Выбрать главу

Valentine potrząsnął głową.

— Król Snów ma trzech synów. Minax jest najstarszy i to on któregoś dnia odziedziczy tron na Suvraelu. Dominin, który jest Koronalem, zostanie Pontifexem, jeśli mu w tym nie przeszkodzisz. Kogo wybierze na nowego Koronala, jeśli nie młodszego brata, Cristopha?

— Przecież to jest sprzeczne z prawem, żeby Pontifex osadzał na Górze Zamkowej własnego brata!

— To, że syn Króla Snów zrzuca z tronu prawowitego Koronala, także jest sprzeczne z prawem — powiedziała Pani. Jej oczy ponownie rozbłysły gniewem. — Poza tym powinieneś zdawać sobie sprawę, że jeśli nastąpi zmiana Koronala, zostanie również zmieniona Pani Wyspy. Ja udam się na resztę moich dni na Taras Cieni, do pałacu dla matek byłych Koronalów, a kto zajmie Świątynię Wewnętrzną? Matka Barjazidów! Widzisz więc, Valentine, że oni zagarną wszystko, zapanują nad całym Majipoorem!

— To się nie może stać — rzekł Valentine. — To się nie stanie.

— Co powinienem uczynić?

— Wsiądziesz na okręt w Numinorze i razem ze swoimi ludźmi oraz z tymi, których ci polecę, popłyniesz na Alhanroel. Dobijesz do brzegu na półwyspie Stoienzar i udasz się do Labiryntu po błogosławieństwo Tyeverasa.

— A jeśli Tyeveras jest obłąkany…

— Nie, niezupełnie. Żyje, co prawda, w nieustającym śnie, lecz gdy ostatnio dotykałam jego umysłu, okazało się, że dawny Tyeveras tli się jeszcze gdzieś w głębi siebie. Był Pontifexem przez czterdzieści lat, a przedtem długo panował jako Koronal i dobrze wie, co to znaczy rządzić naszym królestwem. Jeśli dotrzesz do niego i zdołasz go przekonać, że jesteś prawdziwym Lordem Valentinem, na pewno przyjdzie ci z pomocą. Potem musisz pomaszerować na Górę Zamkową. Czy wzbraniasz się przed tymi obowiązkami?

— Nie, chciałbym jedynie, aby Majipoor nie popadł w chaos — odpowiedział Valentine.

— Chaos jest tuż za progiem. To, co ty przyniesiesz planecie, będzie ładem i sprawiedliwością.

Podeszła blisko, w całym majestacie swej straszliwej siły, dotknęła jego dłoni i przemówiła niskim, silnym głosem:

— Urodziłam dwóch synów i wystarczyło jedno spojrzenie w kołyskę, żeby wiedzieć, że są przeznaczeni na królów. Voriax był starszy. Czy go pamiętasz? Nie, myślę, że wciąż jeszcze niewiele sobie przypominasz. Był wspaniałym mężczyzną, bohaterem, półbogiem. Już w dzieciństwie na Górze Zamkowej mówiono o nim: to ten, ten będzie Koronalem, kiedy tylko Malibor zostanie Pontifexem. Voriax to był fenomen. Ale był i drugi syn, Valentine, i choć równie silny i wspaniały jak tamten, nie dbał o polowania i turnieje ani o bohaterskie czyny, za to miał gorętsze serce i był mądrzejszy. Był tym, który sam umiał odróżnić dobro od zła, tym, któremu obce było wszelkie okrucieństwo — zrównoważony i promienny, przez wszystkich kochany i szanowany. Mówiono, że mógłby być wspanialszym królem nawet od Voriaxa, ale oczywiście Voriax był starszy i to on miał być wybrany, podczas gdy Valentine'owi pozostałaby zaledwie rola najwyższego ministra. Malibor nie został Pontifexem. Zginął przedwcześnie w czasie polowania na smoki. I przyszli posłowie od Tyeverasa, stanęli przed Voriaxem i powiedzieli: “Ty jesteś Koronalem Majipooru", a pierwszym, który padł na kolana i pozdrowił go znakiem gwiazdy, był jego brat Valentine. I tak Lord Voriax zaczął rządzić na Górze Zamkowej, i rządził dobrze, a ja przybyłam na Wyspę Snu, od dawna znając swoje przeznaczenie — i przez osiem lat na Majipoorze działo się tak, jak się dziać powinno. Po ośmiu latach zdarzyło się coś, czego nic nie zapowiadało: przyszła następna przedwczesna śmierć. Lord Voriax zginął w lesie na polowaniu, trafiony zabłąkaną strzałą. Pozostawał jeszcze Valentine i choć nie było w zwyczaju, żeby brata zastępował brat, nie naradzano się długo, ponieważ wszyscy znali przymioty jego duszy. I tak Lord Valentine osiadł na Zamku, a ja, matka dwóch królów, pozostałam w Świątyni Wewnętrznej, dumna z synów, których dałam Majipoorowi, i ufna, że panowanie Lorda Valentine'a przysporzy Majipoorowi chwały. Czy myślisz może, że pozwolę Barjazidom przebywać w miejscu należnym moim synom? Myślisz, że długo potrafię znosić widok twarzy Lorda Valentine'a maskującej nikczemną duszę Barjazida? Och, Valentine, Valentine, jesteś cieniem tego, kim byłeś, ale znów staniesz się sobą, Góra Zamkowa znów będzie twoja, a los Majipooru nie odmieni się na gorszy, więc nie mów już dłużej o swoich lękach przed zepchnięciem naszego świata w chaos. Chaos wisi nad nami. Ty jesteś wybawcą. Czy rozumiesz to?

— Rozumiem, matko

— A więc chodź ze mną. Uzdrowię twoją duszę.

Rozdział 12

Opuścili ośmioboczną komnatę i Pani powiodła Valentine'a wzdłuż jednego z gwiaździstych ramion Świątyni Wewnętrznej, obok wyprężonych strażników i grupy marszczących czoła, zakłopotanych hierarchów, do małego jasnego pokoju, przybranego przepięknymi kwiatami w dwunastu kolorach. Znajdowało się tutaj biurko zrobione z jednego kawałka połyskliwego darbelionu, niskie łoże i kilka innych sprzętów. Pewnie to był gabinet Pani. Zachęciła go, aby usiadł, i sięgnęła po stojące na biurku dwie małe ozdobne flaszeczki.

— Wypij to wino jednym haustem — powiedziała wręczając mu jedną z nich.

— Wino, matko? Na Wyspie?

— Ty i ja nie jesteśmy tu pielgrzymami. Wypij to.

Odkorkował flaszkę i podniósł ją do ust. Znał już skądś ten zapach, tchnący tajemnicą, ostry i słodki — tak, to było wino, jakiego używała wieszczka, wino zawierające medykament, który sprawia, że umysły przenikają się nawzajem. Pani wypiła zawartość drugiej flaszeczki.

— Czy będziesz ze mną rozmawiała w czasie snu?

— Nie. To musi się dokonać na jawie. Długo myślałam, jak tego dokonać. — Wyjęła z biurka migoczący srebrny diadem, identyczny jak ten, który sama nosiła, i podała go Valentine'owi. — Niech spoczywa na twoim czole — powiedziała. — Od tej chwili noś go stale, aż zdobędziesz Górę Zamkową. W nim będzie się skupiać twoja siła.

Valentine ostrożnie włożył diadem na czoło. Poczuł, że dokładnie przylega mu do skroni — dziwnie znajome uczucie, choć niezbyt miłe. Metalowa opaska była jednak tak delikatna, że prawie natychmiast o niej zapomniał. Pani zbliżyła się i pogładziła go po gęstych długich włosach.

— Złote włosy — powiedziała wesoło. — Nigdy bym się nie spodziewała, że będę miała syna ze złotymi włosami! Co czujesz mając diadem na skroniach?

— Ucisk.

— Nic więcej?

— Nic więcej, matko.

— Kiedy przywykniesz do diademu, wrażenie ucisku minie. A czy czujesz działanie mikstury?

— Mam nieco zamroczony umysł. Chętnie bym zasnął, gdyby to było możliwe.

— Niebawem w ogóle nie będziesz dbał o spanie — rzekła Pani. Wyciągnęła ku niemu obie ręce. — Czy jesteś dobrym żonglerem, mój synu? — spytała nieoczekiwanie.

— Tak o mnie mówią. — Uśmiechnął się szeroko.

— To dobrze. Jutro musisz mi pokazać, co potrafisz. Z przyjemnością popatrzę. Teraz jednak podaj mi dłonie. Obie. O, tak.

Potrzymała chwilę swoje drobne silne ręce nad dłońmi Valentine'a, a potem szybko przeplotła palce z jego palcami.

Obwód został zamknięty. Valentine, przeszyty gwałtownym dreszczem, potknął się, zatoczył i byłby upadł, gdyby nie mocny uścisk podtrzymującej go Pani. Miał wrażenie, że ktoś wbija mu w czaszkę ostry kolec. Nie był w stanie zapanować nad rozbieganymi oczami, widział tylko zamazane fragmenty obrazów: twarz matki, błyszczącą powierzchnię biurka, jaskrawe plamy kwiatów. Wszystko wokół pulsowało i drgało. Świat wirował.