– To nieznana siła. Czy kiedykolwiek ściągnęłaś tutaj jakąś moc?
Catherine straciła co nieco pewności siebie.
– Hm, no tak… – Nie wiedziała, co mówić. – Kiedy stosuje się, powiedzmy, nietradycyjne metody leczenia, można się zetknąć z rozmaitymi dziwnymi zjawiskami. Uważam, że raczej tobie towarzyszy coś mistycznego. Cała gromada…
– Nie, to zupełnie co innego. Czy nigdy nie wyczułaś czegoś w nocy? Nie miałaś wrażenia, że ktoś jeszcze tu jest?
– Wolałabym mieć towarzystwo – zachichotała. – Niestety, musiałam sypiać sama.
Było to z jej strony zaproszenie, lecz on je zignorował.
– Czy to coś ważnego? – spytała, czując, że ogarnia ją coraz większa niepewność wobec tego człowieka.
– Nie wiem – powtórzył, ale odprężył się.
Ta rozmowa pozostawiła na niej nieprzyjemne wrażenie.
Potem nadeszła chwila niespodziewanego triumfu. Mogła pomóc trojgu przyjaciołom odnaleźć w Christianii poszukiwaną akuszerkę. Tym samym trafiła jej się okazja w wyjazdu do stolicy, wytęsknione oderwanie się od monotonnego życia na wsi.
Postarała się, by do samego miasta jechać pomiędzy Erlingiem a Mórim. Niewygodnej dziewczyny i jej psa pozbyła się, zamykając ich w powozie. Chciała zagarnąć mężczyzn tylko dla siebie, a po to, by zrealizować wyznaczony plan – wciągnąć Erlinga do łóżka po upływie jednego dnia, a Móriego w czasie nie dłuższym niż tydzień – musiała wykorzystać absolutnie każdą chwilę.
Nagle Móri znów ją przeraził Ni stąd, ni zowąd oświadczył:
– Masz coś przy sobie.
– Och, oczywiście, że mam. Nigdy nie rozstaję się z mym węzełkiem czarownicy. O co ci chodzi?
– To ta moc. Bardzo mi się ona nie podoba.
– Zła moc? – spytała wbrew swej woli.
– Tak – odparł cicho. – To właściwe określenie.
Catherine westchnęła zirytowana. Co tam złe moce! Skupiła się na zaprezentowaniu swych wdzięków mężczyznom. Pokazywała, co potrafi. Popisywała się swą inteligencją, talentem, umiejętnością flirtowania, uwodzicielskim czarem. W odpowiednim momencie podciągnęła spódnicę nad kolana, delikatnie dotykała męskich dłoni, zwierzając się ze swych drobnych sekretów, schlebiała im, starała się ich ze sobą skłócić…
Krótko mówiąc, przechodziła samą siebie. Czuła rozkoszne ciepło bijące od siodła, ocierała się o nie, bliska spełnienia, lecz w porę się opamiętała. Najbardziej w tej chwili pragnęła Móriego, lecz zrozumiała, że to jej się nie uda. Natomiast Erling…
Doskonały na przystawkę. Naprawdę doskonały! Żaden z nich, co prawda, nie wywodził się ze szlacheckiego rodu, lecz dawno już musiała obniżyć loty. Erling był ze wszech miar odpowiednią partią.
A Móri, bardziej dostojny niż wszyscy hrabiowie i baronowie świata razem wzięci, to czarnoksiężnik. Zainteresowana mistyką, Catherine wyżej już nie mogła zajść. Nie umiała tylko pozbyć się uczucia, że coś kroczy za nim ślad w ślad.
Była teraz wdową. Mąż od początku ciążył jej niczym kula u nogi, wysłała mu więc pudełko odpowiednio spreparowanych ciastek. Zmarł cicho i spokojnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Ciastek było tak niewiele, że nikomu innemu nie wpadły w ręce. Catherine dobrze znała łakomstwo swego męża, wiedziała, że z nikim nie podzieli się smakołykiem.
Teraz więc była wolna, mogła zadawać się, z kim tylko chciała.
W Christianii czekał ją kolejny wstrząs: akuszerka głęboko skłoniła się przed Tiril i nazwała ją „waszą wysokością”! Catherine była bliska omdlenia. Wysokość? Wszak to tytuł zarezerwowany dla królów, książąt i ich najbliższych!
Na tym kończył się poprzedni tom Sagi o Czarnoksiężniku. W saloniku starej akuszerki, w którym ledwie znalazło się dość miejsca dla gospodyni, Tiril, Catherine, Erlinga Müllera, Móriego i wielkiego czarnego psa, Nera, Tiril nareszcie miała dowiedzieć się czegoś o swoim prawdziwym pochodzeniu.
Catherine z każdą chwilą ogarniała coraz większa złość. Sama czuła, że ma minę kwaśną jak cytryna. Przywykła do tego, że jest najważniejszą osobą, damą wysokiego rodu, przed którą wszyscy chylili czoło.
Czyżby teraz miała stać niżej niż ta Panna Zero? Czyżby miała kłaniać się Tiril?
Za nic na świecie!
No cóż, posiadała odpowiednie środki. Jeśli potrafiła wysłać na tamten świat własnego męża, mogła także wyeliminować tę dziewczynę. Catherine pragnęła być najlepsza, chciała też mieć dla siebie obu mężczyzn, którzy chronili tę wstrętną Tiril i najwyraźniej od wieków byli jej adoratorami.
To niesprawiedliwe! Takie nic, na którym nie warto nawet oka zawiesić, miałoby się cieszyć względami dwóch nadzwyczaj godnych pożądania mężczyzn? Ich miejsce było w gromadzie wielbicieli Catherine!
A więc koniec z dziewczyną!
Nagle zadrżała. Miała wrażenie, że jakieś nieznane istoty ostrzegawczo dmuchnęły jej w kark, inaczej nie potrafiła tego określić. A wielki, okropny pies warknął cicho i pokazał Catherine zęby. Jego ślepia zajarzyły się niebezpiecznym, żółtozielonym blaskiem.
Oczy Móriego obserwowały ją spokojnie, jakby zamyślone, lecz patrzyły z przerażającą przenikliwością.
Catherine musiała spuścić wzrok.
Stara akuszerka także unikała spojrzenia Móriego, ale też i atmosfera wokół niego, przywodząca na myśl krainę zimnych cieni, mogła wystraszyć każdego. Trzeba było go dobrze znać i być absolutnie pewnym jego przyjaźni, aby mieć śmiałość patrzeć mu w oczy.
Co gorsza jednak, zdaniem starszej kobiety, w saloniku wydawało się tak ciasno. Jakby oprócz pięciorga ludzi i psa znajdował się tam ktoś jeszcze.
Rozdział 4
Tiril, kochająca bezgranicznie wszystkich bliźnich, z początku przyjęła Catherine z otwartymi ramionami.
Jakie to wspaniałe, że ich grupka zaprzyjaźniła się z prawdziwą baronówną! Jak miło przedstawić jej dwóch przyjaciół, Erlinga i Móriego, no i ukochanego Nera! Tiril taka była dumna z wszystkich trzech, promieniała radością, prezentując Erlinga, świetną partię, i fascynującego, tajemniczego Móriego. Na pewno zainteresują Catherine!
Wkrótce jednak Tiril posmutniała. Zrozumiała, że baronówna usiłuje wyłączyć ją, Tiril, z ich grona.
Tiril nie przywykła do surowych spojrzeń, wyraźnie mówiących: „Trzymaj się z dala, nie masz prawa do tak przystojnych mężczyzn, jesteś zerem, nie warto na tobie oka zawiesić!” Tak właśnie Tiril odbierała zachowanie Catherine.
Z całych sił starała się dopatrzyć pozytywnych stron tej sytuacji, życzyła nowej znajomej wszystkiego najlepszego, lecz to nie było łatwe. Naprawdę trudno spokojnie obserwować przedsiębiorczą damę jadącą konno przed powozem, między dwoma mężczyznami, poufale poklepującą ich po udach lub przesyłającą pocałunki. Przesłać Móriemu pocałunek? Jak śmiała!
W sercu Tiril zagościło nowe, całkiem nieznane uczucie, zaczęło zżerać ją od środka.
Na razie jeszcze nie potrafiła go nazwać, miała tylko wrażenie, że niedobre myśli zabiły w jej duszy coś pięknego. I może miała rację.
Tiril stała kompletnie oszołomiona. Przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą. „Wasza wysokość”? Staruszka nazwała ją „waszą wysokością”!
Szczera uniżoność akuszerki. Zazdrość bijąca z oczu Catherine. Zdumiony, dość niemądry wyraz twarzy Erlinga, który z pewnością nie zdawał sobie sprawy, że ze zdziwienia aż tak szeroko otworzył usta…
Nero warknął cicho w stronę Catherine. A przecież to, bardzo życzliwy ludziom pies!
Zamyślony Móri, smutek w jego oczach. Dlaczego?
– Nic nie rozumiem – poskarżyła się Tiril.
Catherine ostrym tonem zwróciła się do akuszerki:
– Proszę przestać wygadywać głupstwa! Dziewczyna nie jest przecież królewskiego rodu!