Выбрать главу

– Nie, tato, to jeszcze nie koniec.

Dawniej wierzyłam, że tata może wszystko, że potrafi mnie ocalić. Ale to nieprawda, jest tylko człowiekiem. Mama obejmuje go ramionami, a on pochyla się w jej stronę.

Patrzę na nich. Na mamę. Na ojca. Ma twarz skrytą w cieniu, przez końcówki jego włosów prześwituje światło. Nie ruszam się. Cal też nieruchomieje obok mnie na krześle.

– Jeju!- szepcze.

Boli bardziej, niż mogłabym to sobie wyobrazić.

Nabieram do ust wodę z kranu i wypluwam ją do zlewu. Moja ślina wydaje się pełna śluzu. Spływa tak wolno, że muszą ją spłukać wodą, żeby się jej pozbyć. Metalowa obudowa zlewu jest zimna.

Gaszę światło i przyglądam się swojej rodzinie zza szyby. Stoją razem na trawniku, grzebiąc w pozostałych fajerwerkach. Tata podnosi je w górę i oświetla latarką. W końcu wybierają coś i zamykają pudełko, a potem odchodzą w głąb ogrodu.

Może już jestem martwa. Może nic więcej się nie wydarzy. Żywi będą nadal mieszkać w swoim świecie- dotykać wszystkiego i poruszać się. A ja pozostanę w pustce i będę bezdźwięcznie stukać palcami w szybę, która nas dzieli.

Wychodzę przez drzwi od frontu, zamykam je za sobą i przysiadam na schodkach. W trawie coś szeleści, jakby jakiś nocny stwór próbował ukryć się przede mną, ale nie panikuję. Siedzę w bezruchu. Kiedy mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności, dostrzegam płot i krzewy rosnące za nim. Wyraźnie widzę ulicę za furtką, światło latarni pada na chodnik, prześlizguje się po stojących samochodach odbija się w ślepych oknach domów.

Czuję zapach cebuli. Kebab. Gdyby moje życie potoczyło się inaczej, byłabym teraz z Zoey. Jadłybyśmy frytki. Przystanęłybyśmy na rogu jakiejś ulicy i oblizywałybyśmy sól z palców, czekając na rozwój wydarzeń. Tymczasem tkwię na schodach. Martwa.

Słyszę Adama, zanim udaje mi się go dostrzec. Dobiega mnie gardłowy warkot jego motocykla. Kiedy się zbliża, dźwięk wibruje w powietrzu, a drzewa zdają się tańczyć w jego rytmie. Zatrzymuje się przed furtką, gasi silnik i wyłącza światła. Cisza i ciemność zapadają znowu, podczas gdy on zdejmuje kask, przywiązuje go do kierownicy i prowadzi motor po ścieżce.

Wierzę przede wszystkim w chaos. Gdyby życzenia się spełniały, moje kości nie bolałyby tak bardzo, jakby cała przestrzeń w środku została zużyta. Uporczywa mgła nie przesłaniałaby mi wzroku.

Obserwuję Adama idącego ścieżką i czuję, że jednak mam wybór. Wszechświat może być dziełem przypadku, ale mogę zrobić coś, żeby odmienić tę sytuację.

Przekraczam niski mur oddzielający nasze ogrody. Adam przypina motor do furtki z boku domu. Nie widzi mnie. Podchodzę bliżej i staję tuż za nim. Czuję się silna i pewna siebie.

– Adam?

Odwraca się gwałtownie.

– Cholera! Myślałem, że to duch!- Pachnie chłodem i wilgocią, jak zwierzę wynurzające się z nocy. Zbliżam się o krok.

– Co robisz?- pyta.

– Ustaliliśmy, że będziemy przyjaciółmi.

Jest zmieszany.

– Tak.

– Nie zgadzam się.

Oddziela nas przestrzeń, a w tej przestrzeni panuje ciemność. Robię kolejny krok. Staję tak blisko, że nasze oddechy łączą się. Wdech i wydech.

– Tesso- mówi. Wyczuwam w jego głosie ostrzeżenie, ale mam to gdzieś.

– Jaki jest najgorszy możliwy scenariusz?

– Będzie bolało- odpowiada.

– Już boli.

Powoli kiwa głową. I nagle zapadamy się w dziurę czasową. Wszystko nieruchomieje na tę jedną minutę, gdy przyglądamy się sobie z bliska. Kiedy pochyla się nade mną, przenika mnie dziwne ciepło. Zapomniałam o tym, że mój mózg jest pełen smutnych twarzy, które widziałam, przechodząc pod oknami cudzych domów. Przysuwa się bliżej, czuję ciepło jego oddechu na skórze. Całujemy się bardzo delikatnie. Prawie unikamy dotyku, jakbyśmy nie byli pewni tego, co robimy. Stykają się tylko nasze usta.

Odsuwamy się i patrzymy na siebie. Jakimi słowami mam opisać to spojrzenie wędrujące ode mnie do niego i z powrotem? Całe otoczenie nieruchomieje i wpatruje się w nas. To, co zginęło, odnajduje się.

– Cholera, Tesso!

– W porządku- stwierdzam.- Nie załamię się.

Żeby to udowodnić, popycham go na ścianę domu i przytrzymuję w uścisku. Tym razem nie jestem delikatna. Moje wargi odnajdują jego usta. Język napotyka jego język. Adam otacza mnie ramionami. Kładzie rękę na mojej szyi. Topnieję. Przesuwam dłonią w dół po jego plecach. Przyciskam się do niego, ale wciąż nie znajduję się wystarczająco blisko. Chcę wejść w niego. Żyć w nim. Być nim. Wszystko jest językiem i tęsknotą. Liżę go i kąsam kąciki ust.

Nie wiedziałam, że byłam tak bardzo głodna.

Odsuwa się.

– Cholera- mówi.- Cholera!- Przesuwa ręką po włosach; połyskują wilgocią, wydają się całkiem ciemne. Światła ulicznych latarni odbijają się w jego oczach.- Co my robimy?

– Pragnę cię- oświadczam.

Serce mi łomocze. Nareszcie czuję, że żyję!

Rozdział 24

Zoey nie powinna prosić, żebym przyszła. Od chwili, kiedy przekroczyłyśmy próg, nie mogę przestać liczyć. Jesteśmy tu od siedmiu minut. Moja przyjaciółka wejdzie do gabinetu za sześć. Zaszła w ciążę dziewięćdziesiąt pięć dni temu.

Próbuję wywoływać w myślach przypadkowe liczby, ale wciąż towarzyszą im określone skojarzenia. Osiem – liczba dyskretnych okien na odległej ścianie. Jeden – równie dyskretna recepcjonistka. Pięćset – kwota, którą Scott musi zapłacić w funtach za usunięcie dziecka.

Zoey posyła mi nerwowy uśmiech znad czasopisma.

– Założę się, że twój szpital wygląda inaczej.

Rzeczywiście. Tutaj są skórzane siedzenia, wielki kwadratowy stół zasłany kolorowymi czasopismami. Jest tak ciepło, że musiałam zdjąć płaszcz. Spodziewałam się zobaczyć tu gromadkę dziewczyn, spłoszonych i ściskających nerwowo chusteczki, ale prócz nas nie ma nikogo. Zoey związała włosy w koński ogon i znów włożyła luźne spodnie oraz workowatą bluzkę. Jest blada i wygląda na zmęczoną.

– Wiesz, jakich objawów ciąży pozbyłabym się najchętniej? – odkłada gazetę na kolana i wylicza na palcach: – Moje piersi nabrzmiały, pokryły się błękitnymi żyłkami. Czuję się ociężała, nawet palce mam ciężkie. Wciąż wymiotuję. Mam nieustanny ból głowy. Do tego pieką mnie oczy.

– A pozytywne strony twojego stanu?

Zastanawia się przez chwilę.

– Pachnę inaczej. Ładnie.

Nachylam się nad stołem i wciągam jej zapach. Dym, perfumy, guma do żucia i coś jeszcze.

– Zapach płodności – mówię.

– Czego?

– Jesteś zapłodniona.

Kręci głową, jakby uważała, że zwariowałam.

– To twój chłopak nauczyć cię takich słów?

Nie odpowiadam, więc wraca do swojej gazety. Dwadzieścia dwie strony z najmodniejszymi gadżetami. Jak napisać doskonałą piosenkę miłosną? Czy podróże kosmiczne znajdują się w zasięgu ręki?

– Oglądałam kiedyś film o dziewczynie, która zmarła. Gdy poszła do nieba, spotkała tam siostrę, która umarła jako płód. Ta dziewczyna opiekowała się nią do momentu, aż cała rodzina znów się połączyła.

Zoey udaje, że nie słyszy. Odwraca stronę gazety, udając, że czyta.

– To się może również mnie przytrafić, Zoey.

– Nie.

– Twoje dziecko jest tak malutkie, że mogłabym je schować do kieszeni.

– Zamknij się, Tesso!

– Jeszcze niedawno oglądałaś dziecięce ubranka.

Zoey osuwa się na krzesło i zamyka oczy. Kąciki jej ust opadają w dół, jakby ktoś odłączył ją od prądu.

– Proszę – szepcze. – Proszę, nic nie mów. Nie powinnaś była przychodzić, jeśli nie zgadzasz się z moją decyzją.

Ma rację. Myślałam o tym dziś w nocy, kiedy nie mogłam spać. Słyszałam kapanie wody pod prysznicem i jeszcze jakiś odgłos. Coś szurało po dywanie – karaluch, pająk?