Islandczyk podniósł wzrok na Erlinga. Rzekł z niezwykłą powagą:
– To kobieta, o którą nikt nie zapyta, Erlingu. Spaliła za sobą wszystkie mosty, w swym egoizmie szła po trupach, nie wahała się zabijać. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy warto jest poświęcić niesamowitą siłę woli, niezbędną, aby ją uwolnić?
Erling oddychał ciężko.
– Sam powiedziałeś, że ona żyje. Przyjmiesz na swoje sumienie pozostawienie jej na pastwę losu?
– Nie wiem, czy stać mnie na to, by dokonać czegoś jeszcze.
– Rozumiem. Ale ja zostawić jej nie mogę, po prostu nie mogę. A poza tym jaki miał cel w tym, by położyć ją tu taką pół żywą, pół martwą? Możesz mi na to odpowiedzieć?
Móri odwrócił głowę. Tiril zobaczyła jego twarz. Biła z niej udręka.
– On chciał ją właśnie taką.
Cóż za straszne słowa! Tiril usłyszała, że Fredlund opuszcza grotę, sama poczuła się chora.
– Móri – poprosiła. – Zrób, co w twojej mocy!
Spojrzał jej w oczy. Dziewczyna spostrzegła, że jego rozpacz i zmęczenie dawno już przekroczyły granice ludzkiej wytrzymałości. Ale w końcu Móri skinął głową i poprosił o opuszczenie krypty wszystkich z wyjątkiem Erlinga, któremu polecił trzymać pochodnię.
Usłuchali bez zbytecznych komentarzy. Tiril tylko, kierując się do wyjścia, pochyliła się i leciutko musnęła ustami czoło Móriego. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Nie zdążyli jednak opuścić komory grobowej, bo nagłe Arne zawołał stłumionym głosem:
– Spójrzcie! Co to jest?
Wskazał na skalną ścianę tuż przy drzwiach.
W zamieszaniu wywołanym tragedią Catherine zapomnieli o powodach, które sprowadziły ich do Tiveden. Teraz znów im o nich przypomniano.
W skale widniały masywne drzwi z pokrytego rdzą żelaza. Nie otwierały się za pomocą magicznych zaklęć. W miejscu zamka widoczne były głębokie otwory, które kształtem odpowiadały wypustkom w małej figurce demona.
Erling się pomylił. Wcale nie musieli wyprawiać się do Tierstein gdzieś w środkowej Europie.
Erling, gdy minęło pierwsze zaskoczenie, poprosił Fredlunda, by zajął się otwarciem żelaznych drzwi. Sam wolał pomóc Móriemu w zabiegach przy Catherine. Nie chcieli próżno tracić czasu w tym piekielnym miejscu.
Tiril trzymała pochodnię, bo udało im się wcześniej podzielić gałąź, w obu miejscach mieli więc dostatecznie dużo światła. Za plecami słyszała zaklęcia Móriego. Miały one zniweczyć czarnoksięską moc, trzymającą w okowach Catherine.
Arne nie posiadał się z dumy, że to właśnie on odkrył drzwi. Nie tłumaczyli mu, że prawdopodobnie wszyscy by je zauważyli przy wyjściu, a on po prostu ruszył pierwszy. Fredlund przyznał natomiast, że uprzednio wychodząc był wzburzony i ukrył twarz w dłoniach.
Wszyscy troje, Fredlund, Arne i Tiril, starali się połączyć cząstki figurki. Nie chciały się jednak trzymać. Tiril poświęciła więc wstążkę przy dekolcie i dopiero nią udało się związać kamienne odłamki.
Zdawała sobie sprawę, że i Erling, i Móri wiele by dali, aby móc być z nimi. Musieli jednak skupić się na Catherine.
Fredlund ostrożnie próbował wsunąć wypustki do otworów w drzwiach. Okazało się jednak, że w dziurkach przez stulecia nagromadził się kurz i rdza, musieli je więc oczyścić, najpierw ostrzem noża, a później igłą, którą Tiril znalazła w swej sakiewce. Wreszcie otwory były puste.
Jeszcze raz wpasowali figurkę demona do zamka. Rozległ się niegłośny szczęk żelaza, lecz nic poza tym się nie stało.
– Drzwi są już otwarte – oznajmił Fredlund. – Ale skleiła je rdza. Będę musiał poświęcić nóż.
Wsunął ostrze w kilku miejscach. Musiał jednak uczynić to naokoło całych drzwi, a szczególnie dokładnie oczyścić zawiasy.
W końcu drzwi odsunęły się ze zgrzytem.
Wewnątrz panował wilgotny, duszny mrok.
– Nie wiem, czy mam odwagę wsunąć tam rękę – mruknął Fredlund. – Mogą tam kryć się węże i jakieś pomniejsze diabły.
– Węży na pewno nie ma – rzucił Erling przez ramię. – Ale za diabły nie dałbym głowy.
– Nie ma żadnego niebezpieczeństwa – oświadczył Móri, nie odwracając się.
Fredlund wziął więc głęboki oddech i zajrzał do środka.
– Sporo tu różności – stwierdził. – Ale bardzo zniszczone.
– Wyjmujcie je ostrożnie – poprosił Móri. – Jeśli są tam czarnoksięskie formuły, bardzo chciałbym je mieć.
– Na pewno coś cię zainteresuje. To na przykład wygląda mi na maleńką czaszkę.
Zaczął wynosić z pomieszczenia rozmaite przedmioty i układać je na kamiennej podłodze. Tiril przełożyła je na swoją cienką kurtkę. Nie miała ochoty się im przyglądać, nie podobało jej się, że ubranie zbrukają czarnoksięskie przybory, lecz dla Móriego mogła się poświęcić. Z pewnością najważniejsze dlań były kruche, popękane zwoje pergaminu, starała się obchodzić z nimi jak najdelikatniej. Wreszcie ujrzeli to, na co najbardziej liczyli Erling i Catherine: skarb, ten bardziej ziemski.
Nie okazał się on jednak szczególnie imponujący. Należało pamiętać, że dwaj czarnoksiężnicy żyli przed epoką wielkich wypraw rycerskich, w czasach, kiedy najcenniejsze było jeszcze żelazo. Tiril dostrzegła jednak kilka kosztowności ze złota pokrytego ornamentami, znalazły się tam również wysadzane kamieniami szlachetnymi sprzączki do pasa, rękojeście mieczy, których brzeszczoty niestety zżarła rdza.
Wreszcie skarbiec opustoszał.
Erling poprosił, by zabrali wszystko i wyszli. Móri jeszcze nie skończył zabiegów przy Catherine.
Prawdopodobnie zdawał sobie sprawę, że nie zdoła jej obudzić, na prośbę Erlinga jednak nie zaniechał starań.
Tiril podeszła do Móriego.
– Poproś o pomoc swych przyjaciół – szepnęła.
Zanim wyszła, zobaczyła, że zdumiony powtarza bezgłośnie: „Przyjaciół?”
Czekali na zewnątrz straszliwej krypty.
Wspomóżcie go, błagała Tiril w duchu. Towarzyszyliście mu w podróży przez Islandię, już od czasu jego wyprawy w zakazane wymiary i przerażające otchłanie…
Wspomóżcie go teraz! Jest taki wycieńczony, oczy mu się zapadły, pobladła twarz przypomina raczej upiora. On dłużej tego nie wytrzyma, to nieludzkie!
Nie wiedziała, czy usłyszą jej błagania, nic więcej jednak nie mogła dla niego zrobić.
Przysiadła na kamieniu; żeby nie zasnąć, nie wypuszczała z rąk smyczy Nera. Nakazała ulubieńcowi się położyć, ale pies czuwał. Nie spuszczał oczu z żelaznych drzwi prowadzących do krypty.
Arne zasnął, nie budzili go. Fredlund z czerwonymi oczami skulony przysiadł na innym kamieniu, nie miał siły rozmawiać z Tiril, a ona tylko się z tego cieszyła.
Poderwała się na odgłos kroków. Przysnęła jednak, siedząc na kamieniu.
Z krypty wyłonili się Móri i Erling z Catherine w ramionach. Twarz baronówny tak jak poprzednio pokrywała śmiertelna bladość, lecz najważniejsze było, że zdołali ją uwolnić. Nero zamerdał ogonem.
Móri skinął głową na znak, że mogą iść dalej, i zamknął drzwi do krypty. Ruszyli skalnym korytarzem. Wkrótce dotarli do lasu, do światła.
Islandczyk popatrzył na nich błagalnie.
– Zdaję sobie sprawę, że wiele od was wymagam, ale czy możecie mi pomóc zasypać to wejście? Jestem zbyt słaby, by dokonać tego przy użyciu magicznych sił.
– Oczywiście – zapewnił Fredlund.
Wszyscy pospieszyli z pomocą. Przeturlali kamienie do wlotu skalnego korytarza, przysypali je ziemią, na wierzchu ułożyli darń i gałązki.
Teraz do Tiersteingram nie było już wejścia.
Zanim odeszli, Móri definitywnie uwolnił to miejsce od wszelkiego zła.
Od tej pory ludzie i zwierzęta będą swobodnie poruszać się po rozległych lasach Tiveden.