Выбрать главу

— Milion to zbyt dużo jak na armię — rzekł niefrasobliwie Valentine. — O wiele łatwiej żongluje się maczugami niż pniami drzew dwikka. Czy boisz się tego, co nas czeka?

— Ani trochę.

— Ja również — powiedział Valentine.

A jednak zdawał sobie sprawę, że obaj nie mówią prawdy, obaj grają. Czy bał się? Nie, naprawdę nie. Śmierć przychodzi po wszystkich, nie wcześniej to później, i strach przed nią jest szaleństwem. Valentine wiedział, dlaczego lekceważy sobie śmierć: stawał z nią twarzą w twarz w lesie w pobliżu Avendrone, w kipieli wodospadów Steiche, w brzuchu smoka morskiego, na Wyspie, podczas zapasów z Farssalem — i ani razu nie ogarnęło go uczucie, które mógłby utożsamić ze strachem. Jeżeli armia, która go oczekuje na Górze Zamkowej, przewyższa liczebnie jego małe siły i jeśli go powali, będzie to los godny pożałowania — tak jak roztrzaskanie się o głazy Steiche — on jednak nie potrafił bać się przed czasem. Tym, co naprawdę odczuwał, czymś daleko ważniejszym od lęku o własne życie, była troska o Majipoor. Jeśli zostanie pokonany przez brak zdecydowania, głupotę czy przez zwykłą nierówność sił, Zamkiem nadal będą władać Barjazidowie i bieg historii może odwrócić się na zawsze, a to przyniesie cierpienie miliardom niewinnych istot. Spoczywa na nim wielka odpowiedzialność — nie wolno do takiej klęski dopuścić. Jeśli wdzierając się na Górę Zamkową padnie, skończą się jego trudy, lecz męczarnie Majipooru dopiero się rozpoczną.

Rozdział 5

Podróżowali teraz przez spokojne rolnicze tereny, które szerokim pasem otaczały Górę Zamkową i zaopatrywały w płody rolne jej Pięćdziesiąt Miast. Valentine zdecydował się na jazdę głównymi gościńcami, gdyż poruszając się tak okazałą karawaną trudno byłoby bawić się w konspirację, a poza tym nadchodził czas, by wyjawić światu, że zaczęła się walka o władanie Zamkiem Lorda Valentine'a.

Świat, tak czy inaczej, zaczynał się o tym dowiadywać. Zwiadowcy Ermanara, wysłani do Pendiwane, miasta leżącego nad Glayge, przynieśli wiadomości o pierwszych przeciwdziałaniach podjętych przez uzurpatora.

— Między nami a Pendiwane nie stacjonuje żadna armia — zameldował Ermanar. — Natomiast w samym mieście rozkleja się afisze piętnujące ciebie jako buntownika i wroga publicznego, a obywateli przynagla się do tworzenia oddziałów pospolitego ruszenia, które broniłyby prawowitego Koronala i obecnego porządku przed twoją rebelią. Wygląda na to, że nie dotarły tam popierające cię proklamacje Pontifexa. No i jeszcze jedno: płynie szeroka fala przesłań.

Valentine zmarszczył brwi.

— O jakich przesłaniach mówisz?

— O przesłaniach Króla Snów. Ledwo ktoś zdąży zapaść w sen, a już zjawia się Król i do znudzenia szepce o zachowaniu wierności oraz przestrzega przed straszliwymi konsekwencjami, jakie mogą wyniknąć z obalenia Koronala.

— No tak — mruknął pod nosem Valentine. — Tamten ma Króla, który pracuje dla niego, wytężając wszystkie siły. Przesłania z Suwaelu płyną pewnie dzień i noc, bez przerwy. My jednak postaramy się obrócić je przeciwko ich nadawcom. Co ty na to? — zwrócił się do Deliambera. — Król Snów wmawia ludziom, jak straszną rzeczą jest obalenie Koronala. W porządku. Tak powinni myśleć. Ale powinni również zdawać sobie sprawę, że ta straszna rzecz już się wydarzyła i że teraz na nich spoczywa obowiązek naprawienia zła.

— Musimy też im uświadomić, że Król Snów nie jest w tej wojnie bezstronny i że czerpie korzyści ze zdradzieckiego czynu syna — powiedział Deliamber.

— Dokonamy tego — odezwała się hierarchini Lorwade. — Z Wyspy, od Pani, napływają przesłania, i to ze zdwojoną siłą. To one będą przeciwdziałać snom zsyłanym przez Króla, a zatruwającym ludzkie umysły. Ostatniej nocy, kiedy spałam, Pani przyszła do mnie i powiedziała, że wyjawi ludziom to, co stało się w Tilomon: przekaże obraz, jak domieszano do wina środka usypiającego i w ten sposób podmieniono Koronala. Przedstawi również twoją nową twarz, Lordzie Valentine, otoczy cię nimbem władzy, której symbolem jest gwiazda oraz powie wprost, że Dominin Barjazid jest zdrajcą o nikczemnym i mrocznym sercu.

— Kiedy to nastąpi?

— Pani tylko czeka na twoją zgodę.

— Zatem otwórz przed nią swój umysł jeszcze tej nocy i powiedz, że powinna już zacząć wysyłać przesłania.

— Jakie to dziwne — rzekł z cicha Khun z Kianimotu. — Wojna snów! Wasz sposób walki nigdy nie pozwoli mi zwątpić, że byłem w całkowicie obcym świecie.

— Lepiej walczyć na sny niż na miecze i miotacze energii, przyjacielu — powiedział z uśmiechem Valentine. — Chcemy zwyciężyć dzięki perswazji, a nie przez zabijanie.

— Wojna snów — powtórzył oszołomiony Khun. — My, na Kianimocie, takie sprawy załatwiamy inaczej. Ale któż wie, czyj sposób jest lepszy? Myślę jednak, że oprócz przesłań również i tu dojdzie do walki, Lordzie Valentine.

Valentine spojrzał na niebieskoskórego zatroskanym wzrokiem.

— Niestety, chyba masz rację.

Minęło jeszcze pięć dni i znaleźli się na odległych przedmieściach Pendiwane. Teraz już wieści o marszu biegły przez cały kraj; na mijanych polach przystawali pojedynczy gospodarze, aby popatrzeć na kawalkadę unoszących się w powietrzu wozów, a przy większych skupiskach domostw gościńce były oblężone przez tłumy gapiów.

Valentine nie miał nic przeciwko temu. Jak dotąd nikt nie podniósł na niego ręki. On i jego ludzie byli postrzegani jako coś osobliwego, lecz nie stanowiącego zagrożenia. Nie żądał nic więcej.

Kiedy jednak od Pendiwane dzielił ich tylko dzień drogi, jadący przodem patrol przyniósł wiadomość, że u zachodnich wrót miasta oczekuje na nich jakiś oddział.

— Żołnierze? — spytał Valentine.

— Straż obywatelska — powiedział Ermanar. — Sądząc po wyglądzie, pośpiesznie zorganizowana. Jej członkowie nie noszą uniformów, a jedynie mają na ramionach opaski z gwiezdnym emblematem.

— Doskonale. Gwiazda przemawia na moją korzyść. Wyjdę im naprzeciw i zażądam, aby złożyli mi hołd.

— A jak będziesz ubrany, mój panie? — spytał Vinorkis.

Valentine, zaskoczony pytaniem, pokazał na prosty strój, w którym podróżował od Wyspy Snu — białą, przepasaną w talii tunikę i lekką bluzę.

— No, chyba tak — odpowiedział. Hjort potrząsnął przecząco głową.

— Myślę, że powinieneś mieć na sobie jakieś okazalsze szaty, a także koronę. Jestem o tym przekonany.

— Nie zamierzałem występować tak okazale. Jeśli zobaczą koronę na głowie mężczyzny, którego twarz nie jest twarzą tego Lorda Valentine'a, którego znają, to pierwszym słowem, jakie im przyjdzie do głowy, będzie “uzurpator" — nie uważasz?

— Nie, nie uważam — odparł Vinorkis. — Staniesz przed nimi i powiesz, że jesteś ich prawdziwym królem. Ale czy tak wygląda prawdziwy król? Prosty strój i swobodne maniery mogą ci zjednywać przyjaciół podczas spokojnej wymiany zdań, lecz nie podczas spotkania ze zgromadzonymi tłumnie oddziałami. Lepiej byś zrobił przywdziewając szaty, które wzbudzają respekt.

— Pokładałem zaufanie w prostocie i szczerości — cechach, którym byłem wierny od Pidruid.

— Prostota i szczerość, proszę bardzo, ale dodaj do tego koronę — powiedział Vinorkis.

— Carabello! Deliamberze! Poradźcie mi!

— Trochę przepychu na pewno nie zaszkodzi — rzekł Vroon.

— To będzie twoje pierwsze wystąpienie w charakterze pretendenta do tronu — powiedziała Carabella. — Może ci się przydać odrobina królewskiego splendoru.