Выбрать главу

Wstałam i zeszłam na dół w szlafroku. Miałam zamiar wypić filiżankę gorącej czekolady, może pooglądać telewizję. W kuchni zobaczyłam mysz schwytaną w pułapkę na insekty. Jedynym fragmentem jej ciała, który nie przykleił się do kartonu, była tylna łapka, którą rozpaczliwie młóciła, próbując uciec. Umierała. Zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę ją dobić, ale nie wiedziałam, jak to zrobić, nie narażając ją na cierpienie. Nożem? Nożyczkami? Może wbić jej ołówek w głowę? Przychodziły mi do głowy same okrucieństwa.

W końcu wyjęłam z szafy stary pojemnik po lodach i napełniłam go wodą. Włożyłam do niego mysz i podtrzymałam ją drewnianą łyżką, żeby nie wypłynęła na powierzchnię. Patrzyła na mnie ze zdziwieniem, usiłując złapać oddech. Wypuściła trzy bańki jedną po drugiej.

Piszę SMS-a do dziecka Zoey: UKRYJ SIĘ!

– Do kogo piszesz?

– Do nikogo.

Nachyla się nad stołem.

– Pokaż.

Usuwam wiadomość i pokazuję jej pusty ekran.

– Do Adama?

– Nie.

Przewraca oczami.

– Prawie uprawiacie seks w ogrodzie, a potem udajecie, że nic się nie stało. Jesteś zboczona.

– On nie jest zainteresowany.

Marszczy brwi.

– Oczywiście, że jest. Jego mama was nakryła, to wszystko. Inaczej byście kontynuowali.

– To było cztery dni temu, Zoey. Gdyby chciał, już dawno by się ze mną skontaktował.

Wzrusza ramionami.

– Może jest zajęty.

Obie doskonale wiemy, że to nieprawda, i siedzimy przez chwilę w milczeniu. Kości wystają mi przez skórę, pod oczami mam sine plamy i zaczynam cuchnąć. Adam pewnie do dzisiaj szoruje usta.

– Miłość nam nie służy – mówi Zoey. – Jestem tego dowodem. – Odkłada czasopismo i patrzy na zegarek. – Za co ja właściwie płacę, do cholery?

Przysuwam się bliżej.

– Może znaleźli sobie łatwiejszy sposób na zarabianie pieniędzy – ciągnie Zoey. – Biorą kasę i pozwalają ci się pocić ze strachu, licząc na to, że w końcu uciekniesz ze wstydu.

Chwytam ją za rękę. Jest zaskoczona, ale się nie wyrywa.

W oknach są przyciemnione szyby, więc nie widzimy ulicy. Kiedy przyjechałyśmy, zaczął padać śnieg; mijałyśmy opatulonych przechodniów, którzy wybrali się na świąteczne zakupy. Wewnątrz budynku było ciepło, a z głośników dobiegała gra na flecie. Świat za oknem mógł już dawno przestać istnieć, ale my nie wiedziałybyśmy o tym, pozostając w tym miejscu.

– Kiedy będzie po wszystkim i znów będziemy tylko ty i ja, wrócimy do twojej listy – mówi Zoey. – Zrealizujemy punkt szósty. Sława, tak? Widziałam w telewizji kobietę, która chorowała na raka, ale startowała w trójboju. Powinnaś wziąć udział w czymś podobnym.

– Ona miała raka piersi.

– I co z tego?

– To coś innego.

– Bieganie i jazda na rowerze zmotywowały ją do walki z chorobą. Czym jej sytuacja różni się od twojej? Żyła znacznie dłużej, niż się spodziewano, i zyskała sławę.

– Nienawidzę biegania!

Zoey kręci głową z dezaprobatą, jakby specjalnie stwarzała trudności.

– To może wystąpisz w „Big Brotherze”? Nie było tam jeszcze kogoś takiego jak ty.

– Kolejna edycja zaczyna się dopiero latem.

– I co z tego?

– Zastanów się!

W tej chwili pojawia się pielęgniarka i podchodzi do nas.

– Zoey Walker? Może pani już wejść.

Zoey ciągnie mnie za rękę.

– Możemy wejść razem?

– Przykro mi, ale lepiej, żeby przyjaciółka poczekała na zewnątrz. Dzisiaj będzie tylko rozmowa, którą lepiej przeprowadzić na osobności.

Kobieta mówi to tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zoey podaje mi płaszcz.

– Popilnuj go. – prosi i odchodzi z pielęgniarką. Drzwi zamykają się za nimi.

Jestem silna. Nie mała, ale wielka, zwycięska i żywa. Wyraźnie czuję różnicę między byciem a niebyciem. Jestem tutaj. Wkrótce już mnie nie będzie. Dziecko Zoey jeszcze jest. Jego serce bije. A kiedy Zoey wyjdzie z gabinetu po podpisaniu stosownych dokumentów, będzie inna. Zrozumie to, o czym ja już wiem – że śmierć otacza nas wszystkich.

I ma smak metalu.

Rozdział 25

– Dokąd jedziemy?

Tata zdejmuje jedną rękę z kierownicy, żeby poklepać mnie po kolanie.

– Zdążymy na czas.

– Czy to będzie kłopotliwe?

– Mam nadzieję, że nie.

– Spotkamy jakichś sławnych ludzi?

Przez chwilę wydaje się skonsternowany.

– A o to ci chodziło?

– Niezupełnie.

Jedziemy przez miasto, a on wciąż nie chce mi powiedzieć, co jest celem naszej podróży. Mijamy dzielnicę willową i wyjeżdżamy na obwodnicę. Zgaduję w ciemno. Tata śmieje się ze mnie. Rzadko się tak zachowuje.

– Wybieramy się na Księżyc?

– Nie.

– Mam wziąć udział w jakimś programie poszukującym talentów?

– Z twoim głosem?

Dzwonię do Zoey i pytam, czy próbuje zgadnąć, gdzie tata mnie wiezie, ale ona myśli tylko o czekającym ją zabiegu.

– Muszę tam pójść z jakąś odpowiedzialną dorosłą osobą. Skąd ja wytrzasnę kogoś takiego?

– Weź mnie.

– Powiedzieli: „z kimś dorosłym”. Na przykład z rodzicami.

– Nie mogą cię zmusić, żebyś przyznała się starym.

– Nie wytrzymam tego dłużej. Sądziłam, że dadzą mi pigułkę na poronienie. Po co ten cały zabieg? Przecież dziecko jest wielkości kropki.

Myli się. Wczoraj zajrzałam do Księgi medycyny rodzinnej Reader’s Digest i przeczytałam rozdział poświęcony ciąży. Chciałam wiedzieć, jakiej wielkości jest dziecko w szesnastym tygodniu. Ma długość mlecza. Nie mogłam oderwać się od lektury. Przeczytałam o użądleniu pszczoły i pokrzywce. Dowiedziałam się wiele o wprost uroczych z powodu swej przyziemności chorobach rodzinnych – egzemie, zapaleniu migdałków, krupie.

– Jesteś tam jeszcze? – pyta Zoey.

– Tak.

– Muszę już kończyć. Kwasy żołądkowe podchodzą mi do gardła.

Ma zgagę. Powinna wymasować sobie okrężnicę i napić się mleka, a wtedy jej przejdzie. Cokolwiek zdecyduje w sprawie dziecka, dolegliwości odmiennym stanem po jakimś czasie miną. Ale tego już jej nie mówię. Naciskam czerwony przycisk na komórce i koncentruję się na drodze.

– Głupia dziewczyna – komentuje tata. – Im dłużej będzie zwlekać, tym gorzej. Usunięcie ciąży to nie to samo, co wyrzucenie śmieci.

– Ona o tym wie, tato. A poza tym, to nie twoja sprawa. Zoey nie jest twoją córką.

– Rzeczywiście – zgadza się. – Nie jest.

Piszę SMS-a do Adama: GDZIE JESTEŚ, DO CHOLERY? Potem kasuję wiadomość.

Sześć nocy temu jego mama wyszła z domu i się rozpłakała. Powiedziała, że przestraszyła się fajerwerków. Pytała, dlaczego ją opuścił w chwili, gdy świat się kończy.

– Podaj mi swój numer – powiedział. – Zadzwonię.

Wymieniliśmy się komórkami. Czynność ta miała jakiś erotyczny podtekst. Uznałam ją za obietnicę.

– Czym właściwie jest sława? – zastanawia się tata.

Weźmy na przykład Szekspira. Na okładkach wszystkich jego sztuk znajdujących się w szkolnej bibliotece widniała charakterystyczna podobizna autora – ze sterczącą bródką i piórem w dłoni. Wymyślił miliony słów. Minęły setki lat, a każdy wie, kim był. Żył w czasach, w których nie było samochodów ani samolotów, karabinów, bomb i zanieczyszczenia środowiska. Nie znano nawet długopisów. Panowała wówczas królowa Elżbieta I. Ona też stała się sławna, nie dlatego, że była córką Henryka VIII, ale dzięki ziemniaków, Armadzie, tytoniowi oraz inteligencji.