Выбрать главу

Martin Beck wyjął portfel, pokazał legitymację.

– Glina – powiedział młodszy z niesmakiem.

Starszy poprzestał na patrzeniu w podłogę, chrząkaniu i udawaniu, że spluwa.

– Długo tu pracujecie?

– Tydzień – powiedział młodszy. – I jutro kończę. Wracam na przystań dalekomorskich. Ale co panu do tego? – Martin Beck nie odpowiedział, a robotnik nie czekając na odpowiedź dodał: – Tu to w ogóle koniec ze wszystkim. Choć kumpel to pamięta czasy, kiedy w tej ruderze było dwudziestu pięciu ludzi i dwóch kierowników. Już mi to zdążył ze sto razy opowiedzieć w ciągu tego tygodnia. No nie, dziadku?

– Pamięta więc pewnie i takiego, który nazywał się Svärd. Karl Edvin Svärd.

Stary rzucił na komisarza osowiałym spojrzeniem i powiedział:

– A niby dlaczego? Ja nic nie wiem.

Łatwo się było domyślić, gdzie pies pogrzebany. Ktoś z biura już im powiedział, że policja szuka ludzi, którzy znali Svärda.

– Svärd nie żyje, już go pochowano – oznajmił Martin Beck.

– Nie żyje? A jeżeli tak, to go pamiętam.

– Nie przechwalaj się, dziadku – powiedział kierowca furgonetki. – Jak Johansson pytał parę dni temu, toś nic nie wiedział. Wapniak z ciebie.

Uznał widać Martina Becka za zupełnie niegroźnego, bo zapalił nowego papierosa i dodał w charakterze wyjaśnienia:

– On naprawdę jest już zwapniały. W przyszłym tygodniu dostaje wymówienie, od nowego roku idzie na emeryturę. Jeżeli dożyje, oczywiście.

– Mam bardzo dobrą pamięć – powiedział stary, urażony. – I nie potrzebuję się namyślać, czy pamiętam Kallego Svärda. Tylko nikt nie mówił, że nie żyje.

Martin Beck się nie odezwał.

– O umarlaków to nawet i gliny się nie przyczepią – powiedział stary filozoficznie.

Kierowca furgonetki wstał i zabrawszy opakowanie, służące mu za krzesełko, poszedł ku drzwiom.

– Kiedy ta ciężarówka przyjedzie – mruknął. – Żeby się wreszcie wyrwać z tego domu starców. – Usadowił się w słońcu przed drzwiami.

– Jaki był Kalle Svärd? – spytał komisarz.

Stary trząsł głową, kaszlał, spluwał. Tym razem nie na niby, ślina o mało nie trafiła w but Martina Becka.

– Jaki był? I tylko o to chodzi?

– Tak.

– A to, że umarł, murowane?

– Tak.

– W takim razie mogę panu powiedzieć, że Kalle Svärd to był najgorszy z drani na tym zasranym świecie. Przynajmniej z tych, których ja spotkałem.

– Pod jakim względem?

Stary głośno się roześmiał, a potem wyjaśnił:

– A pod każdym. Z kimś gorszym to mi się nie zdarzyło robić, a to nie jest mało, bo ze mnie taki, co siedem mórz widział, yes sir. Nawet ten leń i łobuz, co tam siedzi, nie może się równać z Kallem Svärdem. A przecież to tacy właśnie z pięknego zawodu zrobili zwyczajne gówno. – Wskazał głową na drzwi.

– A specjalnie czym się Svärd odznaczał?

– Specjalnie? Można powiedzieć, że specjalny to on był zawsze. Przede wszystkim największy w świecie leń. Już tak się migać jak on, to nikt nie potrafił. I nikt nie był taki skąpy i niesolidarny. On by łyżki wody nie dał nawet umierającemu.

Stary zamilkł na chwilę. Potem dodał chytrze:

– Chociaż pod niektórymi względami to był dobry.

– Pod jakimi?

Spojrzenie starego trochę uciekło w bok, zawahał się, nim odpowiedział:

– Ano, kierownikom się podlizywać potrafił, w tym był dobry. Na innych robotę zwalać też umiał. Udawać, że chory. Coś poszachrował, że dostał wcześniej emeryturę, nim się wypowiedzenia zaczęły.

Martin Beck usiadł na skrzynce.

– Co innego chciałeś powiedzieć – stwierdził.

– Niby dlaczego?

– Więc co to miało być?

– A czy pewne, że Kallego przysypali?

– Umarł. Słowo honoru.

– Glinom i na słowo honoru wierzyć nie można; właściwie umarłych nie powinno się obszczekiwać, ale co tam, zawsze uważałem, że to nie ma większego znaczenia, byle żywym świństwa nie zrobić.

– Jestem tego samego zdania – powiedział Martin Beck. – Więc w czymże to Kalle Svärd był taki dobry?

– W rozbijaniu właściwych skrzynek cholernie był dobry. Tylko że najczęściej robił to w godzinach nadliczbowych, żeby czasem ktoś też nie skorzystał.

Martin Beck wstał. To była informacja, na pewno jedyna, jakiej mógł udzielić ten człowiek. W tej robocie rozbicie właściwej skrzyni zawsze było sprawą ważną, trick zawodowy, dobrze strzeżona tajemnica. Wódka, tytoń, produkty spożywcze łatwo ulegają uszkodzeniu przy transporcie. I oczywiście różne bez trudu dające się zbyć artykuły odpowiedniego formatu.

– Ano, wypsnęło mi się – powiedział robotnik. – Pewnie to chciałeś wiedzieć. A teraz zmykaj i cześć.

Karl Edwin Svärd nie był lubiany, ale nikt nie może powiedzieć, że mu odmówiono koleżeńskiej solidarności, póki żył.

– Cześć, cześć – powiedział robotnik.

Martin Beck już postąpił krok ku drzwiom, już otwierał usta, by powiedzieć „dziękuję bardzo” czy coś w tym rodzaju. Powstrzymał się jednak i wrócił do skrzynki.

– Chętnie bym posiedział i pogadał trochę.

– Co?

– Przydałoby się parę piw. Mogę przynieść.

Robotnik szeroko otworzył oczy. Rezygnacja w jego spojrzeniu ustąpiła miejsca zdziwieniu.

– Co? – powtórzył podejrzliwie. – Chcesz rozmawiać? Ze mną?

– Tak.

– Ja mam – powiedział robotnik. – Piwo, znaczy. Pod tą skrzynką, co na niej siedzisz.

Martin Beck wstał, stary wyciągnął parę puszek piwa.

– Ale zapłacę – powiedział Martin Beck – okay?

– Mnie się wydaje cholernie okay. Ale takie ważne to znowu nie jest.

Martin Beck wyjął piątkę, podał, usadowił się i zapytał:

– A więc, jak mówiłeś, pływałeś po morzach. Kiedy się zaciągnąłeś?

– W tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim. Na barkę, która nazywała się „Naprzód”, a szyper nazywał się Jansson. Też był niezły drań.

Gdy już chwilę pogawędzili i otworzyli po drugiej puszce piwa, wszedł kierowca furgonetki. Spojrzał zdumiony i zapytał:

– Pan naprawdę jest policjantem?

Nie otrzymał odpowiedzi.

– Na takich powinno się składać skargi – powiedział i wrócił do opalania się.

Martin Beck odszedł dopiero w godzinę później, gdy przyjechała ciężarówka.

Rozmowa była pożyteczna. Słuchanie starych robotników bywa bardzo interesujące, aż dziw, że mało kto znajduje na to czas. Ten na przykład sporo przeżył na lądzie i na morzach. Dlaczego takim nie daje się głosu w radio i w telewizji? Czy politycy i technokraci słuchają kiedy takich opowieści? Z pewnością nie, bo gdyby słuchali, dałoby się uniknąć wielu niefortunnych posunięć w zatrudnieniu, w zmianach środowiska.

W sprawie Svärda była teraz jeszcze jedna nitka, chwyciwszy się jej końca powinno się rozplatać węzeł.Tylko Martin Beck nie czuł się w tej chwili zbyt bystry. Nie przywykł do wypijania dwóch puszek piwa przed lunchem. Czuł zawroty i ćmiący ból głowy, poty na niego uderzały.

Nie były to jednak dolegliwości nieuleczalne.

Przy Slussen wsiadł w taksówkę i pojechał do Łaźni Centralnej. Kwadrans siedział w suchej łaźni, dziesięć minut odpoczywał, parę razy zanurzył się w ochładzającym basenie, popływał i zakończył godzinną drzemką na pryczy w swojej kabinie.