiej zapadły się w ziemię, dało się nawet przejechać tędy konno.

– Pewnie tak – burknął Fredlund.

Ich głosy echem odbijały się od ścian.

– Korytarz pnie się pod górę – zauważył Arne. Najpewniej był rad, że towarzyszy mu trzech dorosłych mężczyzn.

Nero gorączkowo obwąchiwał ziemię.

– Spokój! – nakazał mu Erling, którego pies ciągnął z całych sił. – Nie bój się, pójdziemy dalej.

– Na pewno znalazł jakiś trop – uśmiechnął się Fredlund. – W każdym razie bardzo stary. Albo gorzej. Słuchaj, Nero, nie życzymy tu sobie spotkania z wilkami! Nie mamy na to czasu.

– Rzeczywiście, ta jama świetnie by się nadawała na kryjówkę wilka – stwierdził Erling. – Może to one wydeptały ścieżkę?

Tiril uznała, że mówią o zbyt strasznych rzeczach, nie omieszkała też im tego wypomnieć. Zajrzała pod masywne skalne ściany, ale w ciemności nic nie widziała. Nie poprawiło to jej nastroju. Fantazja zaczęła pracować, wyobraziła sobie, co może się tam kryć, śledzące ślepia istot gotowych do ataku.

Nagle Móri się zatrzymał. Stanął na środku korytarza jak wryty.

Towarzysze, idący za nim, z konieczności także przystanęli.

– Wyczuwam opór – oświadczył cicho.

Teraz i oni wyczuli, że niewidzialny miękki mur zagrodził im drogę. Sprężysty, lecz bardzo mocny. Odchylał się, ale nie puszczał.

– Co to jest? – zdumiał się Fredlund.

– Czarodziejska moc. Nie przejdziemy.

– Może bokiem – zaproponował Erling i skierował się w lewo.

W tej samej chwili wszyscy zanieśli się krzykiem i odskoczyli. Z mroku, w który próbował zagłębić się Erling, wypadło kilka istot i ze świstem przeleciało im nad głowami.