– Wielki Boże – powiedział Gustavsson. – Przecież ten stary musiał odebrać sobie życie.
Martin Beck odwrócił się i popatrzył na niego.
– Czy… czy to są… oficjalne uwagi?
– Tak, jak najbardziej. Do widzenia.
– Chwileczkę, zrobię wszystko, co będę mógł, żeby dopomóc…
Martin Beck potrząsnął głową. Asystent wyszedł. Wydawał się zaniepokojony, lecz jeszcze nim się drzwi za nim na dobre zamknęły, Martin Beck usłyszał, że wymamrotał:
– Stary diabeł.
Aldor Gustavsson nie powinien był oczywiście być asystentem wydziału kryminalnego, w ogóle nie powinien być policjantem. Był niezdolny, bezczelny i zarozumiały i miał najzupełniej niewłaściwy stosunek do swej pracy. Zawsze było tak, że najlepsi z mundurowych policjantów przechodzili do kryminalnej. I chyba w dalszym ciągu działo się podobnie. Jeżeli podobny człowiek mógł zostać detektywem już przed paru laty, jak będzie w przyszłości?
Martin Beck uznał pierwszy dzień pracy za skończony. Jutro pójdzie popatrzeć na zamknięty pokój. A co będzie robić dziś wieczorem? Coś zje, cokolwiek, potem usiądzie z książką, którą powinien przeczytać. Potem będzie leżał w łóżku sam i czekał na sen. Będzie się czuł zamknięty.
We własnym pokoju.
VIII
Einar Rönn był miłośnikiem przebywania na świeżym powietrzu i wybrał zawód policjanta, bo był to zawód ruchliwy i nastręczający duże możliwości przebywania poza domem. Lecz z latami i przeniesieniami praca jego coraz bardziej sprowadzała się do tkwienia za biurkiem, a przebywanie na świeżym powietrzu – o ile można mówić o świeżym powietrzu w Sztokholmie – stawało się coraz rzadsze. Toteż warunkiem życia była dla niego możliwość spędzenia urlopu w rodzinnych stronach, w dzikim górskim świecie, nie cierpiał właściwie Sztokholmu i mając czterdzieści pięć lat marzył o emeryturze i powrocie do Arjeplog już na zawsze.
Tegoroczny urlop był tuż i obawiał się, że lada chwila będzie się go musiał zrzec, jeżeli ten napad na bank nie zostanie przedtem wyjaśniony.
Żeby aktywnie przyczynić się do posunięcia śledztwa ku końcowi, postanowił nie wracać w poniedziałek do domu, Vällingby, tylko pojechać do Sollentuny, żeby pomówić ze świadkiem.
I nie tylko dobrowolnie zaofiarował się odwiedzić świadka, którego równie dobrze można było wezwać do kryminalnej – zwykle się tak postępowało – ale okazywał taki entuzjazm wobec tego zadania, że Gunvald Larsson, nie przejrzawszy jego egoistycznych pobudek, zapytał, czy pokłócił się z żoną.
– Tak, nie pokłóciłem się – powiedział Rönn, posługując się typową dla niego konstrukcją zdania.
Rönn miał pojechać do owego trzydziestodwuletniego metalowca, który już był przesłuchiwany przez Gunvalda Larssona w sprawie tego, co zauważył przed bankiem na Hornsgatan. Nazywał się Sten Sjögren i mieszkał sam w domku segmentowym przy Sångarvägen.
Podlewał właśnie krzak róży w małym ogródku. Gdy Rönn wysiadł z samochodu, odstawił polewaczkę i podszedł, by otworzyć furtkę. Nim podał rękę, wytarł ją o spodnie, potem pierwszy wszedł na schodki i otworzył drzwi przed Rönnem.
Domek był mały, na parterze znajdował się tylko jeden pokój, kuchnia i przedpokój. Drzwi do pokoju były uchylone i ukazywały zupełnie puste wnętrze. Gospodarz zauważył spojrzenie Rönna.
– Jesteśmy z żoną w separacji – wyjaśnił. – Od niedawna. Zabrała część mebli, więc trochę tu chwilowo nieprzytulnie. Chodźmy na górę.
Na piętrze był duży pokój z kominkiem, przed którym wokół niskiego białego stolika stało kilka foteli, pochodzących z różnych kompletów. Rönn usiadł.
– Może przyniosę coś do picia – spytał gospodarz. – Mogę zrobić kawę, a w lodówce mam piwo.
– Dziękuję – powiedział Rönn. – Napiję się tego co i pan.
– W takim razie piwa.
Zbiegł ze schodów i Rönn słyszał pobrzękiwanie w kuchni. Rönn rozejrzał się po pokoju. Mebli było w nim mało, ale za to całe urządzenie stereofoniczne i sporo książek. W wiklinowym stojaku przy kominku leżał plik gazet. Nowiny Dnia, My, Nowy Dzień i Metalowiec.
Sten Sjögren wrócił ze szklankami i dwoma puszkami piwa, które ustawił na stoliku.
Sjögren był chudy i żylasty, włosy miał rudawe, zmierzwione, długości, którą Rönn określał jako normalną. Twarz miał usianą piegami i pogodny otwarty uśmiech. Nalawszy do szklanek, usiadł. Podniósł swoją szklankę, Rönn także skosztował piwa i zagaił:
– Chciałbym usłyszeć pana spostrzeżenia na Hornsgatan w ubiegły piątek. Lepiej to przyuważyć, nim pamięć zblaknie.
„Naprawdę ładnie to powiedziałem”, pomyślał z zadowoleniem.
Sjögren kiwnął głową i odstawił szklankę.
– Cóż, gdybym wiedział, że to rabunek i morderstwo jednocześnie, lepiej bym się przyjrzał i dziewczynie, i chłopakom w samochodzie.
– W każdym razie jak dotąd jest pan najlepszym świadkiem – powiedział Rönn zachęcająco. – A więc szedł pan przez Hornsgatan, w jakim kierunku?
– Szedłem od Slussen w stronę Ringvägen. Ta dziewczyna szła za mną i mijając potrąciła mnie dosyć mocno.
– Może pan ją opisać?
– Obawiam się, że nie bardzo. Właściwie widziałem ją tylko z tyłu i przez chwilkę z boku, kiedy wsiadała do samochodu. Niższa ode mnie, jakieś dziesięć centymetrów. Ja mam metr siedemdziesiąt osiem. Wiek trochę trudno określić, ale wydaje mi się, że nie miała mniej niż dwadzieścia pięć, ale nie więcej niż trzydzieści, a więc około trzydziestki. Ubrana w dżinsy, zwyczajne niebieskie, w jasną bluzkę, a raczej koszulę, wyrzuconą na spodnie. Co miała na nogach nie zauważyłem, ale na głowie kapelusz, z takiego materiału jak dżinsy, z wielkim rondem, włosy jasne, proste i nie takie długie, jak dużo dziewczyn teraz ma. Półdługie można powiedzieć. I torebkę przez ramię, zieloną, w rodzaju amerykańskich wojskowych.
Wyjął z kieszeni koszuli pudełko papierosów i podał Rönnowi, który odmownie potrząsnął głową i spytał:
– A zauważył pan, czy coś niosła?
Tamten wstał, by sięgnąć po zapałki, leżące na półce nad kominkiem, zapalił.
– Nie, tego nie jestem pewien. Ale bardzo możliwe.
– A jak była zbudowana? Szczupła, gruba czy…
– Wydaje mi się, że taka w sam raz. W każdym razie ani zbyt chuda, ani za gruba. Normalna, można powiedzieć.
– A jej twarzy wcale pan nie widział?
– Mignęła mi wprawdzie przy wsiadaniu do samochodu, ale zasłaniał kapelusz i wielkie okulary.
– Poznałby pan tę osobę, gdyby ją pan znowu zobaczył?
– W każdym razie nie z twarzy. Prawdopodobnie nie poznałbym też, gdyby była inaczej ubrana, na przykład w sukienką.
Rönn w zamyśleniu sączył piwo.
– A jest pan zupełnie pewien, że to była kobieta?
Sjögren spojrzał na niego ze zdziwieniem. Potem zmarszczył brwi i powiedział z wahaniem:
– Tak, przynajmniej tak mi się wydawało, ale teraz, kiedy pan to mówi, zupełnie pewny nie jestem. Takiego poznałem wrażenia, na ogół rozróżnia się, mężczyzna czy kobieta, choć różnice czasem trudno dostrzec. Rzeczywiście, nie przysiągłbym, że to była dziewczyna. Nie zdążyłem na przykład zauważyć, czy miała biust.
Umilkł i spoglądał na Rönna zza dymnej zasłony.