Выбрать главу

— Czy nie poćwiczyłbyś trochę z pochodniami i nożami? — spytał go Valentine.

Twarz Zalzana Karola pojaśniała.

— Oczywiście. Widzisz tamte kije? — Pokazał na potężne drewniane maczugi, złożone w kozły przy maszcie. — Wczoraj wieczorem, kiedy już wszyscy poszli spać, wypróbowaliśmy je z Erfonem. Jeśli twój admirał nie będzie temu przeciwny, możemy je dzisiaj wykorzystać.

— Tamte kije? Jak można żonglować czymś tak długim? — Niech tylko admirał się zgodzi, mój panie, to ci pokażę.

Całe popołudnie trupa odbywała próbę w wielkiej pustej kajucie pod pokładem. Ostatni raz żonglowali w Ilirivoyne, wieki temu, lecz nawet używając przypadkowych, na poczekaniu zebranych przedmiotów, szybko doszli do dawnej wprawy.

Obserwując ich Valentine poczuł, jak fala ciepła zalewa mu duszę. Oto znów Carabella i Sleet z szaleńczą pasją podrzucają maczugami, a Zalzan Kavol. Rovorn i Erfon wymyślają nowe skomplikowane sposoby przerzutów, aby zastąpić nimi te, które stały się bezużyteczne po śmierci braci. Znów jest tak, pomyślał, jak w Falkynkip czy w Dulornie, gdzie nic się nie liczyło poza występami na festynie czy w cyrku, a jedynym wyzwaniem, jakie stawiało życie, była koordynacja ręki i oka. Nie ma już powrotu do tamtych dni. Teraz, kiedy zostali wplątani w subtelną intrygę wynoszenia na tron i obalania władców, żadne z nich nie będzie dłużej tym, kim było przedtem. Tych pięcioro zasiadało do stołu razem z Panią, spało w jednej komnacie z Koronalem, płynęło na spotkanie z Pontifexem, a tym samym stało się cząstką historii, nawet gdyby wyprawa Valentine'a spełzła na niczym. A jednak cała piątka żonglowała znów tak, jak gdyby poza żonglowaniem nic w życiu się nie liczyło.

Sprowadzenie ludzi Valentine'a do Świątyni Wewnętrznej zabrało wiele dni. Valentine wyobrażał sobie, że wystarczy, aby Pani albo jej hierarchowie zamknęli na chwilę oczy, a już potrafią dotknąć każdego umysłu na Majipoorze, ale wcale to nie było takie proste, gdyż okazało się, że łączność była niedokładna i miała ograniczony zasięg. Najpierw zlokalizowano Skandarów na tarasie leżącym najdalej od środka wyspy. Shanamir dotarł do Drugiego Progu i dzięki swej młodzieńczej otwartości szybko posuwał się do przodu. Sleet, ani młody, ani otwarty, musiał ten Próg zdobyć oszustwem, podobnie jak Vinorkis. Carabella podążała tuż za nimi i doszła do Tarasu Zwierciadeł, lecz omyłkowo poszukiwano jej gdzie indziej. Odnalezienie Khuna i Lisamon Hultin nie przedstawiało trudności z powodu ich odmiennego wyglądu, ale troje z byłej załogi Gorzvala: Pandelon, Cordeine i Thesme, zniknęło pośród ludności Wyspy, jakby się pod ziemię zapadło. Valentine musiałby odpłynąć bez nich, gdyby nie to, że odnaleźli się w ostatnim momencie. Najtrudniejszy do wytropienia okazał się Autifon Deliamber. Na Wyspie było całe mnóstwo Vroonów, kilku nawet tak małych jak czarodziej, i wszelkie poszukiwania były bezskuteczne. Flota stała pod żaglami, a jego wciąż nie było, lecz w wigilię odjazdu, kiedy Valentine był rozdarty między koniecznością wypłynięcia a niechęcią rozdzielenia się ze swym najbliższym doradcą, Vroon pojawił się w Numinorze, nie opowiadając się, gdzie był ani w jaki sposób przemierzył Wyspę przez nikogo nie zauważony. W ten sposób znów wszyscy byli razem.

Na Górze Zamkowej dawny Lord Valentine miał własny krąg serdecznych przyjaciół, których twarze i imiona zaczęły teraz odżywać w świadomości żonglera Valentine'a — książęta i dworzanie, i urzędnicy, związani z nim od dzieciństwa, najdrożsi towarzysze: Elidath, Stasilaine, Tunigorn, i choć nadal poczuwał się do lojalności wobec tych ludzi, to stali mu się niezmiernie dalecy, a ci przypadkowo dobrani towarzysze, pozyskani w czasie wędrówki, zajęli w jego sercu poczesne miejsce. Zastanawiał się, jak to będzie, kiedy powróci na Górę Zamkową i zechce pogodzić ze sobą obie grupy.

Dzięki odzyskanym wspomnieniom był przynajmniej pewien, że w Zamku nie oczekuje go ani żona, ani narzeczona, ani nawet ktoś szczególnie ukochany, kto mógłby rywalizować z Carabellą o miejsce u jego boku. Jako książę i jako miody Korona! żył beztrosko i nie związał się z nikim, bogom niech będą dzięki. Będzie pewnie sporo kłopotów z wprowadzeniem na dwór ukochanej Koronala, kobiety z miast nizinnych, wędrownej żonglerki, ale byłoby zupełnie niemożliwe zażądać zwrotu serca raz oddanego.

— Valentine! — wyrwał go z zadumy głos Carabelli. Roześmiana, rzuciła mu maczugę. Chwycił ją w locie, tak jak to robił dawno temu, między kciuk a pozostałe palce. Już w następnej chwili chwytał drugą, nadlatującą od Sleeta, a po niej trzecią, znów od Carabelli. Zaśmiał się i wypuścił wirujące maczugi wysoko nad głowę, starym, dobrze opanowanym sposobem, rzut, rzut i chwyt, a Carabella klasnęła w dłonie i posłała mu jeszcze jedną. Jak dobrze było znów razem żonglować! Lord Valentine — sprawny, bystrooki i mimo lekkiego utykania po jakimś dawnym upadku z wierzchowca, doskonale radzący sobie w różnych grach — nie znał tej sztuki. Żonglerka była domeną prostodusznego Valentine'a. Płynąc tym statkiem, w aureoli władzy odzyskanej w rezultacie uzdrowienia przez matkę jego umysłu, Valentine wyczuwał, że niedawni kompani traktują go teraz z pewną rezerwą i boją się nawet pomyśleć, że nadal mają do czynienia ze starym Valentinem z Zimroelu; toteż niezmiernie się ucieszył, kiedy Carabella w tak naturalny sposób zachęciła go do zabawy.

Sprawiło mu również przyjemność samo dotykanie maczug i to, że upuścił jedną i że nachylając się, by ją podnieść, został uderzony w głowę przez drugą, i nawet pogardliwe parsknięcie Zalzana Karola, wywołane taką niezręcznością.

— Rób tak wieczorem — zawołał Skandar — a będzie cię to kosztowało dużo wina!

— Nic się nie bój — odciął się Valentine. — Upuszczam maczugi tylko wtedy, gdy ćwiczę. Wieczorem tego nie zobaczysz!

I rzeczywiście. Wieczorem nie upuszczał maczug. Całe towarzystwo ze statku zebrało się po zachodzie słońca na pokładzie, oczekując na rozpoczęcie przedstawienia. Asenhart wraz ze swymi oficerami okupowali pomost, skąd mieli najlepszy widok. Admirał skinął na Valentine'a proponując mu honorowe miejsce, lecz ten odmówił z miłym uśmiechem. Asenhart spojrzał zdziwiony, ale zdziwienie szybko ustąpiło niezwykłemu zakłopotaniu, kiedy Shanamir, Vinorkis i Lisamon Hultin uderzyli w bębenki i dmuchnęli w trąbki, a wśród wyłaniających się z luku roześmianych żonglerów pojawiła się postać Koronala Lorda Valentine'a, który wprawiał w ruch maczugi, naczynia i owoce niczym uliczny magik.

Rozdział 2

Gdyby admirał Asenhart postąpił tak, jak uważał za właściwe, na przyjazd Valentine'a zgotowano by w Stoien wielką uroczystość, przynajmniej coś tak wspaniałego jak festyn w Pidruid podczas wizyty fałszywego Koronala. Valentine jednak już na pierwszą wzmiankę o uroczystości powitalnej rozkazał admirałowi zaniechania wszelkich przygotowań. Jeszcze nie był gotów, aby żądać zwrotu tronu i aby rzucać publiczne wyzwanie indywiduum, które miało czelność zwać się Lordem Valentinem, czy też zabiegać o jakikolwiek hołd ze strony ogółu obywateli.

— Póki nie zdobędę wsparcia Pontifexa — zwrócił się do admirała surowo — zamierzam poruszać się bez rozgłosu i gromadzić siły bez zwracania na siebie uwagi. Nie będzie żadnych festynów w Stoien na moją cześć.

I tak oto “Pani Thiin" przybiła dość niepostrzeżenie do brzegów wielkiego portu na południowo-zachodnim krańcu Alhanroelu. I nawet to, że flotylla liczyła aż siedem okrętów — a okręty Pani, choć dobrze znane w porcie Stoien, rzadko zjawiały się w takiej liczbie — nie spowodowało żadnego zamieszania, zwłaszcza że statki zachowywały się cicho, a na ich dziobach nie powiewały ozdobne bandery. Urzędnicy portowi nie zadawali wiele pytań: było oczywiste, że podróż odbywano w interesach Pani Wyspy, a jej poczynania nie leżały w kompetencjach władz celnych.