Alma przysuwa się, chcąc go uspokoić. Dillon odtrąca ją i sięga po ubranie. Przykrył go stożek ciszy. Za chwilę wróci do Elektry i opowie, gdzie był i co przeżył, potem być może popłacze sobie i wtedy poczuje się lepiej. Wychodzi, nawet nie dziękując Almie za gościnność. Rozgląda się za szybociągiem, który kursuje na dół. Zamiast niego znajduje inny, jadący do góry. Niby przypadkiem, od niechcenia, wysiada na 530 piętrze. Idzie do rzymskiego ośrodka fonicznego. Ciemno. Instrumenty stoją jeszcze na estradzie. Cicho wślizguje się za wibrastar i włącza go. Oczy mu wilgotnieją. Próbuje złowić cienie uczuć swojej podróży. Twarze, tysiąc pięter. Ekstaza. Piękne miejsce. Kocham tu żyć. Ale czadowo… ooch! Naprawdę czuł to wszystko. To było wtedy. Teraz został tylko gorzki posmak zwątpienia. Pyta sam siebie: czy rzeczywiście tak miało być? To wszystko, na co nas stać? Ten kolos? Monstrualny ul? Jego dłonie pieszczą projektrony, rozgrzane, kłujące w dotyku. Przyciska je po omacku i z instrumentu zaczynają sączyć się nieczyste kolory. Włącza dźwięk, wydobywając tony, które kojarzą mu się z grzechotaniem starych kości w sflaczałym worku ciała. Co poszło nie tak? Można było się spodziewać. Najpierw lecisz w górę, na niebotyczne wyżyny, a później spadasz na samo dno. Tylko czy ono musi być aż takie denne? Granie staje się nieznośne. Dziesięć minut po przyjściu Dillon wyłącza wibrastar i wychodzi. Wróci do San Francisco na piechotę. Sto sześćdziesiąt pięter w dół. Nie tak dużo — przed świtem będzie w domu.
IV
Mieszkalnia Jasona Quevedo znajduje się na 761 piętrze, czyli jeszcze w Szanghaju; gdyby przeniósł się o jeden tylko poziom w dół, mieszkałby już w Chicago, które nie jest miastem odpowiednim dla uczonego. Żona regularnie suszy mu głowę, powtarzając, że ich niski status w Szanghaju jest wiernym odbiciem wartości, jaką ma jego praca. Micaela należy do tych żon, które często mówią mężom takie rzeczy.
Większość czasu pracy Jason spędza w Pittsburghu, gdzie mieści się archiwum. Jest historykiem, musi więc wertować dokumenty i kroniki opisujące dawne życie. Prowadzi swoje badania w wilgotnym i zimnym pokoiku na 185 piętrze, prawie w samym środku Pittsburgha. Tak naprawdę wcale nie musi tam pracować — wszystko, co przechowuje się w archiwum, mógłby z łatwością uzyskać przez terminal danych we własnej mieszkalni. Jednak posiadanie gabinetu, gdzie może studiować, układać i segregować materiały źródłowe, jest dla Jasona źródłem swoistej zawodowej dumy. Podobnie argumentował, gdy starał t się o przyznanie mu tego pomieszczenia: „Odtwarzanie dawnych epok to trudne i delikatne zadanie, do którego powinno się stworzyć jak najlepsze warunki, inaczej…”
Prawda jest taka, że gdyby co dzień nie uciekał od Micaeli i szóstki dzieci, skończyłby jako nonszalant; po prostu frustracja i upokorzenia doprowadziłyby go do popełnienia czynów antyspołecznych, może nawet aktów przemocy. Jason zdaje sobie sprawę, że w monadzie nie ma miejsca dla osobników aspołecznych. Gdyby stracił nad sobą kontrolę i zrobił coś naprawdę niebłogosławiennego, zwyczajnie wrzuciliby go do zsuwni, zamieniając jego ciało w energię. Dlatego musi być ostrożny.
Jest niskim mężczyzną, o miękkim głosie, łagodnych, zielonych oczach i rzednących, piaskowożółtych włosach. „Twój niepozorny wygląd jest zwodniczy” — powiedziała mu swym gardłowym głosem śliczna Mamelon Kluver na przyjęciu zeszłego lata. — „Tacy jak ty są jak drzemiący wulkan, który raptem wybucha, dziko i nieoczekiwanie”. Jason przypuszcza, że mogła mieć rację. Sam boi się tkwiących w nim możliwości.
Od jakichś trzech lat beznadziejnie kocha się w Mamelon Kluver. Nigdy nie odważył się jej dotknąć. Mężem Mamelon jest fetowany Siegmund Kluver, w którym, mimo że nie skończył jeszcze piętnastu lat, powszechnie widzi się jednego z przyszłych przywódców miastowca. Jason nie obawia się jego sprzeciwu. Wiadomo, że w monadzie miejskiej żaden mąż nie ma prawa bronić dostępu do swej żony innemu, pragnącemu jej, mężczyźnie. Nie boi się też tego, co powiedziałaby Micaela. Zna swoje przywileje. On po prostu obawia się Mamelon, a być może również samego siebie.
Not. do użytku wewn. Obyczaje seksualne w miastowcu. Powsz. dostępność seks. Oznaki zaniku małżeństwa opartego na wyłączności. Zanik pojęcia zdrady. Lunatycy: kiedy po raz pierwszy zaakceptowani społecznie? Dopuszczalna granica frustracji: jak określana? Seks jako panaceum. Seks jako kompensacja zubożonej wartości życia w warunkach monadalnych. Pytanie: czy tryumf systemu monadalnego naprawdę zubożył wartość życia ? (Ostrożnie — strzeż się zsuwni!) Oddzielenie seksu od prokreacji. Znaczenie maksymalnej wymiany partnerów w środowisku gęstego zaludnienia. Problem: czy istnieją jeszcze rzeczy zakazane (cokolwiek?). Zbadać tabu lunatykowania poza obrębem rodzinnego miasta. Jak bardzo silne? Częstotliwość wystepowania? Przeanalizować wpływ powsz. permisywizmu na współcz. literat. Zanik napięcia dramatycznego? Brak materiału do budowania narracyjnego konfliktu? Pytanie: czy moralność monadalna jest amoralna, postmoralna, wszech-, anty-?
Dyktuje podobne notatki, niezależnie od tego kiedy i gdzie przychodzi mu do głowy jakaś nowa teoria. Akurat lunatykuje na 155 piętrze w Tokio. Jest z młodą, przysadzistą brunetką imieniem Gretl, pieści ją już od paru minut, gdy nawiedza go seria świeżych spostrzeżeń. Dziewczyna dyszy gotowa, pompując biodrami; jej oczy zwęziły się w zamglone szparki.
— Przepraszam — mówi Jason, sięgając po komputerowe pióro nad jej ciężkimi, trzęsącymi się piersiami. — Muszę coś zapisać.
Włącza ścieżkę pamięciową terminalu i wciska klawisz, aby przesłać wydruk ostatniego zapisu na biurko w swoim pittsburskim gabinecie. Następnie, z nachmurzoną miną i zaciśniętymi ustami, zaczyna notować.
Jason często lunatykuje, lecz nigdy w rodzinnym Szanghaju. To jeden z jego zuchwałych zwyczajów: bezczelnie kpi z tradycji każącej ograniczać nocne wycieczki do własnego środowiska. Nikt nie ukarze go za to niekonwencjonalne zachowanie, bo przecież łamie tylko ogólnie przyjętą normę, a nie prawo. Nikt nawet go za to wprost nie skrytykuje. Mimo to wyprawy te przyprawiają naukowca o leciutki dreszczyk, jaki daje świadomość postępowania wbrew ogólnym zasadom. Tłumaczy się z tego nawyku, wmawiając sobie, iż spanie z kobietami z innych miast wzbogaca jego kulturoznawczą wiedzę. W rzeczywistości jednak podejrzewa, że zadając się z kobietami, które zna, czułby się niezręcznie. Na przykład z Mamelon Kluver. Zwłaszcza z Mamelon Kluver.
Tak więc, lunatyku jąć nocą, jeździ szybociągiem daleko w dół, na same niziny wieży, do miast takich jak Pittsburgh lub Tokio, czy nawet nędzna Praga, albo smoluchowaty Reykjavik.
Otwiera nieznane drzwi, przepisowo nigdy nie zamykane na klucz, i ładuje się na platformy sypialne obcych kobiet, które czuć egzotycznymi warzywami jadanymi przez niższe klasy. Wszystkie praworządnie mu się oddają.
— Jestem z Szanghaju — mówi im, a one wydają z siebie zdumione „ooooch!”.
Potem dosiada ich wściekle i pogardliwie, napęczniały od swojej społecznej rangi.
Piersiasta Gretl cierpliwie czeka, aż Jason zapisze ostatnie spostrzeżenia i z powrotem skupi się na niej. Jej mąż, nawalony chyba jakimś miejscowym odpowiednikiem dygotu czy ćmagi, leży do góry brzuchem w odległym rogu platformy, nie zwracając na nich uwagi. Duże i ciemne oczy Gretl błyszczą podziwem.