Zapadła cisza.
– Doskonały pomysł, Arne – odparł Móri, a pozostali przytaknęli. Chłopak się rozjaśnił. – Pamiętaj tylko, że jesteśmy na nogach już prawie całą dobę – podjął Móri.
Wszystkim daje się we znaki zmęczenie. Moim zdaniem powinniśmy załatwić wszystko, co mamy do załatwienia, i skończyć z tym ponurym zamczyskiem raz na zawsze.
Arne zastanowił się chwilę.
Tak, pewnie macie rację. Nie śmiałbym chyba tu wrócić nawet w bardzo jasny słoneczny dzień.
– Rzeczywiście – przyznał Erling. – Zróbmy to, co do nas należy. Nie powinno nam to zająć dużo czasu, bo obeszliśmy już chyba wszystkie komnaty.
– Nie znajdując trzeciego kawałka figurki demona – powiedział Fredlund. – A przecież po to przyjechaliśmy.
– No tak, i żeby dowiedzieć się czegoś o pochodzeniu Tiril – dodał Erling. – Ale chyba błądzimy po manowcach.
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym strasznym zamczyskiem! – gwałtownie wykrzyknęła Tiril – Nero, nie ciągnij tak!
– Może powinniśmy iść za nim – łagodnie zauważył Móri. – A nuż pies ma więcej rozumu od nas?
Pozwolili Nerowi iść tam, gdzie chciał. Czując, że po- stawił na swoim, ciągnął jeszcze mocniej, o mało nie wy- wracając przy tym Erlinga.
Ku ich zdumieniu pies poprowadził ich z powrotem, w stronę wyjścia. Przed otworem wejściowym skręcił jednak w lewo i przeskoczył przez wewnętrzny mur na biegnący wokół zamku korytarz, który niegdyś zapewne był zabudowany. Erling zawadziło mur, potknął się, przeklął pod nosem, wspiął się po kamieniach i zeskoczył.
Erling miał swoją wagę. Poczuł, że ziemia usuwa mu się spod stóp, i z krzykiem runął w dół. Jama musiała być głęboka, bo pociągnął za sobą Nera. Tiril nie śmiała się domyślać reakcji Erlinga, gdy wielki pies zwalił mu się na głowę.
– Erlingu! – zawołali przerażeni. Po krótkiej chwili z dołu rozległ się jego głos:
– Jestem tutaj! Zmiażdżony przez psa, ale jakoś z tego wyjdę.
– Odsuńcie się, my też zejdziemy – zdecydował Móri. – Czy to bardzo głęboko?
– Zwykła wysokość pomieszczenia. Proszę zabrać krzesiwo, panie Fredlund!
– Już zapalam hubkę.
Móri zeskoczył pierwszy, a potem pomógł zejść innym.
– Ale Nero wcale nie prowadził nas tutaj – zauważył Erling. – Chciał iść ku skale.
– Musi być jakieś normalne wejście do tych podziemnych pomieszczeń – uznał Móri. – Prawdopodobnie Nero je wywęszył.
Arne zabrał z góry spróchniałą gałąź, użyli jej jako pochodni. Powoli oczy przyzwyczajały się do światła.
– Gdzie my jesteśmy? – dziwiła się Tiril. – Co to za piwnica?
Rozejrzeli się dokoła. Loch był wielki, ciągnął się pod połową budynku. W kącie Móri odnalazł szczątki czegoś, co kiedyś mogło być prymitywnymi aparatami. Niewiele teraz z nich zostało.
– Nie przydadzą się już do magicznych eksperymentów – zauważył cierpko. – Trudno nawet się domyślić, do czego mogły służyć. Ale za nimi leży cały stos ludzkich kości. Czaszki? Kobiece? Och, to przecież szczątki młodych dziewic!
Jęknęli, zdjęci żalem i przerażeniem.
Tiril zgarnęła pajęczynę z włosów. Pragnęła jak najprędzej opuścić ten potworny loch. Ze ścian wzniesionych z ubitej ziemi wystawały resztki zgniłych belek, sklepienie podtrzymywały kamienne słupy, robactwo wystraszone blaskiem pochodni rozpełzło się po kątach, w powietrzu unosił się odór spleśniałej ziemi i zgnilizny. I te biedne dziewczęta!
Najstraszniejsze jednak było wrażenie czyjejś obecności. Tutaj wzmogło się jeszcze bardziej, ostrzeżenie zmieniło się w tłumiony na razie gniew. Z całą pewnością nie byli tu mile widziani.
Prawdę powiedziawszy, znaleźli się w niezwykle trudnym położeniu. Tylko czarodziejskie zdolności Móriego mogły ochronić ich przed niezwykłym oporem, jaki tu napotkali.
Wyciągnęli swe magiczne runy, a jednocześnie w duchu odmawiali modlitwy. Postanowili zabezpieczyć się na wszystkie sposoby.
– Musimy działać szybko – oświadczył Móri. – Ale jak? Co robić?
Sądzę, że powinniśmy iść za Nerem – stwierdził Erling. – On wciąż czegoś chce.
– Doskonale, naprawdę mamy z niego wiele pożytku. Te słowa bardzo ucieszyły Tiril, zawsze było jej przykro, gdy ktoś wyrażał się niepochlebnie o ulubieńcu.
Chyba nie znajdziemy brakującego kawałka figurki – westchnął Fredlund. – Przepatrzyliśmy już wszystkie możliwe kąty.
– Szukaj, Nero, szukaj! – Tiril zachęcała psa do dalszych popisów.
Nero skoczył w przód, pociągając za sobą Erlinga.
– Do czorta, nigdy się chyba do niego nie przyzwyczaję – zdenerwował się potomek Hanzeatów. Towarzysze pomimo napięcia nie powstrzymali się od uśmiechu.
Ruszyli za psem. Znów skierował się w stronę skalnego korytarza, węszył wokół niego.
Nagle zesztywnieli.
Teraz nie tylko Tiril i Móri usłyszeli ostrzegawcze mruczenie; stawało się coraz głośniejsze. Brzmiało głucho, jakby dobywało się z głębi potężnej gardzieli. Mieli wrażenie, że otoczyła ich gromada potworków, która zaraz podsunęła się bliżej, by odciąć im drogę od zewnętrznej ściany lochu.
Móri skierował dłoń ku stworom, które choć niewidzialne, wydawały się dość konkretne, niemal namacalne. Wymówił kilka ostrych słów po islandzku.
Iluzja osłabła, mogli dojść do ściany. Ktoś jednak wciąż okazywał swe niezadowolenie. Wzburzone echo przetoczyło się piwnicznymi korytarzami.
Fredlund wysoko podniósł pochodnię.
– Za tą ścianą z ziemi coś jest oznajmił Erling. – Musimy to sprawdzić.
Tiril brzydziła się przegniłej, ciemnobrunatnej torfowej ziemi. Okazało się jednak, że łatwo daje się odrywać. Odchodziła całymi płatami.
– Czy to taki kolor określa się „móri”? – spytała przyjaciela.
– Akurat w tej chwili nie są to zbyt przyjemne słowa.
– Przepraszam – rzekła, żałując, że to powiedziała.
Głos Móriego świadczył o jego niezwykłej koncentracji. Zrozumiała, jak wielkie znaczenie dla nich wszystkich ma jego obecność i ile wysiłku kosztuje go powstrzymywanie makabrycznego przeciwnika. Bez Móriego już dawno byliby straceni.
Ale czy inni także zdają sobie z tego sprawę?
Tak, była tego pewna. Okazywali Islandczykowi bezgraniczny podziw i posłuszeństwo.
Nagle Erling zawołał:
– Tu są jakieś drzwi! Dobrze zachowane drewniane drzwi z okuciami z żelaza!
– Przetrwały dzięki okładowi z torfu – powiedział Fredlund.
Zachęceni nowym odkryciem z większym zapałem zeskrobywali resztę ziemi.
– Jest zamek – zauważył Arne. – Ale gdzie szukać klucza?
Móri przyjrzał się drzwiom, wreszcie podniósł głowę.
– Klucz nie istnieje – oznajmił. – Drzwi zamknięto przy użyciu magicznej siły.
Słuchali oszołomieni.
– Ale musi stąd być jakieś inne wyjście – upierał się Erling. – Wskazuje na to zachowanie Nera.
Móri westchnął ciężko.
– Owszem. Myślę też, że wiem, gdzie go szukać. Ale nie chcę go wypróbowywać. Postaram się raczej zrobić cos z tym. Odsuńcie się trochę.
Natychmiast spełnili polecenie. Tiril szepnęła:
– Móri potrafi otwierać zwyczajne zamki bez użycia klucza, widziałam to na własne oczy. Ale nie wiadomo, czy sobie z tym poradzi. Może nie znać magicznej mocy, którą się tu posłużono.
Jak, na miłość boska, potrafi otworzyć zamek bez klucza? – dziwił się Arne.
– Posługuje się specjalną runą – wyjaśniła Tiril. – A potem wdmuchuje jakieś paskudztwo w zamek. Nigdy nie chciał zdradzić mi, co to takiego, twierdzi, że to wstrętne.
– Wyobrażam sobie – mruknął Erling.