Выбрать главу

Gunvald Larsson westchnął.

– Spróbuję to załatwić – powiedział. – Od kiedy?

– Od zaraz – odparł Buldożer. – Wypuszczę go natychmiast. Ma wolne do czwartku, do popołudnia i przez ten czas naprowadzi nas na kryjówkę Malmströma i Mohréna, tylko żebyśmy go mieli pod ciągłą obserwacją.

– Czwartek, popołudnie – powiedział Gunvald Larsson. – W takim razie trzeba co najmniej dwóch ludzi, żeby się zmieniali.

– Tylko muszą to być znakomitości w śledzeniu. Żeby nie zauważył, bo wtedy wszystko stracone.

– Daj mi kwadrans – powiedział Gunvald Larsson. – Kiedy będzie gotowe, nakręcę sygnał.

Gdy w dwadzieścia minut później Werner Roos wsiadał do taksówki na Kungsholmsgatan, asystent Rune Ek siedział za kierownicą szarego volvo.

Rune Ek był korpulentnym panem w wieku pięćdziesięciu pięciu lat. Siwowłosym, w okularach i z wrzodem żołądka, lekarz nakazał mu właśnie ścisłą dietę. Dlatego niewiele miał pożytku z czterech godzin samotnego tkwienia przy stoliku w Operowej Piwnicy, podczas gdy Werner Roos i jego rudowłosa towarzyszka – zajmujący stolik pod oknem na werandzie – niczego sobie nie odmawiali tak z potraw, jak napojów.

Długą jasną letnią noc spędził Ek w olchowych zaroślach w Hässelby ukradkiem przyglądając się biustowi rudowłosej, ukazującemu się od czasu do czasu wśród rozkołysanych fal Mälaren, podczas gdy Werner Roos krążył po jeziorze crawlem niby nowy Tarzan.

Później, gdy już słońce lśniło jaskrawo między wierzchołkami drzew, uprawiał dalej podglądanie, siedząc w krzakach przed jednopoziomową willą w osiedlu Hässelby.

Stwierdziwszy, że odświeżona kąpielą para jest w domu sama i że już śpi, wrócił do samochodu i następne pół godziny spędził na wydobywaniu tego, co mu utkwiło we włosach i ubraniu.

Gdy w godzinę później zjawiła się zmiana, Werner Roos jeszcze się nie ukazał. I wszystko przemawiało za tym, że minie wiele godzin, nim się wyrwie z ramion rudowłosej, prawdopodobnie po to, by odwiedzić przyjaciół, Malmströma i Mohréna.

XIV

Gdyby ktoś miał sposobność porównania grupy specjalnej z gangiem bankowym, stwierdziłby, że pod wieloma względami istnieją podobieństwa. Grupa specjalna rozporządzała ogromnymi środkami technicznymi, a ich przeciwnicy mieli duży kapitał ruchomy, a ponadto oni właśnie mieli inicjatywę.

Malmström i Mohrén prawdopodobnie byliby dobrymi policjantami, gdyby ich ktoś zdołał skłonić do poświęcenia się temu niepewnemu zawodowi. Warunki fizyczne mieli znakomite, a ich inteligencji też raczej nic nie można było zarzucić.

Żaden z nich nigdy nie zajmował się niczym innym, tylko działalnością przestępczą. W wieku lat trzydziestu trzech i trzydziestu pięciu mogli nie bez podstaw twierdzić, że są kwalifikowanymi przestępcami. Ponieważ jednak właściwy ich zawód cieszył się uznaniem tylko w niewielkim kręgu współobywateli, przyznawali się do innych zawodów. W paszportach, prawach jazdy i innych stwierdzających tożsamość dokumentach mianowali się inżynierem i dyrektorem, tytuły dość dobrze wybrane w kraju, który formalnie roi się od inżynierów i dyrektorów. Wszystkie ich dokumenty były wystawione na zupełnie inne nazwiska, oczywiście fałszywe, jednak na pierwsze, a nawet drugie spojrzenie wydawały się wiarygodne. Paszporty na przykład wytrzymały już cały szereg prób, przy kontrolach granicznych tak w Szwecji, jak za granicą.

Osobiście panowie Malmström i Mohrén robili jeszcze bardziej budzące zaufanie wrażenie. Wydawali się sympatyczni i szczerzy, a prócz tego tryskali zdrowiem. Cztery miesiące na wolności zmieniły ich wygląd; obaj byli mocno opaleni, Malmström zapuścił brodę, a Mohrén wąsy i bokobrody.

Opaleniznę nabyli nie w pospolitych miejscowościach turystycznych jak Majorka czy Wyspy Kanaryjskie, tylko w czasie trzytygodniowego pobytu w Afryce wschodniej na tak zwanym safari fotograficznym. To był prawdziwy wypoczynek; potem odbyli kilka podróży w interesach, do Włoch, aby skompletować uzbrojenie, i do Frankfurtu, by zaangażować zdolnych asystentów.

W ojczyźnie dokonali kilku względnie skromnych napadów i obrabowali dwa prywatne banki dyskontowe, które ze względu na pewne machinacje podatkowe nie odważyły się zawiadomić policji.

Wpływy brutto z tej działalności były znaczne, ale mieli też duże koszty własne i musieli się liczyć z pokaźnymi wydatkami w najbliższej przyszłości.

Wielkość inwestycji jest jednak wprost proporcjonalna do dywidend, tyle się nauczyli w zróżnicowanym ekonomicznie społeczeństwie, a o ich poczynaniach można było powiedzieć, że są co najmniej ambitne.

Malmström i Mohrén pracowali dla idei, która nie była nowa, co wcale nie umniejszało jej powabu. Chcieli raz zadziałać i wycofać się. Wreszcie doprowadzić do skutku naprawdę wielki skok.

Przygotowania były po większej części zrobione, problemy finansowe rozwiązane, a plan z grubsza gotowy. Jeszcze nie wiedzieli gdzie i kiedy, wiedzieli natomiast najważniejsze: jak. Cel mieli na widoku.

Malmström i Mohrén byli, jak już powiedziano, niezłymi zawodowcami, ale pozostawali daleko w tyle za prawdziwie wielkimi przestępcami. Wielcy przestępcy nigdy nie wpadają. Wielcy przestępcy nie rabują banków. Siedzą w gabinetach, w biurach i naciskają guziki. Nie ryzykują. Żaden z nich nie targnie się na święte krowy społeczeństwa, uprawiają natomiast zalegalizowane wysysanie społeczeństwa, a to trafia tylko poszczególne jednostki.

Ciągną zyski ze wszystkiego, od zatruwania natury i ludności do udawania, że leczą zadane rany przy pomocy zupełnie nieprzydatnych środków, aż po zamienianie całych dzielnic w slumsy a potem burzenie ich i budowanie na tym miejscu innych dzielnic, które już od początku są dużo gorsze i bardziej zagrażające zdrowiu niż stare, które zburzono. Przede wszystkim jednak wyższość ich polega na tym, że nigdy nie wpadają.

Malmström i Mohrén natomiast mieli patetyczną niemal zdolność wpadania. Teraz wydawało im się, że zrozumieli wreszcie, dlaczego. Ponieważ operowali na małą skalę.

– Wiesz, o czym myślałem biorąc prysznic? – powiedział Malmström.

Wyszedł właśnie z łazienki i starannie rozkładał na podłodze prześcieradło kąpielowe. Dwa inne prześcieradła miał na sobie, jedno owinięte wokół bioder, drugie udrapowane na ramionach. Malmström miał manię czystości. Tego pięknego dnia kąpał się już po raz czwarty.

– Oczywiście, o dziewczynach – powiedział Mohrén.

– Jak tyś to zgadł?

Mohrén siedział przy oknie w krótkich spodenkach i cienkiej koszuli i przez wojskową lunetę obserwował Sztokholm.

Mieszkanie, w którym się zatrzymali, znajdowało się w wielkiej kamienicy czynszowej na skale nad Danvik, i widok był rzeczywiście niezły.

– Nie powinno się łączyć pracy i dziewczyn – powiedział Mohrén. – Widziałeś, co z tego wychodzi.

– Ja nic nie łączę – odparł Malmström urażony. – Czy nawet myśleć nie można?

– Proszę bardzo – wspaniałomyślnie zezwolił Mohrén. – Jeżeli możesz, to myśl. – Śledził przez lornetę biały parowiec, który wziął kurs na Strömmen.

– To naprawdę „Gwiazda Północy” – powiedział. – Że też ona wciąż jeszcze jest.

– Kto wciąż jest?

– Nikt, kim byś ty się interesował. O których to myślałeś?

– O tych dziewuszkach z Nairobi. Ale seksbomby, co? Zawsze mówiłem, że w Murzenach to coś jest.

– Mówi się Murzynach – pouczył Mohrén. – A w tym wypadku Murzynkach. Nigdy Murzenach.

Malmström starannie spryskał się dezodorantem pod pachami i w innych miejscach.

– Ty to zawsze – powiedział.