Выбрать главу

Otrząsają się ze śmiechem z deszczu i przeciskają między stolikami, żeby dojść do wolnego.

– Co zamawiamy? Na co mamy ochotę?- wypytują się. Są tak samo hałaśliwe jak szpaki.

Zoey przeciąga się i zerka na kobiety, jakby nie wiedziała, skąd się wzięły. Robią dużo zamieszania. Zdejmują płaszcze i sadzają dzieci na wysokich fotelikach, wycierają nosy, zamawiają sok i ciastka z owocami.

– Mama przyprowadzała mnie do kawiarni, gdy była w ciąży z Calem- mówię Zoey.- Była wtedy uzależniona od koktajli mlecznych. Przychodziłyśmy tutaj codziennie, aż zrobiła się tak gruba, że kolana jej znikały, gdy siadała. Gdy chciałyśmy spędzić czas przed telewizorem, musiałam zajmować miejsce przy niej na taborecie.

– Boże!- warczy Zoey.- W twoim towarzystwie czuję się tak jak podczas oglądania horrorów.

Po raz pierwszy obserwują ją z uwagą. Zupełnie przestała o siebie dbać. Włożyła bezkształtne getry i koszulę. Chyba nigdy nie widziałam jej bez makijażu. Na twarzy wyraźnie odznaczają się pryszcze.

– Wszystko w porządku, Zoey?

– Zimno mi.

– Myślałaś, że dzisiaj jest dzień targowy? Chciałaś zobaczyć się ze Scottem?

– Nie!

– To dobrze, bo nie wyglądasz najlepiej.

Zerka na mnie.

– Możemy podwędzić coś w sklepie- proponuje.- Chodź, miejmy to już za sobą.

Rozdział 18

Morrisons jest największym supermarketem w centrum handlowym. Nadchodzi pora, kiedy kończą się lekcje i wszędzie pełno ludzi.

– Weź koszyk- mówi Zoey.- I uważaj na sklepowych detektywów.

– A ja oni wyglądają?

– Jakby byli w pracy!

Przechadzam się wolnym krokiem, delektując się każdą minutą mego przedsięwzięcia. W dziale delikatesów na ladzie leżą małe kiełbaski. Biorę dwa kawałki sera i oliwkę i nagle uświadamiam sobie, że konam z głodu. Na stoisku z owocami nabieram pełną garść wiśni. Jem, idąc dalej.

– Gdzie ty to wszystko mieścisz?- pyta Zoey.- Niedobrze mi się robi na twój widok.

Każe mi wkładać rzeczy, których nie chcę, do koszyka. Zupę pomidorową i krakersy śmietankowe.

– W kieszeni chowaj to, co chcesz zabrać.

– Czyli co?

Zniecierpliwiła się.

– Nie wiem, do cholery! W tym sklepie jest mnóstwo rzeczy. Sama decyduj, co chcesz wziąć.

Wybieram smukłą buteleczkę z lakierem do paznokci w kolorze krwistej czerwieni. Wciąż mam na sobie kurtkę Adama, w której jest bardzo wiele kieszeni. Łatwo coś do nich przemycić.

– Super!- oznajmia Zoey.- Prawo zostało złamane. Możemy już iść?

– To wszystko?

– Teoretycznie tak.

– Nie poczułam żadnych emocji. Ucieczka z knajpy bez płacenia rachunku byłaby bardziej podniecająca.

Wzdycha, zerkając na telefon.

– Dobra, jeszcze pięć minut- mówi jak tata.

– A ty? Będziesz się tylko przyglądać?

– Stoję na czatach.

Farmaceutka w dziale aptecznym rozmawia z klientem o syropie na kaszel. Chyba nie odczuje braku balsamu nawilżającego ani małego pudełka odżywczego kremu do ciała. Wrzucam do koszyka chrupkie pieczywo, W kieszeni ląduje nawilżający krem do twarzy. Herbata do koszyka. Jedwabny balsam do ciała dla mnie. Czuję się tak, jakbym zbierała truskawki.

– Jestem w tym dobra- oznajmiam Zoey.

– Świetnie.

Nie słucha mnie. Stoi na czatach. Bawi się czymś przy ladzie apteki.

– Do działu słodyczy.

Nie odpowiada. Zostawiam ją.

Nie jesteśmy wprawdzie w Belgii, ale na półkach znajdują się miniaturowe pudełka z truflami, przewiązane uroczymi kokardkami. Kosztują tylko funta i dziewięćdziesiąt dziewięć pensów, więc pakuję dwa do kieszeni. Kurtka motocyklowa okazuje się idealna do kradzieży. Ciekawe, czy Adam sam się o tym przekonał.

Mijamy regały i już przy lodówkach mam kieszenie wypchane po brzegi. Zastanawiam się, jak długo wytrzymałyby w nich mrożonki Bena i Jerry’ego, gdy mijają nad dwie dziewczyny z którymi chodziłam do szkoły. Zatrzymują się na mój widok i coś do siebie szepczą. Już mam wysyłać SMS-a do Zoey, żeby przybyła z odsieczą, kiedy podchodzą.

– Tessa Scott?- pyta blondynka.

– Tak.

– Pamiętasz nas? Jesteśmy Fiona i Beth.- Brzmi to tak, jakby były parą.- Odeszłaś ze szkoły w jedenastej klasie, prawda?

– W dziesiątej.

Patrzą na mnie wyczekująco. Czy nie zdają sobie sprawy, że przybywają z innej planety- tej, która obraca się znacznie wolniej niż moja- i nie mam im nic do powiedzenia?

– Co słychać?- pyta w końcu Fiona. Beth kiwa głową, jakby całkowicie zgadzała się z tym pytaniem.- Ciągle się leczysz?

– Już nie.

– Wyzdrowiałaś?

– Nie.

Patrzę, czy zrozumiały. Widzę to najpierw w ich oczach, a potem na policzkach i ustach. Mogłam się spodziewać takiej reakcji. Nie będą zadawały mi więcej pytań, te grzecznościowe już się wyczerpały. Chcę je odprawić, ale nie wiem, jak to zrobić.

– Jestem tutaj z Zoey- rzucam, żeby przerwać przedłużającą się ciszę.- Zoey Walker. Była o klasę wyżej.

– Naprawdę?- Fiona szturcha przyjaciółkę.- Dziwne. Opowiadałam ci o niej.

Beth rozjaśnia się nieco z ulgą. Nareszcie rozmowa zeszła na normalny plan.

– Pomaga ci robić zakupy?- zwraca się do mnie jak do czterolatki.

– Niezupełnie.

– Patrzcie!- wykrzykuje Fiona.- Tam jest! Już wiesz, o kim mówiłam?

Beth potakuje.

– Ach, ona!

Zaczynam żałować, że w ogóle coś powiedziałam. Nachodzą mnie złe przeczucia. Ale jest już za późno.

Zoey nie okazuje radości na ich widok.

– Co tu robicie?

– Rozmawiamy z Tessą.

– O czym?

– O tym i owym.

Zoey przygląda mi się podejrzliwie.

– Możemy już iść?

– Tak.

– Zanim odejdziecie- Fiona łapie Zoey za rękaw- powiedz, czy to prawda, że spotykasz się ze Scottem Redmondem?

Zoey się waha.

– Dlaczego pytasz? Znasz go?

Fiona prycha.

– Wszyscy go znają- mówi, wywracając oczami.- To znaczy wszystkie.

Beth wybucha śmiechem.

– Tak, chodził z moją siostrą jakieś pół godziny.

W oczach Zoey pojawia się błysk.

– Naprawdę?

– Słuchajcie- wtrącam.- To fascynująca rozmowa, ale musimy się zbierać. Mam do odebrania zaproszenia na swój pogrzeb.

To ich ucisza. Fiona wygląda na zdezorientowaną.

– Serio?

– Serio. – Chwytam Zoey pod ramię.- Żałuję, że mnie na nim nie będzie. Uwielbiam imprezy. Przyślijcie mi SMS-a, jeśli przyjdzie wam do głowy jakiś dobry pomysł na pieśń żałobną.

Zostawiamy je kompletnie oszołomione. Obchodzimy regały i zatrzymujemy się w dziale przyborów kuchennych, otoczone sztućcami ze stali nierdzewnej.

– To kompletne idiotki, Zoey. Nie mają o niczym pojęcia.

Zoey ogląda szczypce do cukru.

– Nie chcę o tym mówić.

– Zróbmy coś szalonego żeby poprawić sobie nastrój. Postarajmy się jak najwięcej razy w ciągu godziny złamać prawo.

Zoey uśmiecha się blado.

– Możemy podpalić dom Scotta.

– Nie powinnaś im wierzyć.

– Dlaczego?

– Bo znasz go lepiej niż one.

Nigdy nie widziałam, jak Zoey płacze. Nigdy. Nie uroniła ani jednej łzy, nawet wtedy kiedy odebrała wyniki egzaminu, nawet gdy powiedziałam jej, że jestem śmiertelnie chora. Zawsze sądziłam, że nic nie jest w stanie jej poruszyć. A teraz płacze w supermarkecie. Próbuje to ukryć i zasłania twarz włosami.

– Muszę go znaleźć- mówi.

– Teraz?

– Przepraszam.

Robi mi się zimno na widok jej łez. Dlaczego jej na nim aż tak zależy? Przecież znają się dopiero kilka tygodni.

– Jeszcze nie skończyłyśmy z łamaniem prawa.