– Na pewno – zgodziła się Catherine.
– A jeśli potem będą ją dręczyć złe sny? – zastanawiał się Erling.
– Ależ skąd! Zdajcie jej pełny raport.
– Jeśli nie była zamężna, powinniśmy ominąć erotyczne wtręty – uznał Móri.
Catherine popatrzyła nań z politowaniem:
– Przecież to akuszerka, dobrze zna realia życia.
Nie zdążyli jednak nic opowiedzieć, bo staruszka klasnęła w dłonie, uradowana ich widokiem.
– Ach, tak się bałam, że nie wrócicie na czas – mówiła bez tchu. – Wchodźcie, wchodźcie do środka, tyle się wydarzyło!
Oszołomieni usadowili się w pełnym ozdób saloniku. Nero ułożył się na tym samym miejscu co kiedyś, między dywanikami domowego wyrobu i haftowanymi podnóżkami.
– Ach, wy nie wiecie, nic nie wiecie – zaczęła starowinka.
– To proszę nam powiedzieć – wesoło rzekła Catherine.
– Władcy Holsteinu-Gottorpu od dawna wadzili się z duńskim dworem królewskim i godzili, wadzili i godzili, nigdy nie wiadomo było, co się znowu stanie. Ale są blisko spokrewnieni.
Ach, tak, pomyślała Tiril. Tak mało wiem o rodach królewskich.
– Teraz pewna szwedzka partia. po śmierci Karola Dwunastego usiłuje osadzić na tronie Szwecji Karla Fredrika z Holsteinu-Gottorpu, a jednocześnie podejmowane są próby ożenienia go z Anną, córką cara Rosji, Piotra Wielkiego. To wszystko jest dość zagmatwane. Każdy ciągnie w swoją stronę, kwitną intrygi! Na dworze królewskim zapanował niepokój. Na Akershus wydany zostanie wielki bal, będzie to próba pojednania, może uda się zapobiec przejściu władców Holsteinu-Gottorpu na stronę wroga.
– Zaraz, zaraz – przerwała jej Catherine. – Rozumiem z tego, że ubodzy krewni duńskiego dworu królewskiego z Holsteinu-Gottorpu…
– Tacy ubodzy to znów oni nie są!
– Tak, tak. A wiedz, że są zaproszeni tu na bal.
– Właśnie, w stosunkowo neutralnej prowincji.
Erling i Tiril zawsze ogarniał gniew, gdy słyszeli, że Norwegię nazywa się prowincją. Prowincją Danii!
Catherine podjęła:
– A najważniejsze, że matka Tiril, zamężna z jednym z książąt Holsteinu-Gottorpu, może też się tu pojawić?
– Właśnie!
Zapadła długa cisza.
– To znaczy, że nie jedziemy na południe – szepnął Móri.
– Dzięki Bogu! – rzekła Tiril. – Serdeczne, serdeczne dzięki!
– Ale jak się nazywa matka Tiril? – spytała Catherine.
– Nie wiem – z żalem przyznała akuszerka. – Wiem jedynie, że ten ród posiada liczne odgałęzienia, ale wszyscy, którzy tylko zdolni są utrzymać się na nogach, postarają się tu przyjechać. Matka Tiril na pewno przybędzie wraz z mężem.
– Ale on nie jest ojcem Tiril – zauważył Erling.
– Owszem, i to dodatkowo utrudnia sytuację.
– Która sama w sobie i tak jest skomplikowana – pokiwał głową Erling. – Jak się dostaniemy na zamek Akershus?
– Ja sobie z tym poradzę – oznajmiła Catherine. – Możecie się cieszyć, że jestem z wami i was uratuję. Skontaktuję się z pewnymi dobrymi znajomymi z Akershus, którzy wprowadzą tam mnie, Tiril i Erlinga. Będziecie uchodzić za moich krewnych. Natomiast Móri… Zbyt rzucasz się w oczy, abyś mógł wejść.
– Wobec tego ja także nie pójdę – zdecydowała Tiril.
– Ależ, Tiril! Przecież to właśnie o ciebie chodzi!
– Bez Móriego nie idę.
Catherine zastanowiła się przez chwilę.
– Dobrze. Powiem, że jesteś moim osobistym medykiem, a ponieważ cierpię na bardzo poważną chorobę, nie mogę się nigdzie bez ciebie ruszyć.
– Jak na ciężko chorą osobę wyglądasz dość kwitnąco – zauważył Erling.
– Dzięki nocy spędzonej z tobą. Ale wystarczy odrobina białego pudru. Na kiedy zaplanowano bal?
– Na sobotę.
– Mamy więc kilka dni. Czuję, jak wstępuje we mnie życie – oświadczyła Catherine. – Bliższy mi dwór królewski niż jazda po wybojach i uganianie się za duchami po kniejach.
Jej słowa przypomniały im o celu wizyty, czym prędzej więc opowiedzieli akuszerce całą historię.
Tiril jednak nie słuchała uważnie. Z bijącym sercem rozmyślała o tym, że jej matka być może znajduje się w tym samym mieście.
Jak się odnajdą? Czy matka przyzna się do Tiril? Czy wśród osób błękitnej krwi wybacza się taki błąd? I przecież, z tego co zrozumieli, miał jej także towarzyszyć mąż, który o niczym nie wie.
Czy w ogóle zdołają ją odnaleźć?
– Mam już dość zajazdów – stwierdziła Tiril, kiedy zjedli kolację w pensjonacie i mieli rozejść się do swoich pokoi. – Dość gospód, oberży i innych przechowalni.
– Ja także – przyznała Catherine. – Używanej pościeli, spluwaczek, w które nie trafiono, nocnych szafek z wy- palonymi śladami i nocników z urwanym uchem.
– Jak dobrze byłoby schować się we własnym domu i zamknąć za sobą drzwi – rozmarzyła się Tiril.
– Już niedługo – obiecał Erling. – Niedługo odpoczniecie. Tiril bardzo w to wątpiła. Chata Catherine, pełna czaszek i przedziwnych zapachów, którymi przesiąkły ściany, szczególnie jej nie kusiła.
Powiedzieli sobie dobranoc, a Móri mruknął do Tiriclass="underline"
– Pójdę z tobą porozmawiać.
– Dobrze.
Serce zabiło jej mocniej. Czy rzeczywiście chciał tylko rozmawiać, czy też… Czy on wie, jak bardzo go pragnę, jak trudny był dla mnie czas, kiedy Catherine tak go prowokowała? Czy wie, jak bardzo się boję naszych zbliżeń? Pamiętam ostatnie spotkanie, kiedy niemal doszło do… Jak bardzo mnie to przeraziło, ponieważ on otworzył drzwi do królestwa śmierci, zamiast pozwolić mi unosić się w chmurach?
Cóż za idiotyczne określenie, ale lepszego nie umiem znaleźć.
Boję się, Móri. Zostaw mnie, niesiesz ze sobą śmierć i ciemność. A mimo to moje ciało tęskni za tobą.
Zamknęła za nimi drzwi.
Lipcowa noc. Ani jasna, ani ciemna. Mroczna. Dźwięki z ulicy, z portu. W oddali połyskują wody fiordu.
Nędzny, brudny pokoik w pensjonacie. Nie chcę się odwracać. Będę wyglądać przez okno, chcę widzieć czyste niebo nad wodą, romantyczne szkiery, brzeg.
Móri stoi za mną. Nie odwrócę się.
Dziś w nocy wszystko jest takie inne. Nie dotykaj mnie, Móri!
– Tiril.
Nie słyszę. Nie chcę słyszeć. On nie może się dowiedzieć.
– Tiril, spójrz na mnie!
– Nie. Nie jesteś życiem ani miłością, tylko ciemnością, śmiercią, bezdennymi otchłaniami. Boję się na ciebie patrzeć.
Móri. Przydomek oznaczający upiora zmarłego czarnoksiężnika. Spłodzony z nasienia mistrza wiedzy tajemnej w momencie jego śmierci. Zrodzony ze śmierci. Otoczony duchami otchłani. Zostawił mnie samą, na pastwę dwóch zbójów, a sam pospieszył na Islandię, aby odnaleźć prastare czarodziejskie formuły.
Kocham go. To właśnie jest najgorsze. Jeśli mnie dotknie, nie mam się jak bronić. Podążę za nim do mrocznego królestwa czarów i wiecznej śmierci.
Śmierć wokół Móriego, zawsze śmierć.
Dlaczego nie mogę pokochać innego?
Ale jak można kochać innego człowieka, kiedy jest Móri?
– Nie tknę cię, Tiril. Chciałem ci tylko pokazać swoje uczucia dla ciebie.
Jego uczucia dla mnie? Taka jestem ich spragniona, wygłodzona, tak długo cierpiałam przez zarozumiałą baronównę. Czy potrafię z tego zrezygnować?
Odwróciła się powoli.
– Ten pokój jest taki brudny. To będzie takie brzydkie.
– Zapomnij o pokoju. Naucz się patrzeć.
Nie rozumiem, o co mu chodzi.
– Żadna twarz, żadna postać nie jest doskonała. Naucz się dostrzegać to, co piękne, odnajdywać duszę!
Maleńka świeczka na nocnym stoliku. Móri w cieniu wy- daje się całkiem czarny. Móri to śmierć we własnej osobie.