— Przeczytaliśmy twoją petycję — powiedział Shinaam. Jego głos był głęboki, dźwięczny i czysty. — Historia, którą przedstawiłeś, nie wydaje się nam prawdopodobna.
— Czy rozmawialiście z Panią, moją matką?
— Tak, rozmawialiśmy z nią — odpowiedział chłodno Ghayrog. — Przyznaje, że jesteś jej synem.
— Ponagla nas, byśmy współdziałali z tobą — skrzekliwym, łamiącym się głosem dodał Dilifon.
— Ukazała się nam w przesłaniach — odezwała się miękko Narrameer — prosząc, abyśmy wsparli cię taką pomocą, jakiej potrzebujesz.
— A więc? — spytał Valentine.
— Możliwe, że Pani dała się wprowadzić w błąd — powiedział Shinaam.
— Sądzicie, że jestem oszustem?
— Żądasz, byśmy uwierzyli — rzekł Ghayrog — że Koronal Majipooru został podstępnie porwany przez młodszego syna Króla Snów, pozbawiony własnego ciała i pamięci, a to, co z niego zostało, umieszczono w całkiem innym, przypadkowym ciele, oraz że uzurpator, który doskonale pasował do opróżnionej skorupy ciała Koronala, wszedł w nią i wypełnił własną świadomością. Ta historia jest zbyt skomplikowana, aby w nią uwierzyć.
— Zamiana ciał i umysłów jest możliwa — powiedział Valentine. — Był już taki przypadek.
— Nikt nie słyszał, żeby w ten sposób podmieniono Koronala — rzekł Dilifon.
— A jednak to się zdarzyło — odrzekł Valentine. — Jestem Lord Valentine. Odzyskałem pamięć dzięki dobroci Pani i teraz proszę, aby Pontifex wsparł mnie w staraniach o odzyskanie władzy, jaką mnie obdarzył po śmierci mojego brata.
— No tak — rzekł Shinaam. — Jeśli jesteś tym, za którego się podajesz, powinieneś wrócić na Górę Zamkową. Ale jak mamy się o tym przekonać? To są zbyt poważne sprawy. Grożą wojną domową. Czy powinniśmy doradzić Pontifexowi, aby uległ żądaniu nieznanego młodego przybysza, który…
— Przekonałem już swoją matkę o mojej autentyczności — zauważył Valentine. — Na Wyspie otworzyłem przed nią umysł, aby mogła zobaczyć, kim jestem naprawdę. — Dotknął srebrnego diademu na czole. — W jaki sposób, według was, zdobyłem ów mechanizm? To dar od niej, dała mi go, kiedy byliśmy oboje w Świątyni Wewnętrznej.
— Nikt nie wątpi w to, że Pani cię uznaje i wspiera — rzekł spokojnie Shinaam.
— A jednak podważacie jej osąd.
— Żądamy jedynie oczywistych dowodów — powiedziała Narrameer.
— Pozwólcie zatem, że przekonam was za pomocą przesłania. — Jak sobie życzysz — rzekł Shinaam.
Valentine zamknął oczy i wprowadził się w półsen.
Z głębi jego istoty wypłynął przemożny strumień przesłania, taki sam jak na pełnej ruin pustyni w pobliżu Treymone, kiedy to musiał zdobywać zaufanie Nascimonte'a, taki sam, jakim poruszył umysły trzech urzędników przy wrotach Domu Kronik i taki sam, jaki pomógł mu odsłonić przed Gitamorn Suul swą prawdziwą osobowość. Za każdym razem Valentine osiągał to, co zamierzał, choć może nie zawsze w pełni. Teraz jednak nie czuł się zdolny do pokonania nieufności ministrów Pontifexa.
Umysł Ghayroga znajdował się za osłoną tak nieprzeniknioną jak białe urwiska Wyspy Snu. Valentine wyczuwał za nią nikłe przebłyski świadomości, ale mimo że zebrał wszystkie siły, jakimi rozporządzał, nie zdołał się przez nią przebić. Umysł starego, zasuszonego Dilifona był nieosiągalny przez swą porowatość; Valentine przeniknął go na wylot, nie mając się na czym zatrzymać: powietrze przeszywało powietrze. Tylko z umysłem wieszczki Narrameer był w stanie nawiązać kontakt, choć też nie taki, jakiego się spodziewał. Miał wrażenie, że wieszczka pochłania wszystkie jego siły i pozwala im spływać w głąb siebie. W ten sposób mógłby pozbawić się całej energii, a mimo to nigdy nie dotarłby do centrum jej ducha.
Jeszcze się nie poddawał. Jeszcze walczył. Otworzył swoją duszę głosząc, że jest Lordem Valentinem z Góry Zamkowej, i przynaglając ministrów, by to potwierdzili. Sięgnął do wspomnień — matka, królewski brat, książęce wychowanie, pozbawienie tronu w Tilomon, wędrówka po Zimroelu, to wszystko, co ukształtowało człowieka, który dotarł aż do wnętrza Labiryntu, aby tu prosić o pomoc. Oddawał siebie całego, na oślep, aż do bólu, a kiedy już nie miał co dawać, opadł bezwładnie między Sleetem i Carabellą jak niepotrzebny nikomu łachman.
Wracając do świadomości zdał sobie sprawę, że tym razem doznał porażki.
Był roztrzęsiony i słaby. Pot spływał mu po całym ciele. Miał zamglony wzrok, a w skroniach czuł pulsowanie bólu. Aby odzyskać siły, zacisnął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Popatrzył na ministrów.
Ich twarze były surowe i posępne. Oczy zimne i nieruchome. Wyczuwał w nich rezerwę, lekceważenie, a może nawet wrogość. Przeraził się. Czy to możliwe, aby tych troje sprzymierzyło się z Domininem Barjazidem? Czy przyszedł prosić o pomoc własnych wrogów?
Nie, nie może tak myśleć, to tylko majaki wyczerpanego umysłu, mówił z rozpaczą sam do siebie. Nie wolno mu wierzyć, że spisek przeciwko niemu dotarł aż do Labiryntu.
— No więc? Co powiecie teraz? — przemówił wreszcie szorstkim, urywanym głosem.
— Nie doświadczyłem niczego — rzekł Shinaam.
— Nie zostałem przekonany — powiedział Dilifon. — Każdy czarodziej zna się na takich przesłaniach. Twoja szczerość i twoja pasja mogą być udawane.
— Zgadzam się z tym — dodała Narrameer. — Przesłania mogą równie dobrze zawierać prawdę, jak i kłamstwa.
— Nie! — krzyknął Valentine. — Otworzyłem się przed wami. Nie mogliście tego nie dostrzec…
— Nie dość szeroko — przerwała mu Narrameer.
— Co masz na myśli?
— Śnijmy wspólny sen, ty i ja — powiedziała. — Natychmiast, w tej sali, w obecności tych ludzi. Niech nasze umysły naprawdę staną się jednym. Wtedy ocenię wiarygodność twojej historii. Czy zgadzasz się na to? Czy wypijesz ze mną eliksir?
Valentine, zaskoczony, spojrzał z trwogą na swych towarzyszy. Na ich twarzach również malował się lęk. Choć nie na wszystkich. Twarz Deliambera tchnęła spokojem i obojętnością, jak gdyby nie uczestniczył w tym przedziwnym widowisku. Podjąć ryzyko wspólnego snu? Eliksir może go pozbawić przytomności, może spowodować, że stanie się zupełnie przejrzysty i bezbronny. Jeśli tych troje rzeczywiście sprzymierzyło się z Domininem Barjazidem i szuka sposobu, aby go unieszkodliwić, taka chwila właśnie nadchodzi. Narrameer nie była pospolitą wiejską wieszczką, proponującą mu wzajemne przeniknięcie umysłów; to była wieszczka Pontifexa, kobieta co najmniej stuletnia, przebiegła i silna, uważana za prawdziwą władczynię Labiryntu, kierująca poczynaniami wszystkich jego mieszkańców, w tym także samego Tyeverasa. Deliamber rozmyślnie nie dawał mu żadnej wskazówki. Decyzja należała wyłącznie do niego.
— Dobrze — powiedział patrząc wieszczce prosto w oczy. — Jeśli wszystko inne zawodzi, spróbujmy snu. Natychmiast.
Rozdział 9
Chyba byli na to przygotowani. Na dany sygnał pomocnicy przynieśli niezbędne akcesoria: gruby dywan płonący nasyconymi kolorami złota, purpury i zieleni; smukłą karafkę z wypolerowanego białego kamienia; dwa delikatne porcelanowe kielichy. Narrameer zstąpiła z wysokiego krzesła i własnoręcznie nalała eliksiru, podając pierwszy kielich Valentine'owi.