Выбрать главу

Jak stłamszone ich potrzeby! I dlaczego? Dlaczego? Oczywiście z czasem zrobili się bardziej tolerancyjni. Jednak koszmarne ograniczenia ciążą nad całym tym ciemnym wiekiem, wyjąwszy sam jego schyłek, kiedy katastrofa była już blisko i pękły wszelkie granice. Ale nawet wtedy ich obyczajowe wyzwolenie było w jakiś sposób wynaturzone. Jason widzi, jak rodzi się, wymuszony i nieśmiały, amoralny styl życia. Wstydliwi nudyści. Orgiaści, zżerani przez poczucie winy. Szukający usprawiedliwień cudzołożnicy. Dziwne, dziwne. Kuriozalne. Jego zdziwienia dwudziestowiecznymi koncepcjami seksualnymi nie mają końca. Żona własnością męża. Nagradzane dziewictwo — wygląda na to, że oni się tego pozbywali! Państwo próbujące dyktować, jakie pozycje są dopuszczalne przy stosunku, i zakazywać niektórych dodatkowych aktów. Restrykcje obejmujące nawet słowa! Zdanie wyjęte z przypuszczalnie poważnego krytycznego dzieła o stosunkach społecznych w XX wieku: „Pośród najbardziej znaczących osiągnięć naszego dziesięciolecia jawi się wywalczenie nareszcie prawa odpowiedzialnego pisarza do używania wyrazów »pieprzyć« i »pizda«, gdziekolwiek uzna to za konieczne w swojej twórczości”. Naprawdę mogło tak być? Tyle uwagi poświęcanej zwykłym słowom? Wypowiada na głos te anachroniczne wyrazy w ciszy swojego gabinetu.

— Pieprzyć, pizda. Pieprzyć, pizda. Pieprzyć.

Brzmią tak przestarzałe. I zupełnie nieszkodliwie. Porównuje je ze współczesnymi odpowiednikami:

— Pokryć, szpara. Pokryć, szpara. Pokryć.

Zupełnie go to nie rusza. W jaki sposób słowa te mogły kiedykolwiek mieć tak zapalną treść, że poważny uczony uznał za godne swojej uwagi roztrząsanie swobody używania ich publicznie? Mając do czynienia z takimi zagadnieniami, Jason uświadamia sobie własne ograniczenia jako historyka. Najzwyczajniej nie jest w stanie pojąć dwudziestowiecznej obsesji na punkcie słów. Żeby upierać się przy pisaniu „Bóg” z dużej litery, jak gdyby On naprawdę mógł być niezadowolony z nazywanią go „bogiem”! Wywierać presję, aby niektóre wyrazy drukowano w książkach jako p…a, p…ć czy g…o!

Pod koniec dnia pracy Quevedo bardziej niż kiedykolwiek przekonany jest o słuszności swojej tezy. Ostatnie trzysta lat przyniosło kolosalne zmiany w moralności seksualnej, i nie sposób wytłumaczyć ich wyłącznie przeobrażeniami kulturowymi. Jesteśmy inni, mówi do siebie. Zmieniliśmy się, i to na poziomie komórkowym; przeszliśmy transformację nie tylko ducha, ale i ciała. Starożytni nigdy by nie zaakceptowali, nie mówiąc już o możliwości stworzenia, naszego modelu społeczeństwa, opartego na totalnej wzajemnej dostępności. Nasze lunatykowanie, nagość, uwolnienie od tabu i irracjonalnej zazdrości — wszystko to wydawałoby się im zupełnie obce, amoralne i wstrętne. Nawet ci z nich, a była taka grupka, którzy żyli w sposób trochę podobny do naszego, czynili tak z dziwnych pobudek. Ich styl życia nie był odzewem na pozytywny wymóg społeczny, tylko reakcją na istniejący system represji. Jesteśmy inni. Różnice są fundamentalne.

Znużony, ale zadowolony z tego, co odkrył, historyk wychodzi z gabinetu na godzinę przed czasem. Wróciwszy do mieszkalni, przekonuje się, że Micaela gdzieś wyszła.

Intrygujące. O tej porze zawsze siedzi w domu. Dzieci, zostawione samym sobie, bawią się zabawkami. Prawda, dziś wrócił trochę wcześniej, ale niedużo. Wyszła na pogaduszki? W takim razie czemu nie zostawiła żadnej wiadomości?

— Gdzie mama? — pyta najstarszego syna.

— Wyszła.

— Dokąd?

Chłopiec wzrusza ramionami.

— W odwiedziny.

— Jak dawno temu?

— Godzinę, może dwie.

Już jakaś wskazówka. Wzburzony i niecierpliwy, obdzwania kilka przyjaciółek Micaeli z tego samego piętra, okazuje się jednak, że żadna z nich jej nie widziała. Synek patrzy na niego i mówi rezolutnie:

— Poszła na spotkanie z mężczyzną. Jason rzuca mu surowe spojrzenie.

— Z mężczyzną? Tak powiedziała? Z kim?

Chłopiec nic więcej nie wie. Targany podejrzeniem, że mogła pójść na randkę z Michaelem, Jason zastanawia się, czy nie zadzwonić do Edynburga. Po prostu dla sprawdzenia, czy jej tam nie ma. Długo walczy ze sobą. Przez głowę przelatują mu dzikie obrazy. Micaela i jej brat rozpaleni do białości, spleceni ze sobą w jedno tak mocno, aż nie do odróżnienia, zamknięci w kręgu kazirodczej żądzy. Może robią to każdego popołudnia. Od jak dawna? Później wraca do mnie na kolację, rozgrzana i mokra od niego. Jason łączy się z Edynburgiem i na ekranie pokazuje się Stacion. Jak zawsze spokojna, z tym swoim brzuchem.

— Micaela? Nie, nie ma jej tutaj. A miała być?

— Myślałem, że może wpadła… przechodząc… — Nie widziałam jej od tamtego wieczoru u was.

Jason waha się. Kiedy Stacion robi już ruch, aby przerwać połączenie, wyrzuca z siebie:

— A może wiesz, gdzie teraz jest Michael?

— Michael? W pracy. Dziewiąta Brygada Obsługi Interfejsu.

— Jesteś pewna?

Stacion patrzy na niego z oczywistym zdziwieniem.

— Naturalnie. A gdzie miałby być? Jego brygada kończy dopiero o pół do szóstej.

Parska śmiechem.

— Chyba nie chodzi ci po głowie, że Michael i Micaela…?

— Oczywiście, że nie. Masz mnie za takiego głupca? Zastanawiałem się tylko, czy może… jeżeli… — Jason całkiem się gubi. — Dajmy temu spokój, Stacion. Kiedy Michael wróci, pozdrów go ode mnie.

Rozłącza się i spuszcza głowę. Przed oczami parada nieproszonych wizji. Długie palce Michaela obrysowują piersi rodzonej siostry. Sterczące różane brodawki. Bliskość dwu twarzy podobnych jak lustrzane odbicia. Stykające się koniuszki dwóch języków. Niemożliwe. W takim razie dokąd ona poszła? Kusi go, aby poszukać Michaela w jego Brygadzie Interfejsu i dowiedzieć się, czy rzeczywiście jest w pracy, czy też może w jakimś ustronnym miejscu pokrywa własną siostrę. Jason rzuca się twarzą w dół na platformę sypialną, by przemyśleć swoje położenie. Wmawia sobie, że nie obchodzi go, czy Micaela pozwala pokrywać się bratu. Nic a nic. Nie da się złapać w sidła staroświeckich, dwudziestowiecznych postaw moralnych. Z drugiej strony, jeżeli jego żona wczesnym popołudniem wychodzi z domu kochać się, to jest to poważne pogwałcenie ogólnie przyjętej normy. Skoro pragnie Michaela, powinna poczekać, aż przyjdzie do niej po północy jak przyzwoity lunatyk. Po co to całe krycie się i podchody? Wydaje jej się, że wpadłbym w szok, gdyby powiedziała, kto jest jej kochankiem? Naprawdę musi ukrywać to przede mną w taki sposób? Przecież to sto razy gorsze niż wyznanie prawdy. Takie zachowanie zakrawa na oszustwo. Staromodna zdrada z tajnymi schadzkami — jakie to plugawe! Powiem jej, jak…

Drzwi otwierają się i wchodzi Micaela. Jest naga pod prześwitującą pelerynką i ma zmęczony, zaspokojony wygląd. Posyła mężowi afektowany uśmiech, pod którym Jason zauważa odrazę.

— No więc? — pyta żonę.

— Co „no więc”?

— Zaskoczyło mnie, kiedy wróciłem, a ciebie nie było. Nie tracąc zimnej krwi, Micaela rozbiera się i wchodzi pod spłukiwacz. Sposób, w jaki się szoruje, nie pozostawia żadnych wątpliwości, że właśnie ktoś ją pokrył. Po chwili zwraca się do Jasona: