Выбрать главу

Łomoczące serce, zaschnięte gardło, płuca pozbawione powietrza. To było stokroć gorsze od smoczej gardzieli i od pogrążania się w morskie odmęty. W końcu nogi odmówiły mu posłuszeństwa i pochylił się nad podłogą, na ugiętych kolanach, w ostatnim przebłysku świadomości widząc klękającą przy nim Panią, z twarzą przy jego twarzy, ze splecionymi palcami. Ich dusze odnalazły się.

Wypełniła go pamięć.

Zobaczył bezmiar przepychu, jakim była Góra Zamkowa, zobaczył na jej niewiarygodnym wierzchołku nie mieszczący się w wyobraźni ogrom Zamku Koronala. Jego umysł wędrował z prędkością światła przez pokoje ceremonialne o pozłacanych ścianach i strzelistych łukach sufitów, przez sale bankietowe, sale konferencyjne, przez korytarze i place, przez porażającą oczy jasność. Wyczuwał, że jest przy nim wysoki mężczyzna, władczy i dumny, który trzyma go mocno za rękę, i że za drugą rękę trzyma go kobieta, równie silna i dumna. Wiedział, że to ojciec i matka, i wiedział, że ten chłopiec przed nim to jego brat Voriax,

— Co to za komnata, ojcze?

— Ta komnata zwie się salą tronową Confalume'a.

— A tamten mężczyzna z długą rudą brodą? Na wielkim krześle?

— To Koronal Lord Malibor.

— Co to znaczy?

— Głupi Valentine! Nie wie, kim jest Koronal?!

— Uspokój się, Voriaxie. Koronal jest królem, Valentine, jednym z dwóch królów, tym młodszym. Ten drugi jest Pontifexem, choć kiedyś też był Koronalem.

— Który to?

— Ten wysoki i chudy, z bardzo ciemną brodą.

— Nazywa się Pontifex?

— Nazywa się Tyeveras. Pontifex to tytuł królewski. Mieszka w pobliżu Stoienzaru, ale dzisiaj przybył tutaj, ponieważ Lord Malibor się żeni.

— A czy dzieci Lorda Malibora też będą Koronalami, matko?

— Nie, Valentine.

— Kto będzie następnym Koronalem? — Tego nikt jeszcze nie wie, synu.

— A czy ja będę Koronalem? A Voriax będzie?

— To się może zdarzyć, jeśli wyrośniecie na mądrych i silnych chłopców.

— Och, ojcze, ja wyrosnę, wyrosnę, wyrosnę!

Komnata zniknęła. Teraz był w innej, równie wspaniałej, choć już nie tak rozległej. Był już starszy, nie był chłopcem, lecz młodym mężczyzną. Był tam również Voriax z gwiezdną koroną na głowie, sprawiający wrażenie, jakby mu nieco ciążyła.

— Voriax! Lord Voriax!

Valentine opadł na kolana i uniósł dłonie, szeroko rozstawiając wszystkie palce. A Voriax uśmiechnął się i skinął na niego.

— Podnieś się, bracie, podnieś się. To nie wypada, żebyś się czołgał przede mną.

— Będziesz najwspanialszym Koronalem w całej historii Majipooru, Lordzie Voriaxie.

— Nazywaj mnie bratem, Valentine. Jestem Koronalem, lecz nie przestałem być twoim bratem.

— Żyj długo, bracie. Niech żyje Koronal!

Inni, stojący wokół niego, też krzyczeli.

— Niech żyje Koronal! Niech żyje Koronal!

Coś się zmieniło i chociaż komnata pozostała ta sama, to jednak nigdzie nie było widać Lorda Voriaxa, a tym, który teraz miał na skroniach dziwną koronę, był Valentine, inni zaś teraz przed nim klękali, wymachiwali palcami w powietrzu i wołali jego imię. Przyglądał się im, zdziwiony.

— Niech żyje Lord Valentine!

— Dziękuję wam, moi przyjaciele. Spróbuję być godny pamięci mego brata.

— Niech żyje Lord Valentine!

— Niech żyje Lord Valentine — powiedziała cicho Pani.

Valentine otworzył oczy i ziewnął. Rozejrzał się wokół niezbyt przytomnie, zastanawiając się, dlaczego klęczy, gdzie się znajduje i kim jest kobieta, której twarz znajdowała się tuż obok jego twarzy. Nagle jego umysł opuściły wszystkie cienie.

Kiedy się podniósł, był już zupełnie innym człowiekiem. Przez głowę zaczęły mu przepływać burzliwe wspomnienia: lata na Górze Zamkowej, nauka, lekcje historii, wykazy Koronalów, rejestry Pontifexów, tomy praw konstytucyjnych, plany gospodarcze wszystkich prowincji Majipooru, długie lekcje z guwernerami, rozmowy z ciągle sprawdzającym jego wiadomości ojcem, z matką — i inne, mniej podniosłe chwile: zawody, przejażdżki po rzece, turnieje, jego przyjaciele Elidath, Stasilaine i Tunigorn, strumienie wina, polowania, zabawy z Voriaxem, oni dwaj, książęta wśród książąt, ściągający na siebie wszystkie spojrzenia. I straszne chwile śmierci Lorda Malibora na morzu, i radość Voriaxa zmieszana z lękiem w chwili mianowania go Koronalem, i ta godzina, osiem lat później, kiedy do Valentine'a przyszła delegacja dostojnych książąt, ofiarowując mu koronę brata…

Pamiętał.

Pamiętał wszystko, wszystko aż do nocy w Tilomon, na której wspomnienia się urywały. Potem był już tylko zachód słońca nad Pidruid, kamyki toczące się po górskiej ścieżce, stojący przy wierzchowcach chłopiec, Shanamir. Wejrzał w siebie i zdawało mu się, że zobaczył podwójny cień, jeden jasny i jeden ciemny; i obejrzał się, sięgając wzrokiem ponad ulotną mgłę fałszywych wspomnień, jakimi obdarzono go tamtej nocy, ponad nieprzeniknioną przepaść ciemności, ku dniom, kiedy był Koronalem. Wiedział już, że jego umysł został uleczony.

— Żyj długo, Lordzie Valentine — powtórzyła Pani.

— Tak — powiedział zdumiony. — To prawda, jestem Lordem Valentinem i będę nim nadal. Matko, daj mi okręty. Barjazid już zbyt długo zajmuje mój tron.

— Okręty oczekują na ciebie w Numinorze, wraz z moimi zaufanymi ludźmi, którzy od dziś przechodzą pod twoje rozkazy.

— Dobrze. Ale są jeszcze inni, których chcę wziąć ze sobą. Nie wiem, na jakich przebywają tarasach, lecz muszą zostać odnalezieni. Mały Vroon, kilku Skandarów, Hjort, niebieskoskóry przybysz z innego świata i kilkoro istot ludzkich. Podam ci ich imiona.

— Bądź spokojny, odnajdziemy ich — rzekła Pani. — I dziękuję ci, matko, że zwróciłaś mnie samemu sobie — powiedział Valentine.

— Dziękujesz mi? Dlaczego? Ja cię tylko przywróciłam do stanu, w jakim znajdowałeś się poprzednio. Nie musisz mi dziękować. Urodziłam cię po raz drugi, Valentine, a jeśli zajdzie potrzeba, urodzę po raz trzeci. Oby to jednak nie było konieczne. Twój los wkracza teraz na ścieżkę, która pnie się do góry. — Oczy Pani lśniły radością. — Czy zobaczę dzisiaj wieczorem, jak żonglujesz, Valentine? Ile piłek możesz jednocześnie utrzymać w powietrzu?

— Dwanaście — powiedział.

— Mam uwierzyć, że blavy tańczą? Powiedz prawdę! — Mniej niż dwanaście — przyznał. -Ale więcej niż dwie. Urządzę przedstawienie zaraz po kolacji. I… matko?

— Słucham?

— Kiedy odzyskani Górę Zamkową, urządzę wielki festyn, a ty przybędziesz z Wyspy, aby popatrzeć, jak będę żonglował na stopniach tronu Confalume'a. Obiecuję ci to, matko! Na stopniach tronu.

KSIĘGA LABIRYNTU

Rozdział 1

Pani poleciła odprawić z portu Numinor siedem okrętów: siedem wspaniałych wielkich żaglowców. Dowodził nimi Hjort Asenhart, szef admiralicji Pani, a na ich pokładach znajdowali się, jako pasażerowie, Koronal Lord Valentine, jego pierwszy minister Vroon Autifon Deliamber, jego przyboczni: Carabella z Tilomon i Sleet z Narabalu, jego adiutant wojskowy Lisamon Hultin, jego ministrowie bez teki: Skandar Zalzan Kavol i Shanamir z Falkynkip i wielu innych. Flotylla zmierzała do Stoien, leżącego na samym końcu półwyspu Stoienzar na kontynencie Alhanroel, po drugiej stronie Morza Wewnętrznego. Okręty, gnane rześkimi wiatrami, typowymi na tych wodach późną wiosną, znajdowały się w drodze już od wielu tygodni, a lądu wciąż nie było widać i nikt też nie spodziewał się go szybko ujrzeć.