Usiadł naprzeciw niej. Popatrzyła mu w oczy i spytała:
– Svärd, co?
– Nie – odpowiedział natychmiast. – Chociaż używam go jako pretekstu.
– A musisz mieć pretekst?
– Tak. Ze względu na siebie.
– Dobrze – powiedziała. – Okay. Zaparzymy herbatę.
Odsunęła książki, wstała i zaczęła się krzątać.
– Właściwie chciałam się dziś uczyć – powiedziała. – Ale nie wychodzi. Okropnie smutno być samej. Jadłeś coś?
– Nie.
– Dobrze. To coś upichcę.
Stała na szeroko rozstawionych nogach, jedną rękę opierając na biodrze, drugą drapiąc się w kark.
– Ryż – powiedziała. – Ugotuję ryżu, potem się do niego to i owo wrzuci i będzie pyszny.
– Zapowiada się dobrze.
– Tylko to potrwa. Ze dwadzieścia minut. Wpierw napijemy się herbaty.
Wyjęła filiżanki, nalała. Usiadła i objąwszy filiżankę mocnymi rękami dmuchała na herbatę, zerkając jednocześnie na niego, wciąż trochę zachmurzona.
– Co do Svärda miałaś rację. Miał pieniądze w banku. Dosyć sporo.
Mruknęła tylko.
– Ktoś wpłacał mu siedemset pięćdziesiąt koron miesięcznie. Jak myślisz, kto to mógł być?
– Pojęcia nie mam. Nikogo nie znał.
– A dlaczego się wyprowadził?
Wzruszyła ramionami.
– Jedynie wyjaśnienie, jakie mi do głowy przychodzi, że się tu źle czuł. To był dziwak. Parę razy skarżył się, że za późno zamykam bramę wieczorami. Uważał pewnie, że cały dom powinien się do niego stosować.
– To się zgadza.
Chwilę milczała, potem rzuciła:
– Co się mianowicie zgadza? Co interesującego jest w tym Svärdzie?
– Nie wiem, czy uznasz to za interesujące – powiedział Martin Beck. – Ktoś go zastrzelił.
– Dziwne. Opowiedz.
Znowu wzięła się do garnków, słuchała jednak uważnie, nie przerywając tylko od czasu do czasu marszcząc brwi. Gdy skończył, wybuchnęła głośnym śmiechem.
– To cudowne – powiedziała. – Nie czytujesz kryminałów?
– Nie.
– A ja mnóstwo, jakie podlecą, i prawie zawsze natychmiast po przeczytaniu zapominam. Ale ten jest klasyczny. Zamknięty pokój, całe długie rozprawy o tym. Coś takiego ostatnio czytałam. Zaczekaj. Ustaw przez ten czas miseczki, weź serwetki, tam na półce.
Starał się jak umiał. Parę minut jej nie było, wróciła z czymś, co wyglądało na czasopismo. Położyła zwinięte przy swoim nakryciu i zaczęła nakładać jedzenie.
– Jedz – rozkazała. – Póki gorące.
– Dobre – pochwalił.
– Niam, niam – powiedziała. – Udało mi się.
Wzięła pokaźną porcję, potem zajrzała do tygodnika i powiedziała.
– Słuchaj. Zamknięty pokój. Dochodzenie. Trzy rozdziały główne, A, B i C. A: Zbrodnia została popełniona w zamkniętym pokoju, serio zamkniętym, zaryglowanym, z którego jednak morderca uciekł, bo w pokoju nie ma mordercy. B: Zbrodnię popełniono w pokoju, który tylko wydaje się hermetycznie zamknięty, z którego jednak istnieje jakiś mniej lub więcej sprytny sposób wydostania się. C: Morderstwo, po którym morderca został w pokoju, tylko ukrył się.
Dołożył sobie jedzenia.
– Możliwość C zdaje się wykluczona – powiedziała. – Nikt nie może siedzieć w ukryciu dwa miesiące, mając do wyżywienia się tylko pół puszki kociego jedzenia. Ale jest jeszcze mnóstwo podrozdziałów. Na przykład A5: Morderstwo przy pomocy zwierzęcia. Albo B2: Wydostanie się przez tę stronę drzwi, po której są zawiasy, przy nienaruszeniu zamka i zasuwy, potem można zawiasy przyśrubować.
– Kto to napisał?
Spojrzała.
– Nazywa się Göran Sundholm. Ale on cytuje i innych autorów. A7 wcale nie takie głupie. Morderstwo przez złudzenie, błędne odczytanie czasu. Dobry jest też wariant A9: Ofiara otrzymała śmiertelny cios w jakimś innym miejscu, potem dostała się do wzmiankowanego pokoju, zaryglowała się i umarła. Zresztą sam przeczytaj.
Podała mu czasopismo. Martin Beck przejrzał je i odłożył.
– Kto pozmywa? – spytała.
Wstał i zebrał naczynia. A ona wyciągnęła nogi i oparła o sąsiednie krzesło.
– Jesteś przecież detektywem – powiedziała. – Powinno cię bawić, że coś jest inaczej niż zwykle. Myślisz, że to ten dziwny morderca dzwonił do szpitala?
– Nie wiem.
– Uważam, że to możliwe. – Wzruszyła ramionami. – A wszystko razem jest pewnie zupełnie proste – powiedziała.
– Prawdopodobnie.
Słyszał, że ktoś bierze za klamkę drzwi wejściowych, ale za dzwonek ten ktoś nie pociągnął, a Rhea nie zareagowała. Tu stosowano pewien wygodny system. Chciało się mieć spokój, zamykało się drzwi. Jeśli ktoś po tamtej stronie drzwi miał ważną sprawę, dzwonił.
Wszystko polegało na zaufaniu do swego otoczenia. Martin Beck usiadł.
– Spróbujemy teraz tego drogiego wina – powiedziała Rhea.
Wino było znakomite. Długo milczeli oboje.
– Dobrze znosisz to, że jesteś policjantem?
– Cóż.
– Pomówimy o tym innym razem.
– Zamierzają zdaje się zrobić mnie dyrektorem biura.
– A ty nie chcesz – stwierdziła.
Nieco później spytała:
– Jaką muzykę lubisz? Mam mnóstwo płyt.
Przenieśli się do pokoju z patefonem i fotelami, pochodzącymi z różnych kompletów.
Słuchali muzyki.
– Zdejmijże marynarkę – powiedziała. – Buty też.
Otworzyła drugą butelkę. Sączyli teraz wino bardzo wolno.
– Kiedy przyszedłem, wyglądałaś dość chmurnie.
– Tak i nie.
Nic więcej nie dodała. Jej zachowanie na początku było manifestacją. Że nie tak z nią łatwo. Zrozumiała, że on zrozumiał, a on wiedział, że ona o tym wie.
Martin Beck pociągnął łyk wina. Czuł się w tej chwili bezwstydnie wprost dobrze.
Z ukosa patrzył na nią, siedziała z odętą miną, opierając łokcie o niski stolik.
– Ułożymy łamigłówkę – powiedziała niespodziewanie.
– Mam w domu świetną – odrzekł. – Stara królowa Elżbieta.
Co było prawdą. Kupił układankę ze dwa lata temu, i nigdy mu na myśl nie przyszło, że ją ma.
– Zabierz z sobą następnym razem – powiedziała Rhea.
Zmieniła pozycję nagle i gwałtownie. Skrzyżowała nogi, oparła brodę na rękach.
– Powinnam chyba, tak dla informacji po prostu, powiedzieć, że chwilowo jestem nie do użytku.
Spojrzał na nią, a ona dodała:
– Wiesz, jak to bywa z babami. Infekcje i w ogóle. Moje życie seksualne nie jest interesujące. A twoje?
– Nie istniejące.
– To źle – powiedziała.
Zmieniła płytę, popijali dalej. Ziewnął.
– Zmęczony jesteś – stwierdziła.
Nie odpowiedział.
– Ale nie masz chęci iść do domu. Okay, więc nie idź. – Zaraz potem dodała: – Myślę, że jednak pouczę się trochę. Tylko nie mogę wytrzymać w tych spodniach. Okropnie ciasne.
Zsunęła z siebie ubranie, rzuciła je na podłogę. Włożyła ciemnoczerwoną flanelową koszulę nocną, która sięgała aż do pięt i w ogóle wyglądała dziwacznie.
Gdy się przebierała, patrzył ciekawie.
Nago wyglądała tak właśnie, jak sobie wyobrażał. Jędrna, mocna, dobrze zbudowana. Jasne włosy. Wypukły brzuch, gładkie okrągłe piersi. Dość duże jasnobrązowe brodawki.
Nie pomyślał: żadnych szram, blizn czy innych znaków szczególnych.
– Dlaczego nie położysz się na chwilę – powiedziała. – Wyglądasz na wykończonego.
Martin Beck usłuchał. Czuł się rzeczywiście wykończony i zasnął prawie natychmiast. Zdążył jeszcze tylko zobaczyć, że ona siedzi przy stole pochylając nad książką jasną głowę.