Выбрать главу

– Mów za siebie.

– Tak jest. Nie myślisz o tym nigdy, kiedy patrzysz w lustro? Nie wyobrażasz sobie swojej czaszki?

– Nie.

– Nie znoszę jadać siedem, osiem razy dziennie i nie cierpię buraczków i selera. Tobie nie podobają się twoje nogi i trądzik, ale to wszystko i tak nie ma znaczenia z szerszej perspektywy.

– Zamknij się, Tesso! Wygadujesz bzdury.

Milknę, ale myślę o tym, że mój oddech pachnie miętową pastą do zębów, a jej papierosowym dymem. Mam raka. Ona mieszka z obojgiem rodziców. Kiedy wstałam rano z łóżka, na prześcieradle zostawiłam pot. Teraz prowadzę samochód. Widzę w lusterku swoją twarz, uśmiech i kości, które zostaną spalone lub pogrzebane. To będzie moja śmierć. Nie Zoey. Moja. Myślę to i po raz pierwszy nie czuję się z tym okropnie.

Nie rozmawiamy. Zoey wygląda przez okno, a ja prowadzę. Wyjeżdżamy z miasta na dwupasmówkę. Niebo ciemnieje coraz bardziej. Jest wspaniale.

Zoey znowu zaczyna marudzić.

– To najgorsza przejażdżka, w jakiej brałam udział- jęczy.- Mdli mnie. Dlaczego jeszcze nie dojechałyśmy?

– Bo nie zwracam uwagi na tablice drogowe.

Patrzy na mnie zaskoczona.

– Dlaczego? Chcę, żeby nasza podróż miała jakiś cel.

Przyciskam nogą pedał gazu.

– Dobra.

Zoey piszczy i chwyta się deski rozdzielczej.

– Zwolnij! Jesteś początkującym kierowcą!

Prędkościomierz wskazuje 45 km/h. 50! Ależ mam parę.

– Zwolnij. Słyszałam grzmot!

Krople deszczu znaczą przednią szybę. Lśnią na szkle i zamazują widok. Przypominają iskry elektryczne.

Liczę po cichu do momentu pojawienia się błyskawicy.

– Piorun strzelił kilometr stąd.- mówię.

– Zatrzymaj się.

– Po co?

Deszcz bębni o dach samochodu, a ja nie wiem, jak się włącza wycieraczki. Manipuluję światłami i rozrusznikiem. Zapominam, że wrzuciłam czwarty bieg, i samochód nagle staje.

– Nie tutaj!- wrzeszczy Zoey.- Jesteśmy na dwupasmówce! Chcesz zginąć?

Wrzucam na luz. Nie czuję strachu. Strugi wody spływają po szybie. Samochody, które nadjeżdżają z tyłu, trąbią na nas i migają światłami. Spokojnie zerkam w lusterko, włączam silnik i wrzucam pierwszy bieg. Ruszamy. Odnajduję wycieraczki i wrzucam drugi bieg, a potem trzeci.

Zoey wpada w panikę.

– Jesteś stuknięta. Teraz ja poprowadzę!

– Nie masz ubezpieczenia.

– Ty też!

Odgłosy burzy narastają, nie ma już przerw między grzmotami a błyskawicami. Jest dzień, ale wszystkie samochody jadą na światłach. Nie umiem włączyć swoich.

– Proszę cię!- krzyczy Zoey.- Stań!

– W samochodzie jesteśmy bezpieczne. On ma gumowe opony.

– Zwolnij!- nie przestaje się drzeć.- Spowodujesz wypadek. Nie słyszałaś o zachowaniu bezpiecznej odległości?

Nie. Za to odkrywał piąty bieg, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Pędzimy przed siebie pod niebem rozświetlonym błyskawicami. Jeszcze nigdy nie widziałam burzy z bliska. Kiedy tata zabrał nas do Hiszpanii, na morzu rozpętał się sztorm. Obserwowaliśmy go z hotelowego balkonu. Nie wydawał się prawdziwy, przypominał widowisko zorganizowane dla turystów. Teraz przed mymi oczami rozgrywa się fantastyczny spektakl.

Zoey nie podziela mojego zachwytu. Kuli się ze strachu na siedzeniu.

– Samochody są z metalu!- piszczy.- W każdej chwili może uderzyć w nas piorun. Zatrzymaj się!

Żal mi jej, ale wiem, że nie ma racji.

Stuka palcem w szybę.

– Tam jest stacja. Zjedź na nią albo wyskoczę.

Mam ochotę na czekoladę, więc postanawiam się zatrzymać. Rozpędziłam samochód, ale udaje mi się znaleźć hamulec. Wjeżdżamy jak szalone na podjazd i parkujemy przy pompach paliwowych oświetlonych jarzeniówkami. Zoey zamyka oczy. Wolałabym jechać dalej, chłonąc pełną piersią widok rozpościerający się za oknem.

– Nie wiem, w co ty grasz- syczy.- ale mogłaś nas zabić.

Otwiera drzwi, wysiada i zatrzaskuje je za sobą, a potem maszeruje do sklepu. Przez chwilę mam ochotę odjechać bez niej, lecz zanim podejmuję decyzję, wraca i otwiera drzwi. Pachnie inaczej, chłodem i świeżością. Odgarnia mokry kosmyk włosów, który przykleił jej się do ust.

– Nie mam pieniędzy. Chcę zapalić.

Podaję jej torebkę. Nagle czuję się bardzo szczęśliwa.

– Możesz mi kupić czekoladę?

– Najpierw fajki- mówi. – Idę do toalety. Kiedy wrócę, siadam za kierownicą.

Zatrzaskuję drzwi i idzie w stronę sklepu. Wciąż leje, Zoey kuli się pod kroplami deszczu i zerka na niebo. Kolejny grzmot. Jeszcze nigdy nie widziałam, jak się boi, i czuję przypływ miłości do niej. Nie radzi sobie tak dobrze jak ja. Nie jest przyzwyczajona. Dla mnie cały świat mógłby pogrążyć się w chaosie. Nie bałabym się. Chciałabym, żeby na następnych skrzyżowaniu stoczyła się na nas lawina. Niech z nieba spadnie czarny deszcz, a ze schowka na rękawiczki wyleci szarańcza. Biedna Zoey. Widzę ją za szybą sklepu, jak niewinnie kupuje słodycze i papierosy. Pozwolę jej prowadzić, bo tak chcę. Nie może mnie już kontrolować. Przekroczyłam granicę.

Rozdział 22

Jest czwarta dwadzieścia, a przed nami szare morze. Niebo też jest szare, chociaż nieco jaśniejsze, i chmury nie płyną tak szybko. Na widok morza kręci mi się w głowie. Pogrążam się w nieustającym ruchu, którego nikt nie zdoła zatrzymać.

– Szaleństwo- mruczy Zoey.- Nie wiem, jak ci się udało mnie na to namówić.

Siedzimy na ławeczce. Wokół nie widać żywej duszy. Daleko na plaży słychać szczekanie psa. Jego właściciel jawi się jako mały punkcik na horyzoncie.

– Przyjeżdżałam tu co roku na wakacje- mówię.- Zanim mama odeszła. Zanim zachorowałam. Mieszkałyśmy w hotelu Crosskeys. Każdego ranka wstawaliśmy, jedliśmy śniadanie i szliśmy na plażę, gdzie przebywaliśmy cały dzień. Codziennie przez dwa tygodnie spędzaliśmy czas w ten sam sposób.

– Bardzo zajmujące!- oznajmia Zoey, która osuwa się niżej na ławce i szczelniej owija płaszczem.

– Nie wracaliśmy do hotelu nawet na lunch. Tata robił kanapki, a na deser kupował budyń Angel Delight. Mieszał go na plaży z mlekiem w plastikowym pojemniku. Pamiętam, jak dziwnie brzmiało uderzenie widelca o miskę pośród krzyku mew i szumu fal.

Zoey przygląda mi się z natężeniem.

– Zapomniałaś dziś wziąć jakieś ważne lei?

– Nie!- Łapię ją za rękę i ciągnę za sobą.- Chodź, pokażę ci hotel.

Idziemy promenadą. Pod nami na piasku leżą mątwy. Są ciężkie i przestraszone, jakby przed chwilą wpadały na siebie pośród fal. Żartuję, że pozbieramy je i sprzedamy do sklepu zoologicznego, ale wyglądają naprawdę dziwacznie. Nie pamiętam, żebym je tu wcześniej widziała.

– Czy to normalne jesienią?- zastanawiała się Zoey.- Albo oglądamy skutki zanieczyszczenia środowiska. Nasza zwariowana planeta umiera. Możesz uważać się za szczęściarę, bo nie będziesz oglądać jej końca.

Zoey musi się załatwić, więc schodzi na plażę i przykuca na piasku. Nie mogę uwierzyć, że to robi. Wprawdzie tu nikogo nie mam ale zawsze bała się, że ją ktoś zobaczy. Parujący mocz drąży dziurkę w piasku i wsiąka. Zoey wygląda nawet naturalnie, kiedy się podnosi i idzie w moją stronę.

Przystajemy na chwilę i patrzymy na morze. Fale przypływają okryte białą pianą, a potem się cofają.

– Cieszę się, że jesteś moją przyjaciółką, Zoey- mówię i mocno ściskam ją za rękę.

Idziemy przez port. Niewiele brakowało, a opowiedziałabym jej o Adamie, przejażdżce na motorze i o tym, co się wydarzyło na wzgórzu, ale wciąż jest mi dość ciężko i wolę nie rozmawiać na ten temat. Zamiast tego przypominam sobie okolicę. Wszystko wygląda znajomo- budka z pamiątkami, gdzie sprzedawano wiaderka, łopatki i pocztówki, białe ściany lodziarni, na których wymalowano wielki różowy wafel. Odnajduję nawet boczną uliczkę, którą możemy dojść na skróty do hotelu.