Выбрать главу

– Wypróbowałem.

– Nagrywa przez dwie pierwsze minuty. Potem nic nie słychać. Jutro daję go do naprawy.

– Ach tak. – Martin Beck popatrzył na taśmę. – Nic nie szkodzi. Rzeczowe dowody są wystarczające. Broń, z której go zastrzelono, należy do Mauritzona, jak tu już Lennart zaznaczył. Czy Hjelm wam mówił, że na lufie był tłumik?

– Mówił – ziewnął Kollberg. – Ale w banku strzelał bez tłumika. A dlaczego ty tak jakoś dziwnie wyglądasz?

– Z tym Mauritzonem coś nie jest w porządku – powiedział Martin Beck. – Coś, czego nie rozumiem.

– Nie żądaj za wiele – powiedział Kollberg. – Pełny wgląd w psychikę ludzką? Zamierzasz napisać rozprawę kryminologiczną?

– Cześć – powiedział Martin Beck i wyszedł.

– Pewnie – powiedział Rönn. – Będzie mieć na to czas. Teraz, kiedy zostanie dyrektorem.

XXX

Mauritzon stanął przed sądem, oskarżony o morderstwo, rabunek i napad z bronią w ręku a także handel narkotykami i różne inne przestępstwa. Przeczył wszystkiemu. Na wszystkie pytania odpowiadał, że nic nie wie i że policja wybrała go na kozła ofiarnego i sama podrzuciła dowody.

Buldożer Olsson był w swoim żywiole i odpowiedzi były przez cały czas twardo obalane. Prokurator zmienił nawet już w trakcie trwania rozprawy oskarżenie o napad z bronią na oskarżenie o morderstwo.

Po trzech dniach rozprawy wyrok był gotowy.

Mauritzon został za zamordowanie Gordona i rabunek przy Hornsgatan skazany na dożywotnie roboty. Ponadto uznano go winnym różnych przestępstw, między którymi była i pomoc w napadach szajki Mohréna.

Oddalono natomiast oskarżenie o zamordowanie Karla Edvina Svärda. Adwokat, który w pierwszej części rozprawy występował apatycznie, ożywił się i zaatakował dowody rzeczowe. Między innymi powołał własnych ekspertów na okoliczność badania balistycznego, i z całą słusznością wykazał, że łuska od naboju była zbyt mocno narażona na działanie zewnętrzne, by można było z całą pewnością uznać jej związek z pistoletem Mauritzona.

Martin Beck stawał jako świadek, lecz wypowiedź jego została oceniona jako nie wystarczająca, pełna luk i po części zbudowana na niedorzecznych przypuszczeniach.

Z punktu widzenia tak zwanej sprawiedliwości nie miało to większego znaczenia. Nie mogło mieć żadnych następstw, czy Mauritzon zostanie skazany za jedno, czy za dwa morderstwa. Zgodnie z prawodawstwem szwedzkim dożywocie jest najsurowszą karą.

Mauritzon wysłuchał wyroku z krzywym uśmiechem. W ogóle przez cały czas rozprawy robił trochę dziwne wrażenie.

Gdy przewodniczący sądu zapytał, czy oskarżony zrozumiał wyrok, Mauritzon potrząsnął głową.

– W zasadzie oznacza to, że podsądny został uznany za winnego w sprawie napadu przy Hornsgatan i zamordowania pana Gordona. Natomiast sąd uwolnił podsądnego od zarzutu zamordowania Karla Edvina Svärda. Zbiorczo oskarżony został skazany na dożywotnie więzienie i zostanie teraz odprowadzony do aresztu w oczekiwaniu na uprawomocnienie się wyroku.

Mauritzon śmiał się, gdy go wyprowadzano, strażnicy zwrócili na to uwagę i uznali, że jest to niezwykle zatwardziały przestępca, który nie okazał skruchy ani respektu wobec prawa i sądu.

Monita siedziała w cienistym rogu hotelowej altany trzymając na kolanach podręcznik do nauki języka włoskiego dla dorosłych. W ogrodzie, w kępie bambusów, Mona bawiła się z nowymi przyjaciółmi. Siedzieli na nasłonecznionej, znaczonej cieniami smukłych bambusowych pni ziemi i Monita słuchając ich jasnych głosów zdumiewała się, jak łatwo dzieci porozumiewają się z sobą, nawet jeżeli nie znają jednego słowa z obcych sobie języków. Zresztą Mona znała już wiele słów i Monita była pewna, że nauczy się języka znacznie prędzej niż ona sama, bo zaczynała już wątpić, czy w ogóle będzie w stanie opanować go kiedykolwiek.

W hotelu radziła sobie jakoś, posługując się angielskim i łamaną niemczyzną, ale chciała móc rozmawiać z innymi ludźmi, nie tylko z hotelowym personelem. Dlatego zabrała się do włoskiego, wydawał się jej znacznie łatwiejszy niż słoweński, a miała nadzieję, że tu w pobliżu włoskiej granicy będzie się nim mogła porozumieć.

Było straszliwie gorąco, od upału sen ją morzył, choć siedziała w cieniu i przed kwadransem wzięła prysznic, po raz czwarty od rana. Zamknęła książkę i wsunęła do stojącej na podłodze torebki.

Po ulicy i po wybrzeżu przed hotelowym ogrodem spacerowali lekko ubrani turyści, było wśród nich wielu Szwedów, zbyt wielu, uważała Monita. Stałych mieszkańców miasteczka łatwo było w tłumie odróżnić, poruszali się bardziej zdecydowanie i ze świadomością celu i wielu z nich coś niosło; kosze z jajkami i owocami, wielkie brązowe bochny chleba z piekarni na wybrzeżu, wędki albo własne dzieci, przed chwilą przeszedł jakiś mężczyzna trzymając na głowie świeżo zakłutego prosiaka. Poza tym prawie wszyscy, a starsi bez wyjątku, ubrani byli na czarno.

Zawołała Monę, która nadbiegła w podskokach, a nowi towarzysze zabaw tuż za nią.

– Chcę się przejść – powiedziała Monita. – Tylko do domu Rozety i z powrotem. Chcesz iść ze mną?

– Muszę? – spytała Mona.

– Wcale nie musisz. Jeżeli chcesz, możesz tu zostać i bawić się. Niedługo wrócę.

Monita zaczęła schodzić ze wzniesienia na tyłach hotelu.

Dom Rozety leżał na stoku góry w odległości kwadransa drogi od hotelu. Dom wciąż tak nazywano, chociaż Rozeta umarła pięć lat temu i należał teraz do trzech jej synów, którzy mieli własne domy w mieście.

Już w pierwszym tygodniu pobytu Monita poznała się z najstarszym z synów, właścicielem restauracji na wybrzeżu, to z jego córką Mona bawiła się najchętniej. Teraz Monita znała całą rodzinę, ale porozumieć mogła się tylko z restauratorem, który był kiedyś marynarzem i znał angielski. Cieszyła się, że tak szybko znalazła w tym mieście przyjaciół, lecz najradośniejsze było to, że będzie mogła wynająć dom Rozety od jesieni, kiedy mieszkający tam Amerykanin wyjedzie. Dom był zamówiony dopiero na przyszły sezon, więc przez zimę będą tam mogły mieszkać z Moną.

Dom Rozety, wybielony wapnem, obszerny i wygodny stał w wielkim ogrodzie z fantastycznym widokiem na góry, port i zatokę. Monita chodziła tam czasami posiedzieć chwilę w ogrodzie i porozmawiać z Amerykaninem, emerytowanym oficerem, który osiadł tu, żeby pisać pamiętniki.

Wchodząc po stromym zboczu Monita znowu wróciła myślą do wydarzeń, które ją tu sprowadziły. Nie wiedziała już, po raz który z kolei w ciągu trzech minionych tygodni. Nigdy prawdopodobnie nie przestanie dziwić się temu, że wszystko stało się tak szybko, było tak proste i w sposób tak oczywisty zgodne z tym, co zamierzyła. Nigdy też nie przejdzie do porządku nad tym, że zabiła człowieka, żeby osiągnąć swój cel, choć może z czasem przywyknie do wspomnienia tego nie zamierzonego lecz nieodwołalnego strzału, którego echo brzmiało w jej głowie w bezsenne noce.

Rozstrzygające było to, co znalazła w szafce pod zlewozmywakiem w kuchni Filipa Mauritzona. Właściwie wtedy i tam się zdecydowała, stojąc w kuchni z pistoletem w ręku. Potem jeszcze dwa i pół miesiąca zajęło jej ułożenie planu i zebranie się na odwagę. Przez dziesięć tygodni o niczym innym nie myślała.

Kiedy wreszcie przeszła do działania, wydawało jej się, że przemyślała wszelkie możliwe sytuacje, jakie mogą powstać, gdy znajdzie się w lokalu banku. Nigdy jednak nie liczyła się z możliwością, że zostanie tak zaskoczona. Nie miała pojęcia o broni palnej, nie zapoznała się nawet bliżej z pistoletem, miał jej przecież posłużyć tylko jako straszak, przedmiot budzący grozę, wcale nie wiedziała, że on może tak od razu wystrzelić.