Выбрать главу

– Co pan odpowiedział?

– Ten bratanek zadzwonił akurat po zakończeniu wszelkich badań. Mogłem więc udzielić mu radosnej wiadomości, że Svärd jest zdrowy i ma wszelkie dane na przeżycie jeszcze wielu lat.

– Jak rozmówca zareagował?

– Wydawał się zdziwiony. Widocznie Svärd i jego przekonał, że jest ciężko chory i pewnie nie wyjdzie ze szpitala.

– Bratanek podał swoje nazwisko?

– Prawdopodobnie, ale nie przypominam sobie.

– Co innego mi przyszło do głowy – powiedział Martin Beck. – Czy pacjenci przybywając tu nie podają zwykle nazwiska i adresu jakiegoś krewnego czy znajomego, na wypadek gdyby… – nie dokończył zdania.

– Jest taki zwyczaj – powiedział lekarz wkładając okulary – zobaczymy. Tu powinno być jakieś nazwisko. Tak, jest.

– Jakie?

– Rhea Nielsen.

Martin Beck szedł przez Tantolunden pogrążony w myślach. Nie został obrabowany ani nawet pobity, widział tylko mnóstwo pijaków, leżeli w krzakach, być może czekając na pomoc i opiekę.

Miał się nad czym zastanawiać.

Edvin Svärd nie miał rodzeństwa, jak więc mógł mieć bratanka? Teraz Martin Beck miał już powód, żeby pójść na Tulegatan i tego poniedziałkowego wieczoru już tam zmierzał.

Ale dotarł tylko do Centralnego, gdzie powinien się był przesiąść, rozmyślił się jednak i przejechawszy dwa przystanki wysiadł przy Slussen. Przeszedł się wzdłuż Skeppsbron, żeby zobaczyć, czy cumują tam jakieś interesujące statki. Ze statkami było nie najlepiej.

Nagle poczuł głód. Ponieważ zapomniał zrobić zakupy, poszedł do znanej knajpy na Starym Mieście i zjadł szynkę z Bayonny, gapili się na niego różni turyści, ustawicznie nagabujący personel głupawymi pytaniami, czy są tu w lokalu jakieś znane osobistości. Przed rokiem on sam był dość znaną osobistością, lecz ludzie szybko zapominają, teraz jego sława już zblakła.

Płacenie rachunku nastręczyło mu sposobność do zauważenia, że po raz pierwszy od bardzo dawna jest w restauracji. Przez ten czas już i przedtem bajkowe ceny zdążyły znacznie wzrosnąć.

W domu poczuł się bardziej niż kiedykolwiek niespokojny, wałęsał się po mieszkaniu, wreszcie położył się i zabrał do książki, która nie była aż tak nudna, żeby nad nią zaspał, ani tak interesująca, żeby mu nie dać zasnąć. Około trzeciej wstał i wziął proszek nasenny, czego na ogół unikał. Odurzył go szybko i po obudzeniu wciąż czuł się otępiały. Spał jednak dłużej niż zwykle i nic mu się nie śniło.

Czynności służbowe rozpoczął od dokładnego przeczytania swych notatek. Zajęło mu to czas aż do lunchu, który ograniczył do filiżanki kawy i dwóch sucharków.

Poszedł do toalety umyć ręce. Gdy wrócił, coś się wreszcie stało. Zadzwonił telefon.

– Komisarz Beck?

– Tak.

– Tu Bank Handlowy. – Rozmówca wyjaśnił, który z kantorów bankowych reprezentuje, i ciągnął dalej: – Otrzymaliśmy zapytanie o klienta nazwiskiem Karl Edvin Svärd.

– Tak, i…?

– Ma u nas konto.

– I są na koncie jakieś pieniądze?

– Tak. Dość znaczna suma.

– Ile?

– Około sześćdziesięciu tysięcy. Jest to…

Zamilkł.

– Co pan zamierzał powiedzieć? – spytał Martin Beck.

– Że jest to, moim zdaniem, bardzo dziwne konto.

– Ma pan pod ręką dokumenty?

– Tak.

– Mogę zaraz przyjechać i obejrzeć je?

– Oczywiście. Proszę spytać o starszego kasjera Bengtssona.

Możność ruszenia się z miejsca przyjął z ulgą. Kantor znajdował się na rogu Odengatan i Sveavägen i mimo zatorów samochodowych Martin Beck znalazł się tam w niespełna pół godziny.

Kasjer miał rację. Dziwne to było konto.

Martin Beck siedząc przy stoliku za ladą i przeglądając papiery poczuł nagły przypływ wdzięczności za to, że istniejący system rządów dawał policji i innym władzom możliwość nieograniczonego wglądu w prywatne sprawy ludności.

Bankowiec mówił:

– Zdumiewające jest oczywiście, że ten klient ma konto czekowe. O wiele naturalniejszy byłby w tym wypadku zwykły rachunek, to daje większą stopę procentową.

Była to słuszna uwaga. Jeszcze bardziej zdumiewająca jednak była regularność wkładów. Na konto przekazywano co miesiąc siedemset pięćdziesiąt koron, wpłaty dokonywane były zawsze między piętnastym a dwudziestym.

– O ile się mogę zorientować, pieniądze te bezpośrednio tu nie wpływały – zauważył Martin Beck.

– Nigdy. Wpłat dokonywano w innych miejscach. Proszę tu spojrzeć, panie komisarzu, przekona się pan, że przez cały czas wpływały do innych kantorów, często nawet wcale nie do naszego banku. Technicznie to nie ma znaczenia, i tak zawsze docierały tu na konto czekowe Svärda. Ale te ciągłe zmiany miejsca wpłat cechuje jakaś metoda.

– Sądzi pan, że to sam Svärd wpłacał, tylko nie chciał, by go rozpoznano?

– Cóż, to się od razu nasuwa. Kiedy się wpłaca pieniądze na własne konto czekowe, nie trzeba podawać, kto wpłaca.

– Trzeba chyba jednak zawsze osobiście wypełnić blankiet?

– To nie jest konieczne. Bardzo często odbywa się tak, że klient po prostu wręcza w kasie jakąś kwotę i mówi, że chce to wpłacić na własne konto. Wiele osób nie ma wprawy w wypełnianiu, więc kasjer sam wpisuje nazwisko, numer konta i numer kantoru wpłaty. Zwykła usługa.

– A co z potwierdzaniem wpłaty?

– Klient otrzymuje kopię jako pokwitowanie. Przy wpłatach na własne konto, bank nie wysyła klientom zawiadomienia o stanie konta, wysyła się je tylko na żądanie.

– A gdzie się znajdują oryginały?

– W centralnym archiwum.

Martin Beck przesunął palcem po długim rzędzie cyfr.

– Svärd nigdy nie podejmował pieniędzy?

– Nie, i to moim zdaniem jest najdziwniejsze. Ani razu nie wręczył czeku na jakąkolwiek sumę, a teraz, gdy tę sprawę kontrolowałem, okazało się, że w ogóle nie pobrał książeczki czekowej.

Martin Beck silnie pocierał nasadę nosa. U Svärda nie znaleziono ani książeczki czekowej, ani kopii dowodów wpłaty, ani zawiadomień o stanie konta.

– Czy Svärd był tu znany z powierzchowności?

– Nie, nikt z nas go nigdy nie widział.

– Od jak dawna istnieje to konto?

– Otwarte zostało w kwietniu tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego.

– I od tego czasu wpływało na nie co miesiąc siedemset pięćdziesiąt koron?

– Tak, chociaż ostatnia wpłata jest z szesnastego marca tego roku. – Kasjer spojrzał na kalendarz. – To był czwartek. A w następnym miesiącu pieniądze nie wpłynęły.

– Wyjaśnienie jest proste – powiedział Martin Beck – wtedy właśnie Svärd umarł.

– Ach tak. Nie zostaliśmy o tym zawiadomieni. Zwykle w takich wypadkach odzywają się spadkobiercy.

– Nie ma chyba spadkobierców.

Bankowiec zmieszał się.

– Jak dotąd – dodał Martin Beck. – Dziękuję, do widzenia.

Lepiej wyjść stąd, nim napadną na bank. Gdyby się to stało podczas jego obecności, nie uniknąłby wmieszania w działalność grupy specjalnej. Oddelegowany. Odkomenderowany.

Nowy aspekt wypadku. Siedemset pięćdziesiąt koron miesięcznie przez sześć lat. Regularny dochód, a ponieważ Svärd nic nie uszczknął, na tajemniczym koncie zebrała się spora suma. Pięćdziesiąt cztery tysiące plus procenty.

Dla Martina Becka to było dużo. Dla Svärda musiało to znaczyć więcej, prawie majątek.

A więc Rhea była nie tak daleko od prawdy, mówiąc o pieniądzach w materacu. Różnica polegała tylko na tym, że Svärd unowocześnił schowek.