Выбрать главу

– Tak. Z automatu, czterdziestkipiątki, Llama dziewięć A nazywa się ten model.

Mauritzon oparł głowę na rękach i powiedział:

– Pan też jest w tym spisku. Bo skąd pan to może wiedzieć, to już nie rozumiem. A jednak pan wie. To jest nadnaturalne.

– Żeby huk nie ściągnął ludzi, nałożył pan tłumik.

Mauritzon potwierdził zdumiony.

– Przypuszczam, że sam go pan zrobił. Prosty typ, do jednorazowego użycia.

– Zgadza się – powiedział Mauritzon. – Zgadza się, zgadza, zgadza. A teraz niech pan mi opowie, co się właściwie stało.

– Proszę zacząć – rzekł Martin Beck. – Ja wyjaśnię resztę.

– Tak, tak, poszedłem tam. Właściwie pojechałem samochodem, ale to nieważne. Było ciemno, ani żywego ducha w pobliżu. Światło w mieszkaniu zgaszone. Okno otwarte, roleta opuszczona. Stanąłem na wzgórzu. Po paru minutach spojrzałem na zegarek. Była za dwie dziesiąta. Wszystko odbyło się tak, jak zaplanowałem. Ten przeklęty staruch podwija roletę, widać go w oknie, pewnie chce zamknąć okno. A właściwie to wciąż jeszcze nie zdecydowałem się na dobre. Ale pan pewno wie?

– Nie zdecydował się pan jeszcze, czy zabić Svärda, czy go tylko nastraszyć. Strzelając w ramię albo w ramę okna.

– Oczywiście, jasne – powiedział Mauritzon zmiażdżony. – Jasne, że pan i to wie. Choć ja to tylko myślałem, tego jakby nie było, tylko w mojej głowie.

Postukał się w czoło.

– Ale szybko się pan zdecydował na to gorsze.

– Tak, kiedy zobaczyłem, że tam stoi, pomyślałem, że wszystko jedno, lepiej z nim skończyć raz na zawsze. I strzeliłem.

Umilkł.

– I co się stało?

– Właśnie, co się stało. Nie wiem. To się wydaje niepojęte, żebym mógł spudłować, choć z początku tak mi się zdawało. Zniknął i wyglądało, że zamknął okno. Natychmiast. Roleta wisi jak zwykle. Wszystko jest znowu jak zawsze.

– Co pan wtedy zrobił?

– Pojechałem do domu. Co u licha miałem zrobić. Codziennie potem przeglądałem gazety, ale nic nie było. Wszystko wydawało się niepojęte. Tak wtedy myślałem. I teraz nie inaczej myślę.

– W jakiej pozycji stał Svärd, kiedy pan strzelił?

– Trochę pochylony do przodu, z podniesioną prawą ręką. Może jedną ręką trzymał haczyk, a drugą opierał się o parapet.

– Skąd miał pan pistolet?

– Znałem paru chłopaków, którzy kupili trochę broni za granicą, na licencję eksportową. Pilnowałem, żeby ten towar dotarł do kraju. Pomyślałem wtedy, że może dobrze byłoby mieć spluwę. Więc kupiłem ekstra jeszcze jeden pistolet. Oni mieli już taki. Nie znam się na broni, ale wydawało mi się na wygląd, że jest dobry.

– Jest pan pewien, że trafił pan Svärda?

– Tak. Wszystko inne jest nie do pomyślenia. Tylko reszty nie rozumiem. Na przykład dlaczego nikogo to nie obchodziło? Często przechodziłem tamtędy, spoglądałem w okno. Zawsze jednakowo zamknięte, zawsze jednakowo roleta opuszczona. Zacząłem się zastanawiać, czy jednak nie chybiłem. A potem wciąż się działy najdziwniejsze rzeczy. Boże wielki, co za klops. Nic nie rozumiem. Aż tu nagle pan przychodzi i wie wszystko.

– Coś niecoś mogę wyjaśnić – rzekł Martin Beck.

– Mogę teraz dla odmiany ja trochę popytać?

– Oczywiście.

– Po pierwsze: Trafiłem starego?

– Tak. Położył go pan na miejscu trupem.

– Zawsze coś. Bo już zaczynałem wierzyć, że siedział sobie w pokoju obok i gazetę czytał, tak przy tym ryczał ze śmiechu, aż się posiusiał.

– A więc popełnił pan morderstwo – poważnie rzekł Martin Beck.

– Pewnie – obojętnie przyznał Mauritzon. – Tamte światłe głowy też tak twierdzą. Chociażby mój adwokat.

– Jeszcze jakieś pytania?

– Dlaczego nikogo nie obchodziło, że nie żyje? W gazetach nie było ani linijki.

– Svärda znacznie później znaleziono. Ze względu na różne okoliczności z początku przypuszczano, że popełnił samobójstwo.

– Samobójstwo?

– Tak, policja też czasami coś sknoci. Kula trafiła go prosto w pierś, co tłumaczy się tym, że był pochylony do przodu, w chwili gdy został trafiony. A pokój, w którym leżał, był zamknięty od wewnątrz, okno także.

– Aha. Pociągnął je pewnie padając i haczyk wleciał w kółko.

– Ja także doszedłem do takiego wniosku. Mniej więcej. Pocisk z pistoletu tak dużego kalibru odrzuca postrzelonego parę metrów do tyłu. Nawet jeżeli Svärd nie pociągnął za haczyk, mógł on trafić na swoje miejsce, gdy okno się zatrzasnęło. Podobny fenomen widziałem zupełnie niedawno.

Martin Beck uśmiechnął się do siebie.

– Tym samym rzecz została w dużej mierze wyjaśniona – powiedział.

– W dużej mierze wyjaśniona? Skąd, na przykład, pan wie, co myślałem, zanim strzeliłem?

– To właściwie zgadłem – powiedział Martin Beck. – Chce pan jeszcze o coś zapytać?

– O coś jeszcze? Pan sobie ze mnie kpi.

– Skądże znowu.

– To może będzie pan uprzejmy wyjaśnić, co następuje. Tego wieczoru pojechałem prosto do domu. Włożyłem pistolet do starej teczki, którą wypełniłem kamieniami. Potem owiązałem ją sznurkiem i to bardzo porządnie i postawiłem w pewnym miejscu. Przedtem jeszcze zdjąłem tłumik i rozpłaszczyłem młotkiem, był jednorazowy, ale nie zrobiłem go sam, jak pan mówił, kupiłem razem z pistoletem. Następnego ranka pojechałem pociągiem do Södertälje. Tam przy drodze wszedłem do jakiegoś opuszczonego domu i wrzuciłem tłumik do śmietnika. Zabrałem z Södertälje moją motorówkę, którą tam trzymam. Dopłynąłem nią do Sztokholmu późnym wieczorem. Następnego dnia wziąłem teczkę z pistoletem, popłynąłem cholernie daleko w stronę Vaxholm i wrzuciłem teczkę w morze. W środku prądu na szlaku.

Martin Beck zmarszczył brwi.

– Wiem z całą pewnością, że to wszystko zrobiłem – mówił Mauritzon, podniecony. – Nikt nie mógł wejść do mojego mieszkania, kiedy mnie nie było. Nikt nie ma klucza. Nielicznym znajomym, którzy wiedzą, gdzie mieszkam, powiedziałem, kiedy załatwiałem moje sprawy ze Svärdem, że jestem w Hiszpanii.

– No i?

– I teraz siedzi pan tu i zna każdy drobiazg. Wie pan o pistolecie, który murowane, że leży na dnie morza. Wie pan o tłumiku. Czy może pan być taki uczynny i wyjaśnić mi to.

Martin Beck zastanowił się. Wreszcie powiedział:

– Musiał się pan jednak w czymś pomylić.

– Pomylić? Przecież wszystko szczegółowo opowiedziałem. Do diabła, chyba wiem, co robię. Albo…

Mauritzon roześmiał się hałaśliwie. Urwał nagle i powiedział:

– Pan też mnie tylko nabiera. I niech się pan nie spodziewa, że powtórzę to przed sądem. – Znowu zaczął się śmiać niepohamowanie.

Martin Beck wstał, otworzył drzwi, dał znak czekającemu strażnikowi i powiedział:

– Jestem gotów. Chwilowo.

Wyprowadzono Mauritzona. Wciąż się śmiał. Brzmiało to nieprzyjemnie.

Martin Beck otworzył szafkę biurka, szybko przewinął resztę taśmy, zabrał ją i poszedł do grupy specjalnej. Rönn i Kollberg byli w pokoju.

– No jak? – spytał Kollberg. – Podobał ci się Mauritzon?

– Nie bardzo. Ale mam materiał, żeby wystąpić przeciw niemu z oskarżeniem o morderstwo.

– Kogo zamordował?

– Svärda.

– Naprawdę?

– Z całą pewnością. Przyznał się nawet.

– A taśma – spytał Rönn – to z mojego magnetofonu?

– Tak.

– To nie będziesz mieć dużego pożytku. Nie działa.