Выбрать главу

– Wygląda inaczej- stwierdzam, kiedy dotarłyśmy na miejsce. Dawniej wydawał się większy.

– Ale to tutaj?

– Tak.

– Świetnie. Możemy już wrócić do samochodu?

Otwieram furtkę i idę wąską ścieżką.

– Ciekawe, czy pozwolą mi zajrzeć do pokoju, który zajmowaliśmy.

– Chryste!- mruczy Zoey i opiera się o ścianę.

Drzwi otwiera kobieta w średnim wieku. Jest gruba i wygląda dobrodusznie. Ma na sobie fartuch. Nie pamiętam jej.

– Słucham?

Opowiadam jej, że przyjeżdżałam tu jako dziecko każdego lata na dwa tygodnie i zajmowaliśmy apartament rodzinny.

– Szukasz pokoju na tę noc?- pyta.

Nie przyszło mi to do głowy, ale teraz uważam, że to świetny pomysł.

– A możemy zająć tamten pokój?

Zoey pojawia się tuż za mną, szarpie mnie za rękę i odwraca do siebie.

– Co ty wyprawiasz, do cholery?

– Załatwiam nocleg.

– Nie mogę tu zostać, mam jutro zajęcia w college'u.

– Codziennie masz zajęcia. Jeszcze zdążysz się na nie nachodzić.

Uznałam, że zabrzmiało to błyskotliwie. Zoey milknie. Znów przywiera do ściany i siada tam, gapiąc się na niebo.

Odwracam się do kobiety.

– Przepraszam- mówię. Podoba mi się. Nie patrzy na nas podejrzliwie. Może jej się wydaje, że mam pięćdziesiąt lat, a Zoey jest moją okropną nastoletnią córką.

– Wstawiliśmy tam podwójne łóżko, ale pokój nadal funkcjonuje jako apartament.

– Świetnie. Bierzemy go.

Idziemy za nią po schodach. Ma szerokie biodra i kołysze nimi, kiedy się porusza. Zastanawiam się, jak by to było mieć taką matkę.

– Proszę.- Otwiera drzwi.- Zmieniliśmy umeblowanie, więc pewnie pokój wygląda inaczej.

Rzeczywiście. Ogromne łóżko dominuje w tej przestrzeni. Jest wysokie i staromodne, okryte welwetową narzutą.

– Przyjeżdżają tu nowożeńcy- tłumaczy kobieta.

– Fantastycznie!- prycha Zoey.

Trudno mi odnaleźć to słoneczne pomieszczenie, w którym budziłam się rankiem. Znikły tapczaniki, a na ich miejscu powstawiano stolik z czajnikiem elektrycznym i szklankami do herbaty. Rozpoznaję tylko łukowate okno i szafę pod ścianą.

– Zostawiam was- mówi kobieta.

Zoey zrzuca buty i kładzie się na łóżku.

– Ten pokój kosztuje siedemdziesiąt funtów za noc!- zwraca mi uwagę.- Masz tyle kasy?

– Chciałam tu tylko zajrzeć.

– Oszalałaś?

Wspinam się na łóżko obok niej.

– Nie, po prostu wiem, że gdybym powiedziała na głos, o co mi chodzi, na pewno zabrzmiało to idiotycznie.

Zoey podnosi się i opiera się na łokciach. Przygląda mi się podejrzliwie.

– Wypróbuj na mnie.

Opowiadam jej o ostatnich wakacjach spędzonych w tym hotelu, o tym, jak mama i tata kłócili się częściej niż zwykle. Któregoś ranka mama nie chciała jeść śniadania, powiedziała, że ma dosyć parówek i pomidorów z puszki i że taniej byłoby pojechać do Benidorm.

– To jedź- rzucił tata.- Przyślij nam pocztówkę.

Mama wzięła mnie za rękę i poszłyśmy razem do pokoju.

– Schowajmy się przed nimi- zaproponowała.- Będzie fajnie.

Byłam bardzo przejęta. Zostawiła Cala z tatą, a mnie zabrała ze sobą.

Ukryłyśmy się w szafie.

– Nikt nas tutaj nie znajdzie- oznajmiła.

Rzeczywiście, nikt nas nie znalazł, chociaż nie jestem pewna, czy ktoś w ogóle szukał. Siedziałyśmy tam całą wieczność i w końcu mama wyszła z szafy, żeby wziąć długopis z torebki. Napisała nim swoje imię na wewnętrznej stronie drzwi szafy. Potem podała mi długopis, a ja podpisałam się tuż obok.

– Gotowe- oświadczyła.- Nawet jeśli już nie przyjedziemy do tego hotelu, pozostaniemy tu na zawsze.

Zoey patrzy na mnie z niedowierzaniem.

– To wszystko? Koniec opowieści?

– Tak.

– Wypisałyście z mamą swoje imiona w szafie i musiałyśmy przejechać sześćdziesiąt kilometrów, żebyś mi o tym opowiedziała?

– Co kilka lat znikamy, Zoey. Wszystkie nasze komórki są zastępowane nowymi. Nie zostało już nic po mnie takiej, jaką byłam, kiedy mieszkałam w tym pokoju. To ktoś inny napisał tu swoje imię. Zdrowy.

Zoey siada. Jest wściekła.

– Uważasz, że jeśli odnajdziesz ten napis, to cudownie ozdrowiejesz? A jeśli go tam nie ma, co wtedy będzie? Nie słyszałaś, co mówiła ta kobieta? Zmienili umeblowanie.

Nie podoba mi się, że na mnie krzyczy.

– Możesz zajrzeć do szafy, Zoey?

– Nie. Zmusiłaś mnie do przyjścia tutaj, mimo, że nie miałam na to ochoty. Czuję się beznadziejnie, a teraz dochodzi jeszcze jakaś głupia szafa! Niewiarygodnie.

– Dlaczego tak się złościsz?

Zoey wstaje z łóżka.

– Wychodzę. Przez cały czas zmuszasz mnie do szukania jakichś znaków.- Podnosi płaszcz z podłogi i wkłada go.- Bez przerwy zajmujesz się sobą, jakby tylko tobie na całym świecie przydarzyło się nieszczęście. Jedziemy na tym samym wózku. Wszyscy rodzimy się, jemy, sramy i umieramy. Tak jest!

Nie wiem, jak się zachować, kiedy ona tak krzyczy.

– Co się z tobą dzieje?

– Mogłabym zadać to samo pytanie tobie!

– Ze mną wszystko w porządku, poza tym, co jest oczywiste.

– Ze mną też.

– Wcale nie. Spójrz na siebie.

– I co? Jak wyglądam?

– Smutno.

Zatrzymuje się przy drzwiach.

– Smutno?

Zapada straszna cisza. Widzę małe rozdarcie na tapecie tuż nad jej ramieniem. Dostrzegam ślady palców na kontakcie. Gdzieś na dole drzwi otwierają się i zamykają. Kiedy Zoey odwraca się do mnie, uświadamiam sobie, że życie składa się z szeregu chwil, z których każda jest podróżą do kresu.

Wreszcie się odzywa niskim matowym głosem:

– Jestem w ciąży.

– O Boże!

– Nie chciałam ci mówić.

– Wiesz na pewno?

Opada na krzesło stojące przy drzwiach.

– Robiłam test dwa razy.

– A dobrze go odczytałaś?

– Jeśli w okienku pojawiają się dwie różowe kreski, to jesteś w ciąży. Były dwie różowe kreski za każdym razem.

– Boże!

– Przestań to powtarzać!

– Scott wie?

Kiwa potakująco głową.

– Nie mogłam go wtedy znaleźć na rynku. Przez cały weekend nie odbierał telefonu, więc wieczorem poszłam do niego i musiał wysłuchać, co miałam mu do powiedzenia. Nienawidzi mnie. Szkoda, że nie widziałaś jego miny.

– Jakiej?

– Patrzył na mnie jak na idiotkę. Jakby pytał, dlaczego byłam taka głupia? Jestem pewna, że potyka się z kimś innym. Te dziewczyny miały rację.

Chcę podejść i pogłaskać ją po ramieniu, po przygarbionych plecach. Nie robię tego, bo wydaje mi się, że Zoey nie ma ochoty na tego typu gesty.

– Co będzie dalej?

Wzrusza ramionami. Dostrzegam w jej zachowaniu lęk. Wygląda teraz tak, jakby miała dwanaście lat. Jak dziecko na łodzi płynącej po wzburzonym morzu bez zapasów jedzenia i kompasu.

– Możesz urodzić, Zoey.

– To nie jest zabawne.

– Nie miało być. Będziesz miała dziecko. Dlaczego nie?

– Nie zamierzam go mieć, bo tak mówisz!

Widzę, że te myśli nie są dla niej nowością.

– To pozbądź się go.

Jęczy cicho, opiera głowę o ścianę i wpatruje się ponuro w sufit.

– To czwarty miesiąc- mówi. – Myślisz, że nie jest za późno? Pozwolą mi usunąć?- Ociera łzę rękawem.- Jak mogłam być tak głupia? Mama się dowie o wszystkim. Powinnam była iść do apteki i kupić pigułki. Po co w ogóle poszłam z tym do Scotta?

Nie mam pojęcia, co mogłabym powiedzieć. Nie wiem nawet, czy chciałaby mnie słuchać, gdybym umiała ją pocieszyć. Wydaje się taka odległa na tym krześle.

– Chcę, żeby znikło- szepcze i patrzy prosto na mnie.- Nienawidzisz mnie za to?

– Nie.

– Ale znienawidzisz, jeśli usunę ciążę?

Możliwe.

– Zrobię herbatę- mówię.

Na tacy leżą kruche ciasteczka oraz saszetki z cukrem i mlekiem. Ten pokój jest naprawdę ładny. Wyglądam przez okno, czekając, aż zagotuje się woda. Dwaj chłopcy kopią piłkę na promenadzie. Pada, więc włożyli kaptury. Nie wiem, w jaki sposób widzą piłkę. Jeszcze przed chwilą to ja tam byłam z Zoey, szłyśmy zmoknięte i zmarznięte. Trzymałam ją za rękę.

– Z portu codziennie wypływają statki- zauważam.- Może udają się w jakieś odległe strony, gdzie jest ciepło.

– Idę spać- oświadcza Zoey.- Obudź mnie, kiedy będzie po wszystkim.

Jednak nie wstaje z krzesła i nie zamyka oczu.

Pod oknem przechodzi rodzina. Ojciec popycha wózek, a mała dziewczynka w różowym, lśniącym płaszczyku trzyma mamę za rękę. Zmokła, pewnie marznie, ale wie, że zaraz znajdzie się w domu i wyschnie. Czekaj ją ciepłe mleko. Bajki w telewizji. Może ciasteczko i piżamka.

Ciekawe, jak ma na imię. Rosie? Amber? Wygląda tak, jakby jej imię miało kolor. Scarlett?

Nie miałam zamiaru tego robi. Nie zastanawiałam się. Po prostu przechodzę przez pokój i otwieram szafę. Przestraszyłam wieszaki, które cicho dzwonią jeden o drugi. Czuję zapach wilgotnego drewna.

– I co?- pyta Zoey.

Wnętrze szafy okazuje się lśniąco białe. Odmalowane. Dotykam go palcami, ale nic się nie zmienia. Jest tak jasno, że kształty pokoju zaczynają się zacierać. Co kilka lat znikamy bez śladu.

Zoey wzdycha i opiera się na krześle.

– Nie powinnaś była zaglądać.

Zamykam szafę i wracam do czajnika.

Liczę, nalewając wodę do filiżanek. Zoey jest w czwartym miesiącu ciąży. Dziecko potrzebuje dziewięciu miesięcy, żeby urosnąć. Urodzi się w maju, tak jak ja. Lubię maj. Są długie weekendy. Kwitną wiśnie. I dzwonki. Ludzie zajmują się swoimi trawnikami. Wokół unosi się usypiający zapach świeżo skoszonej trawy.

Do maja pozostało 154 dni.