Выбрать главу

– Niepotrzebna nam nowa pochodnia – doszedł do wniosku Fredlund. – Noc już minęła.

– Dzięki Bogu – szepnął Arne.

Wstawał świt. Napływało światło dnia. Na horyzoncie bladł księżyc.

Witaj, dniu!

Czego oni się bali? Wszystko wszak było normalne.

Śmiertelnie zmęczona Tiril oparła się na ramieniu Erlinga. Zauważyła jednak spojrzenie Móriego, poczuła, że go opuściła. Natychmiast odsunęła się od Erlinga i niby przypadkiem podeszła do Móriego.

Islandczyk zdawał się poruszać samą tylko siłą woli. W twarzy o barwie kości słoniowej płonęły czarne oczy, ruchy zdradzały wielkie napięcie. Mimo to objął Tiril i przytulił ją do siebie.

– Usiądź tam, pod murem – rzekł łagodnie.

– Nie, bo zaraz zasnę. Ale niepokoję się o Nera. Psy są wprost uzależnione od dostatecznej ilości snu. Właściwie bardziej niż od wody.

Móri podniósł głowę.

– Gdy tylko stąd wyjdziemy, i on, i my wszyscy wypoczniemy.

Niektórzy w ich grupie byli wyjątkowo podnieceni. Inni, jak Tiril, ledwie trzymali się na nogach. Nikt jednak nie miał odwagi siadać.

Długo stali, przyglądając się trzeciemu kawałkowi figurki demona. Na kształtnej dłoni Móriego wyglądał dość niewinnie. Nikt by nie przypuszczał, że to fragment paskudnej siedzącej postaci, była to bowiem połówka dolnej części. Tiril stwierdziła, że szlachetne części ciała nie zostały wcale wyeksponowane, jak przewidywała Catherine, przeciwnie, w ogóle nie było ich widać. Ale poza wszelką wątpliwość wystające krawędzie skrzydeł mogły pasować do jakiejś szczególnej dziurki od klucza.

– Czegoś tu nie rozumiem – oświadczyła. – Dlaczego ten kawałek znalazł się przy starym czarnoksiężniku? Przecież rozdzielił części pomiędzy synów? Dlaczego nie miał go młodszy, pan na zamku? A może to jednak był on?

– Nie, zdecydowanie możemy powiedzieć, że to ojciec. Wiele na to wskazywało – odparł Erling.

– Owszem – przytaknął Móri. – Nie wiem jednak, czy zauważyliście, że wokół figurki walały się drobne resztki skóry.

Tak, zwrócili na to uwagę.

– Przypuszczam, że ojciec schował figurkę w skórzanej sakiewce. Prawdopodobnie wszył ją w ubranie tak sprytnie, że syn nigdy jej nie odnalazł.

– Ale dlaczego?

– Może ojciec pożałował swej decyzji? Uznał, że trzeci syn nie jest godzien spadku? To tylko domysły, ale kto wie, czy nie słuszne. Pan na zamku, mąż szwedzkiej księżniczki, nie był wszak aniołem.

Ojciec z pewnością także – przypomniał mu Fredlund. – Ale teoria może być słuszna, bo przecież syn po śmierci żony postradał zmysły.

– W każdym razie to najlepsza teoria ze wszystkich, ja. ile mamy – orzekł Erling. – Pozostaje teraz odnaleźć Tierstein, gdziekolwiek jest, i odszukać skarb.

Po raz ostatni przepatrzyli zamek, tym razem zachowując jeszcze większą ostrożność, nikt bowiem nie miał ochoty znów wpaść do lochu.

W zamku nie było jednak mrocznych kątów ani interesujących zakamarków. Skarb musiał znajdować się w Tierstein. W Niemczech albo Austrii.

W końcu Móri polecił:

– Stańcie w bezpiecznym miejscu… Powiedzmy tutaj, przy tej skalnej ścianie. Wejdźcie trochę wyżej na skałę, o, tak!

Stanął wraz z nimi, a potem poprosił, by zamknęli oczy i zatkali uszy.

– Nie ma mowy! – obruszył się Erling. – Jeśli zamierzasz zaklinać, chcę na to patrzeć!

Wszyscy pozostali go poparli. Móri westchnął zrezygnowany.

– Jak sobie chcecie! Ale to wymaga ode mnie ogromnej koncentracji. Niezwykłego wysiłku!

– Doskonale! – ucieszył się Erling. – A co masz zamiar zrobić?

– Oczyścić to miejsce ze zła, tak by nikt nie musiał się bać legendarnego zamku Tiersteingram.

Na chwilę przymknął oczy. Usiadł na piętach, dłońmi… wsparł się o Ziemię. Potem wstał i podniósłszy ręce do góry rozpoczął zaklinanie.

Brzmiało to niesamowicie, obco i przerażająco. Utkwili wzrok w jego niezwykłej postaci i zauważyli, co się dzieje, dopiero gdy usłyszeli huk i trzask. Wówczas obejrzeli się na zamek.

A zamek się rozpadał! Kamienne bloki odrywały się od murów, ziemia trzęsła się i przesuwała, zapadły się piwnice.

Nawet skała pod ich stopami zadrżała. Oniemiali patrzyli na ten pokaz siły czarnoksiężnika. Wreszcie na powierzchni ziemi pozostał tylko olbrzymi stos kamieni, którego nikt nie podejrzewałby, że stanowi szczątki pradawnego zamku.

Móri doszedł do siebie, popatrzył na nich i uśmiechnął się.

Milczeli przez długą chwilę.

– Kto mówił o najpotężniejszym czarnoksiężniku na świecie? – spytał Erling nieswoim głosem.

Móri skromnie spuścił wzrok.

– To nie tylko twoje dzieło – stwierdziła Tiril.

Ciemne oczy czarnoksiężnika patrzyły prosto na nią.

– To prawda. Nie byłem sam.

Pokiwali głowami. Wszystko stało się bardziej zrozumiałe. Jeśli w ogóle można tak powiedzieć o niesamowitych wydarzeniach, które przed chwilą rozegrały się na ich oczach. Przesłali niewidzialnym towarzyszom ciepłe myśli.

Erling zauważył cierpko:

– Czy zdajesz sobie sprawę, że obróciłeś w perzynę cenny pomnik przeszłości?

– Zniszczyłem gniazdo zła – odparł Móri. – To było ważniejsze. Tiveden to przepiękny las, niewiele już takich. Teraz ludzie i zwierzęta będą mogli poruszać się po nim bez strachu.

– Miał pan całkowitą rację – przyznał Fredlund. – Ludziom, którzy będą o to pytać, odpowiem, że Tistelgorm naprawdę istniało, lecz przepadło bez śladu.

Bardzo dobrze! – ucieszyła się Tiril. – Jedno tylko mnie zastanawia. Również moja matka wspomniała o Tistelgorm. A przecież właśnie ona, potomkini hrabiów von Tierstein, mówiąca po niemiecku Austriaczka, powinna chyba powiedzieć: Tiersteingram.

– Nie wiemy, co naprawdę powiedziała twoja matka przypomniał Erling. – Akuszerce jej słowa mogły się skojarzyć z „tistel”, ostami.

Tiril zamyśliła się.

– No tak, chyba masz rację. Ale, Móri… Przecież nie wszyscy czarnoksiężnicy są źli. Dlaczego uważasz, że ci akurat byli źli?

Móri westchnął.

– Na Islandii odróżniamy białą magię od czarnej. Oni ujmowali się zabronioną czarną magią. Po prostu wiem. To byli straszni ludzie! Chodźmy już stąd, opuśćmy to nieprzyjazne miejsce!

Kiedy nareszcie skierowali się ku wyjściu, Nero jakby się ocknął.

W skalnym korytarzu gwałtownie się zatrzymał. Czujnie popatrzył w ciemność przy skale, gdzie poprzednio tkwiła mroczna dusząca zjawa. Powarkując wycofał się, przy ludziach poczuł się bezpieczny.

– Nie bój się, Nero – łagodnie mówiła Tiril. – Już nie ma czego, tamto już sobie poszło!

Nero spoglądał na nią, czarne ślepia o coś prosiły.

– Naprawdę, Nero – zapewniała. – To już sobie poszło! Chodź, idziemy stąd!

Pies jednak usiadł i cichutko popiskiwał.

– Czego ty chcesz, Nero? – zachodził w głowę Erling, prowadzący go na smyczy.

Móri porównywał odległości.

– Pamiętacie, jak wtedy wyrwał do przodu, pociągając za sobą Erlinga, i ziemia się zapadła?

– Owszem – ciężko westchnął Erling.

– Kierował się wówczas ku jakiemuś miejscu w skale, kawałek w lewo od wejścia do zamku i skalnego korytarza. Gdybyśmy posuwali się w tym samym kierunku, oczywiście przez skałę, doszlibyśmy akurat do tego miejsca w grocie, to z lewej strony, prawda?

– Zgadza się – przyświadczył Erling.

– Jak najbardziej – pokiwał głową Fredlund.

– Daj mi na chwilę Nera, Erlingu – poprosił Móri. – Panie Fredlund, czy mógłby się pan postarać o nową pochodnię?