— Od jak dawna żyje w ten sposób? — spytał półgłosem Valentine.
— Cały układ rozbudowywaliśmy stopniowo przez dwadzieścia lat
— powiedział lekarz Sepulthrove z wyraźną dumą w głosie — ale na stałe utrzymujemy w nim Pontifexa dopiero od dwóch.
— Czy nadal zachowuje świadomość?
— Och tak, to nie ulega wątpliwości — odparł pośpiesznie Sepulthrove. — Podejdź bliżej. Spójrz na niego.
Valentine, onieśmielony, zbliżył się do stóp tronu i ujrzał napawający grozą widok starego człowieka w szklanym balonie. No tak, w oczach Tyeverasa czaiły się błyski światła, a zaciśnięte bezkrwiste wargi wciąż jeszcze miały zdecydowany wyraz, ale skóra na czaszce była cienka jak pergamin, a długa broda, choć wciąż niezwykle czarna, okazała się przerzedzona i zwiotczała
Valentine rzucił spojrzenie na twarz Hornkasta.
— Czy rozpoznaje ludzi? Czy mówi?
— Oczywiście. Zaczekaj chwilę.
Oczy Valentine'a spotkały się z oczami Pontifexa. Wokół zapanowała przerażająca cisza. Stary człowiek zmarszczył czoło, poruszył się niemal niedostrzegalnie, wsunął język między wargi i wydał z siebie niezrozumiały, drżący dźwięk, przypominający kwilenie.
— Pontifex pozdrawia swego ukochanego syna, Lorda Valentine'a, Koronala — powiedział Hornkast.
Valentine z trudem opanował drżenie.
— Powiedz jego majestatowi… powiedz mu… powiedz mu, że jego syn Lord Valentine, Koronal, przychodzi do niego z miłością i oddaniem, tak jak zawsze.
Wedle panującego tu zwyczaju nikt nie zwracał się bezpośrednio do Pontifexa, tylko formułował zdania w taki sposób, by rzecznik mógł je powtarzać, choć w istocie nigdy tego nie robił.
Pontifex znów przemówił tak niewyraźnie jak poprzednio.
— Pontifex wyraża swoje zaniepokojenie z powodu wydarzeń, jakie ostatnio miały miejsce w królestwie. Zapytuje, czy Lord Valentine podejmie działania, by przywrócić rzeczom należny im porządek.
— Powiedz Pontifexowi — rzekł Valentine — że wybieram się na Górę Zamkową, zwołując po drodze lud, aby zaprzysiągł mi wierność, a jego proszę o wydanie obwieszczenia piętnującego Dominina Barjazida, uzurpatora, i potępiającego tych wszystkich, którzy go wspierają.
Z ust Pontifexa zaczęły wypływać bardziej ożywione dźwięki, ostre i wysokie. Musiały go kosztować wiele wysiłku.
— Pontifex życzy sobie zapewnienia, że będziesz unikał walki i masakry, oczywiście, jeśli to będzie możliwe.
— Powiedz mu, że chciałbym odzyskać Górę Zamkową bez poświęcenia choćby jednego życia po którejkolwiek ze stron, choć nie sądzę, by mi się to udało.
Od strony tronu dobiegały dziwne, bulgoczące dźwięki. Hornkast sprawiał wrażenie zakłopotanego. Stał z zadartą głową i uważnie nasłuchiwał.
— Co on mówi? — szepnął Valentine.
— Nie wszystko, co wypowiada jego majestat, winno być tłumaczone. Pontifex czasami porusza się w sferach zbyt odległych od naszych doznań.
Valentine skinął głową. Spojrzał na groteskowego starca uwięzionego w kuli, bez której już by nie żył, zdolnego do porozumiewania się z otoczeniem jedynie za pomocą nieartykułowanych dźwięków. Patrzył na niego ze współczuciem, a nawet z miłością. Ponad stuletni i od dziesiątków lat największy monarcha na świecie ślini się teraz i paple jak dziecko. A jednak gdzieś w głębi gasnącego, rozmiękczonego mózgu, uwięzionego w pułapce słabego ciała, pulsuje jeszcze umysł dawnego Tyeverasa. Oglądać go w takim stanie, znaczyło zrozumieć bezsens najwyższej władzy: Koronal żył w świecie czynów i odpowiedzialności po to tylko, aby odziedziczyć Pontyfikat i na zawsze przepaść w Labiryncie i w szaleństwie starości. Valentine zastanawiał się teraz, jak długo jeszcze Pontifex będzie zakładnikiem własnego rzecznika, lekarza i wieszczki, nim ostatecznie uwolniony zostanie od życia, a kolejna wymiana władców sprowadzi na jego tron bardziej żywotnego mężczyznę. Teraz zrozumiał, dlaczego system rządów oddziela wykonawcę od prawdziwego władcy, dlaczego Pontifex z własnej woli odsuwa się od świata do Labiryntu. Tak, czas jego wielkości nastanie dopiero tu, na dole, ale jeśli bogowie pozwolą, to nastąpi to jeszcze nieprędko.
— Powiedz Pontifexowi — rzekł — że Lord Valentine, Koronal, jego przepełniony czcią syn, uczyni wszystko, co będzie w jego mocy, aby spoić bolesne pęknięcia w tkance planety. Powiedz też Pontifexowi, że Lord Valentine liczy na jego poparcie.
Po chwili milczenia z tronu popłynął potok niemożliwych do zrozumienia, przemieszanych ze sobą, popiskujących i bulgoczących dźwięków, to wznoszących się, to opadających niczym tajemnicze melodie Ghayrogów. Hornkast sprawiał wrażenie, że usiłuje uchwycić choćby pojedynczą sylabę, choćby pół sylaby. I choć Pontifex zamilkł, rzecznik, zmartwiony, nadal bezgłośnie poruszał ustami.
— Co to było? spytał Valentine.
— On myśli, że jesteś Lordem Maliborem — powiedział Hornkast zgnębiony. — Przestrzega cię przed niebezpieczeństwem wychodzenia w morze, przestrzega cię przed polowaniem na smoki morskie.
— Mądra rada — rzekł Valentine. — Tylko nieco spóźniona.
— Mówi, że życie Koronala jest zbyt cenne, aby je narażać dla takich rozrywek.
— Powiedz mu, że się z nim zgadzam, a jeśli odzyskam Górę Zamkową, zajmę się wyłącznie obowiązkami i będę unikał podobnych zabaw.
Lekarz Sepulthrove postąpił krok do przodu i powiedział cicho:
— Jest już zmęczony. Obawiam się, że audiencja powinna się zakończyć.
— Jedną chwilę — rzekł Valentine.
Sepuldirove zmarszczył brwi, lecz Valentine, nie zważając na to, ponownie podszedł do stóp tronu, uklęknął i wyciągnął ramiona ku zamkniętej w szklanym balonie wiekowej istocie. Wślizgnąwszy się w pół-sen, wyszedł duchem naprzeciw Tyeverasovi, przekazując mu impulsy czci i miłości. Czy ktokolwiek przedtem okazał miłość potężnemu Pontifexowi? Najprawdopodobniej nie. A przecież przez dziesięciolecia ten człowiek był ośrodkiem i duszą Majipooru. Czyż więc teraz, kiedy zagubił się w wiecznym śnie o rządzeniu, tylko chwilami świadomy odpowiedzialności, która kiedyś była jego udziałem, nie zasługuje na miłość ze strony adoptowanego syna i przyszłego sukcesora? Valentine wyraził ją w takim stopniu, w jakim pozwalał na to diadem.
Zdawało się, że Tyeveras okrzepł, że oczy mu rozbłysły, a policzki zaróżowiły się. Czy to uśmiech zagościł na pomarszczonych ustach? Czy lewa ręka podniosła się nieznacznie, w geście błogosławieństwa? Tak. Tak. Tak. Nie ulegało wątpliwości, że ciepło duszy Valentine'a ogarnęło Pontifexa.
Tyeveras wypowiedział kilka niemal spójnych słów.
— Pontifex obdarza cię swoim wsparciem, Lordzie Valentine — rzekł Hornkast.
Żyj długo, stary człowieku, pomyślał Valentine, podnosząc się i kłaniając. Prawdopodobnie wolałbyś zasnąć na zawsze, ale muszę ci życzyć długiego życia, nawet jeśli masz go dość, ponieważ nie pora jeszcze na mnie. Czeka mnie praca na Górze Zamkowej.
Odwrócił się.
— Chodźmy — powiedział do pięciorga ministrów. — Otrzymałem to, po co przyszedłem.
Wymaszerowali z sali tronowej statecznym krokiem. Kiedy drzwi zasunęły się za nimi, Valentine spojrzał na Sepulhtrove'a i powiedział: