W trzy dni zakończyli pełną mobilizację.
— Jesteśmy gotowi do drogi, mój panie — zameldował Shanamir. — Czy mogę dać rozkaz wymarszu?
Valentine kiwnąl głową.
— Pierwsza kolumna może ruszać. Jeśli wejdziemy już teraz, to Bimbak miniemy w południe.
— Tak jest, wodzu naczelny! — Shanamirze… — Wodzu…
— Wiem, że to wojna, ale nie musisz cały czas przybierać tak poważnej miny. Nie sądzisz?
— Ja mam poważną minę, mój panie? — Shanamir poczerwieniał
— A czy sprawa nie jest poważna?! Mamy przecież pod stopami ziemię Góry Zamkowej!
No cóż, wiejski chłopiec z dalekiego Falkynkip czul chyba strach przed miejscem, w którym się nieoczekiwanie znalazł. Valentine rozumiał jego lęki. Zimroel sprawiał wrażenie odległego o miliony mil. Valentine uśmiechnął się i rzekł:
— Powiedz mi, Shanamirze, czy naprawdę sto wag daje koronę, dziesięć koron daje rojala, a kiełbaski kosztują…
Shanamir stał z głupią miną, nie pojmując, o co tu chodzi, lecz już po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
— Mój panie! — wykrzyknął, ocierając pospiesznie łzy z kącików oczu.
— Pamiętasz tamtą scenę w Pidruid? Kiedy to chciałem kupić kiełbaski, płacąc monetą pięćdziesięciorojalową? Pamiętasz, jak powiedziałeś do mnie, że jestem naiwnym głupcem? “Masz pusto w głowie"
— stwierdziłeś. Pusto w głowie! Chyba rzeczywiście byłem głupcem podczas tamtych pierwszych dni w Pidruid.
— To było dawno, mój panie.
— Tak, to było dawno. Choć może nadal jestem głupcem, jeśli wdrapuję się na Górę Zamkową po władzę, która jest tylko ciężką, monotonną pracą. Ale może nim nie jestem. Chcę wierzyć, że nie jestem, Shanamirze. Nie zapominaj uśmiechać się częściej. To wszystko. Daj pierwszej kolumnie rozkaz do wymarszu.
Chłopiec wybiegi. Valentine patrzył za nim przez chwilę. Jak odległe w czasie i w przestrzeni stało się miasto Pidruid. Miliony mil, miliony lat… Tak mu się zdawało, choć przecież upłynął zaledwie rok i parę miesięcy od chwili, kiedy siedział na białej skalnej półce w tamten gorący i parny letni dzień, patrząc w dół na portowe miasto i zastanawiając się, co dalej. Shanamir, Sleet, Carabella, Zalzan Kavol. Całe miesiące żonglowania na prowincjonalnych arenach, spanie na wypchanych słomą siennikach, w zapchlonych wiejskich gospodach. Jaki cudowny był tamten czas, pomyślał, jakie wspaniałe, pozbawione zmartwień życie! Liczyło się jedynie to, aby znaleźć pracę w następnym przydrożnym mieście i aby nie upuścić maczugi. Nigdy nie był szczęśliwszy. Jaki poczciwy był Zalzan Kavol, który przyjął go do swojej trupy, jacy dobrzy byli Sleet i Carabella, którzy uczyli go swojego rzemiosła. Mieli pośród siebie Koronala Majipooru, wcale o tym nie wiedząc! Kto z nich przypuszczał, że zanim zdąży się zestarzeć — i to nawet nie na tyle, aby nie móc żonglować, poprowadzi wyzwolicielską armię przeciwko Górze Zamkowej?
Pierwsza kolumna ruszyła. Ślizgacze uniosły się nad drogą i popłynęły ku bezkresnym stokom, rozpościerającym się między Amblemorn a Zamkiem.
Pięćdziesiąt Miast Góry Zamkowej obsiadło jej stoki od podnóży aż do szczytu, zgrupowane, z grubsza biorąc, w kilku kręgach. Krąg najniższy skupiał dwanaście miast — Amblemorn, Perimor, Morvole, Canzilaine, Bimbak Wschodni, Bimbak Zachodni, Furible, Depenhow Yale, Normork, Kazkas, Siipool i Dundilmir. Te tak zwane Miasta na Stokach były ośrodkami przemystu i handlu, a najmniejsze z nich, Deeperihow Yale, liczyło siedem milionów ludności. Miasta na Stokach, założone dwanaście tysięcy lat temu, do dziś zachowały swój archaiczny wygląd. Ich ulice, zaplanowane prawdopodobnie z jakimś zamysłem, lecz przez wieki poddawane przypadkowym modyfikacjom, były teraz ciasne i pogmatwane. Każde z tych miast słynęło w świecie z sobie tylko właściwych uroków. Valentine, żyjąc na Górze Zamkowej, nie zdążył wszystkich odwiedzić, ale poznał Bimbak Wschodni i Zachodni z ich bliźniaczymi, wysokimi na milę wieżami obłożonymi błyszczącym szkliwem, był w Furible i widział tam sławne ogrody kamiennych ptaków, słyszał mówiące posągi w Canzilaine, zawadził o Dundilmir leżący w Ognistej Dolinie. Między tymi miastami przez tysiące mil ciągnęły się królewskie parki, rezerwaty fauny i flory, obszary łowieckie, święte gaje. Na wszystko to było aż nadto miejsca by nie przeszkadzać sobie nawzajem i spokojnie się rozwijać.
Sto mil wyżej leżał krąg dziewięciu Wolnych Miast — Sikkal, Huyn, Bibiroon, Stee, Sunbreak Górny, Sunbreak Dolny, Castelhorn, Gimkandale i Vugel. Między uczonymi toczył się kiedyś spór o pochodzenie ich wspólnej nazwy, lecz w końcu zwyciężył pogląd, że miała ona związek z podatkami. Otóż mniej więcej za panowania Lorda Stiamota tych dziewięć miast zwolniono od podatków nakładanych na wszystkie inne, w podzięce za szczególne wsparcie, jakiego udzieliły Koronalowi. Jeszcze do dziś potrafiły upominać się o szczególne ulgi i zresztą często odnosiły w tym sukces. Największym z Wolnych Miast było Stee, leżące nad rzeką o tej samej nazwie, z trzydziestoma milionami mieszkańców, równe co do wielkości miastu Ni-moya, lecz, jak wieść głosiła, jeszcze od niego okazalsze. Valentine, który widział Ni-moya, nie potrafił sobie wyobrazić większego przepychu, lecz w przeszłości nie miał okazji, by dotrzeć do Stee, które leżało raczej na uboczu.
Jeszcze wyżej było jedenaście Miast Strażniczych — Sterinmor, Kowani, Greel, Minimool, Strave, Hoikmar, Erstud Grand, Rennosk, Fa, Sigla Niższe, Sigla Wyższe, Wszystkie wielkie, liczące od siedmiu do trzynastu milionów mieszkańców. Ponieważ na ich wysokości obwód Góry Zamkowej nie był już zbyt wielki, Miasta Strażnicze leżały bliżej siebie niż tamte pod nimi i można było przypuszczać, że minie jeszcze kilka wieków, a otoczą Górę nieprzerwanym pasem.
Na obszarze okolonym przez ten pas znajdowało się dziewięć Miast Wewnętrznych — Gabell, Chi, Haplior, Khresm, Banglecode, Bombifale, Guand, Peritole i Tentag — i wreszcie dziewięć Górnych Miast — Muldemar, Huine, Gossif, Tidias, Morpin Wysoki, Morpin Niski, Sipermit, Frangior i Halanx. To były metropolie, które Valentine znał najlepiej. Urodził się w Halanx, mieście stanu szlacheckiego; w Sipermit, który niemal przylegał do Zamku, mieszkał za rządów Voriaxa; Morpin Wysoki był jego ulubionym miejscem odpoczynku, gdzie często bawił się na lustrzanych zjeżdżalniach i jeździł na rydwanach. Jak dawno to było, jak dawno temu! I teraz, kiedy jego wojsko unosiło się nad drogami Góry, często wpatrywał się w rozświetloną słońcem dal, w osłonięte chmurami szczyty, licząc choćby na przelotny widok Sipermitu, Halanx czy Wysokiego Morpmu.
Było jeszcze za wcześnie, żeby o tym myśleć. Z Amblemornu droga prowadziła między Bimbakiem Wschodnim a Bimbakiem Zachodnim, a potem, okrążając nieprawdopodobnie stromą i poszarpaną Grań Normorku, podchodziła pod sam Normork, otoczony słynnymi kamiennymi murami, zbudowanymi, jak głosiła legenda, na wzór wielkiego muru w Velalisier. Bimbak Wschodni przywitał Valentine jako prawowitego monarchę i wyzwoliciela. Przyjęcie w Bimbaku Zachodnim wypadło zdecydowanie mniej serdecznie, chociaż i tu nie stawiano oporu: jego mieszkańcy najwyraźniej nie umieli opowiedzieć się po żadnej ze stron tego dziwnego sporu. Natomiast w Normorku Wielkie Wrota Dekkerefa były zamknięte i opieczętowane, i to prawdopodobnie pierwszy raz od czasów, kiedy je zbudowano. Ten gest był oczywiście gestem nieprzyjaznym, ale Valentine wolał go uznać za deklarację neutralności i minął miasto, me usiłując się do niego dobijać. Nie miał zamiaru tracić sił na obleganie jakiejś twierdzy. Znacznie łatwiej było nie dopatrywać się za jej murami wroga.