Выбрать главу

— Tak uważasz? — zapytał Dondak-Sajamir.

Valentine nie zrozumiał pytania. Czy Dondak-Sajamir miał na myśli zagrożenie królestwa, czy to, że i na nim spoczywa odpowiedzialność za zatrzymanie Valentine'a?

— Co mi radzisz zrobić? — spytał po chwili.

— Wracaj do domu — odpowiedział majordomus — i żyj długo i szczęśliwie, a kłopoty związane z rządzeniem zostaw nam. Od tego tu jesteśmy.

Rozdział 7

Z Gitamorn Suul nie powiodło mu się lepiej. Okazała się mniej Wyniosła niż Su-Suher, ale niewiele bardziej skłonna do współpracy.

Gitamorn Suul była kobietą dziesięć czy dwanaście lat starszą od Valentine'a, wysoką i ciemnowłosą. Miała minę odpowiedzialnego urzędnika i w ogóle nie wyglądała na szaloną. Na jej biurku, w gabinecie znacznie weselszym i przyjemniej urządzonym, choć równie ciasnym jak pomieszczenie Dondak-Sajamira, leżała teczka zawierająca podanie Valentine'a. Popukała w nią kilka razy i rzekła:

— Nie możesz zobaczyć ministrów. Wiesz o tym.

— Wolno spytać dlaczego?

— Ponieważ nikogo nie dopuszcza się przed ich oblicza.

— Nikogo?

— Nikogo z zewnątrz.

— Czy to z powodu spięć między tobą a Dondak-Sajamirem? Gitamorn Suul odęła gniewnie usta.

— Ten idiota! Nie, nawet gdyby on wykonywał swoje obowiązki we właściwy sposób, to i tak nie mógłbyś dotrzeć do ministrów. Oni nie życzą sobie, aby ktokolwiek ich niepokoił. Jak wiesz, Pontifex jest stary i sprawom rządzenia poświęca niewiele czasu. Dlatego ci, którzy go otaczają, obarczeni są wielką odpowiedzialnością. Możesz to zrozumieć?

— Muszę ich widzieć.

— Nic na to nie poradzę. Nie można im przeszkadzać nawet z powodu spraw nie cierpiących zwłoki.

— A przypuśćmy — powiedział powoli Valentine — że Koronal został obalony, a na Zamku zasiadł fałszywy władca?

Gitamorn Suul uniosła do góry maskę i popatrzyła na niego zdziwiona.

— Czy właśnie to chcesz im powiedzieć? Proszę. Podanie zostało odrzucone. — Podniósłszy się, wskazała mu drzwi — Mamy już dość szaleńców w Labiryncie, me potrzebujemy nowych, którzy przychodzą z…

— Zaczekaj — rzekł Valentine.

Szybko wprowadził się w półsen, przywołał na pomoc siły tkwiące w diademie i wybiegł duszą ku jej duszy. Przychodząc do Labiryntu nie zamierzał zbyt wiele ujawniać niższym urzędnikom, ale teraz nie miał innego wyjścia jak dopuścić tę kobietę do swego sekretu. Odsłonił się więc przed nią całkowicie i trwał w tym stanie aż do chwili, kiedy poczuł narastający zawrót głowy i słabość. Dopiero wtedy wycofał się pośpiesznie w pełną świadomość. Kobieta wpatrywała się w niego oszołomiona. Upłynęło sporo czasu, zanim się odezwała.

— Co to za podstęp?

— To nie podstęp. Jestem synem Pani i od niej nauczyłem się sztuki przesłań.

— Lord Valentine jest ciemnowłosym mężczyzną. — Był, ale już nie jest.

— Chcesz, abym uwierzyła…

— Proszę — powiedział. Włożył w to słowo całą duszę. — Proszę. Uwierz mi. Muszę powiedzieć Pontifexowi, co się stało. Od tego zależy los całego królestwa.

Jednak prośby nie skutkowały. Gitamorn Suul nie padła na kolana, nie uniosła rąk w geście gwiazdy. Miała dziwnie zakłopotaną minę: choć skłonna była uwierzyć w jego niesamowitą historię, to żałowała, że nie przedstawił jej innemu urzędnikowi.

— Su-Suher sprzeciwi się każdej mojej propozycji — powiedziała.

— Nawet jeśli odsłonię przed nim to, co odsłoniłem przed tobą? Wzruszyła ramionami.

— Jego upór jest przysłowiowy. Nawet żeby ocalić życie Pontifexa, nie podpisze się pod żadnym moim poleceniem.

— Przecież to szaleństwo!

— Ja też tak uważam. Rozmawiałeś z nim?

— Tak — powiedział Valentine. — Nie sprawił na mnie przyjemnego wrażenia, a poza tym puszył się z dumy. Ale nie sądzę, aby był obłąkany.

— Powinieneś mieć z nim trochę dłużej do czynienia, zanim wydasz ostateczną opinię — poradziła Gitamorn Suul.

— A co by się stało, gdybyśmy podrobili jego podpis i gdybym działał bez jego wiedzy? Kobieta oburzyła się.

— Chcesz, bym popełniła przestępstwo? Valentine z trudem panował nad gniewem.

— Przestępstwo już zostało popełnione i to nie byle jakie — powiedział niskim, stanowczym głosem. — Jestem Koronalem Majipooru, zdradziecko odsuniętym od władzy. Twoja pomoc jest niezbędna, jeśli mam odzyskać utraconą pozycję. Czy to nie jest ważniejsze od waszych drobiazgowych przepisów? Czy nie potrafisz zrozumieć, że mam dość władzy, by cię usprawiedliwić, jeśli zostaniesz oskarżona? — Pochylił się ku niej. — Tracimy czas. Górę Zamkową zamieszkuje uzurpator. Biegam tam i z powrotem między podwładnymi Pontifexa, zamiast prowadzić przez Alhanroel armię wyzwoleńczą. Daj mi swoją zgodę i zostaw mnie samemu sobie, a zostaniesz nagrodzona, kiedy na Majipoorze znów zapanuje ład.

Gitamorn Suul nadal przyglądała się Valentine'owi bardzo podejrzliwie.

— Trudno mi uwierzyć w twoją historię. A jeśli jest fałszywa? A jeśli zostałeś opłacony przez Dondak-Sajamira?

Valentine jęknął.

— Błagam cię…

— Tak. To całkiem prawdopodobne. To może być pułapka. Ty, twoja fantastyczna historia, jakaś hipnoza, a wszystko po to, aby mnie zniszczyć, zostawić Su-Suhera samego na placu boju, dać mu najwyższą władzę, jakiej od dawna pożąda…

— Przysięgam na Panią, moją matkę, że w niczym nie skłamałem.

— Prawdziwy przestępca może przysięgać na czyjąkolwiek matkę i co z tego?

Valentine nie odpowiedział. Spojrzał głęboko w oczy Gitamorn Suul i dotknął jej dłoni. To, co zamierzał zrobić, nie leżało w jego naturze, ale wszystkiemu byli winni nieustępliwi biurokraci. Musi się zdobyć na drobną bezczelność, inaczej nigdy stąd nie wyjdzie.

Wpatrując się z bliska w jej twarz, powiedział:

— Nawet gdybym był opłacony przez Dondak-Sajamira, nigdy nie potrafiłbym zdradzić kobiety tak pięknej jak ty.

Spojrzała na niego z pogardą, ale na jej policzki wypłynęły rumieńce.

— Zaufaj mi — mówił dalej. — Uwierz mi. Jestem Lordem Valentinem, a ty będziesz jedną z bohaterek mojego powrotu. Wiem, czego pragniesz najbardziej na świecie, i dostaniesz to, kiedy odzyskam Zamek.

— Naprawdę wiesz?

— Tak — wyszeptał, ściskając łagodnie jej bezwolne dłonie. — Chcesz mieć wyłączną władzę nad wewnętrznym Labiryntem. Chcesz być jedynym majordomusem.

Skinęła głową, jak we śnie.

— Tak się też stanie — rzekł. — Jeśli zostaniesz moim sprzymierzeńcem, to za stawianie przeszkód usunę Dondak-Sajamira z jego stanowiska. Co ty na to? Pomożesz mi dotrzeć do najwyższych ministrów, Gitamorn Suul?

— To będzie… trudne…

— Niemniej jednak spróbuj. Nie ma rzeczy niemożliwych. A gdy znów będę Koronalem, Su-Suher straci swój urząd! Obiecuję ci to. — Przysięgnij!

— Przysięgam — powiedział przejęty własną rolą. — Przysięgam na imię mojej matki. Na wszystko, co najświętsze. Czy to cię zadowala?

— Tak — odpowiedziała nieco drżącym głosem. — Ale jak my to zrobimy? Na przepustce potrzebne są dwa podpisy, a jeśli będzie na niej mój, Su-Suher odmówi ci swego.

— Ty wystaw przepustkę, a ja wrócę do niego i postaram się, by ją kontrasygnował.