Выбрать главу

Zaczynam za nim tęsknić w tej samej chwili. Kiedy nie ma go przy mnie, myślę, że go sobie wymyśliłam.

– Adam! – po raz pierwszy wołam go po imieniu. Dziwnie brzmi w moich ustach. Wypowiadam je z naciskiem i wydaje mi się, że jeśli będę czyniła to dostatecznie często, wydarzy się coś nieoczekiwanego. Wychodzę na korytarz i patrzę w górę.

Adam?

Jestem tutaj. Chodź do mnie, jeśli chcesz.

Idę.

Jego pokój ma taki sam układ jak mój, tylko na odwrót. Adam siedzi na łóżku. Wygląda inaczej. Dziwnie. Trzyma w ręku srebrną paczkę.

– Nie wiem, czy ci się spodoba.

Sadowię się obok niego. Każdej nocy, kiedy zasypiamy, dzieli nas tylko jedna ściana. Postanawiam zrobić w niej dziurę, za szafą, i w ten sposób zyskać tajemnice przejścia do jego świata.

– Proszę – podaje mi prezent. – Otwórz.

Rozrywam papier i znajduję torbę. W torbie jest pudełko. W pudełku bransoletką. Ma siedem kamieni, każdy w innym kolorze, na srebrnym łańcuszku.

– Wiem, że nie chcesz gromadzić nowych rzeczy, ale pomyślałem, że ci się spodoba.

Jestem tak wzruszona, że nie mogę nic powiedzieć.

– Pomóc ci ja włożyć? – pyta.

Wyciągam rękę. Zakłada mi bransoletkę i zapina zamek. Potem splata palce z moimi. Patrzymy na nasze złączone ręce leżące między nami na łóżku. Moje wyglądają odmiennie, na nadgarstku lśni bransoletka. Jego są całkiem inne, niż mi się wydawało.

– Tesso?

Kiedy mu się przyglądam, ogarnia mnie strach. W jego zielonych oczach widzę cienie. Pochyla się nade mną i już wiem. Wiem.

To się jeszcze nie stało, ale się stanie.

Numerem ósmym na mojej liście jest miłość.

Rozdział 28

Serce mi łomocze.

– Sama to zrobię.

Nie – mówi Adam. – Pozwól mi.

Każdy rozpinany guzik pochłania całkowicie jego uwagę, potem zdejmuje mi buty i ustawia równo przy łóżku.

Ześlizguję się obok niego na dywan. Rozwiązuję mu sznurowadła, kładę jego stopy na swoich kolanach i ściągam mu trampki. Głaszczę kostki, wsuwam rękę pod nogawkę spodni i przesuwam po łydce. Dotykam go. Muskam ręką miękkie włosy na jego nogach. Nie sądziłam, że potrafię być tak odważna.

Urządzamy z tego grę, coś w rodzaju rozbieranego pokera, bez kart czy kości. Rozpinam jego kurtkę i pozwalam jej zsunąć się na podłogę. On zdejmuje za mnie płaszcz. Znajduje liść w moich włosach. Dotykam jego czarnych kędziorów i czuję, że są mocne.

Nic nie wydaje się ważne, kiedy on patrzy, więc nie spieszę się z rozpinaniem jego koszuli. Ostatni guzik przeobraża się w planetę pod siła naszego wzroku – mlecznobiałą i doskonale okrągłą.

Jestem wstrząśnięta tym, że oboje wiemy, co mamy robić. Wszystko w jednej chwili staje się dla mnie oczywiste. Do niczego się nie zmuszam, a moje zachowanie bynajmniej nie wynika z doświadczenia. Oboje, wiedzeni instynktem, dokonujemy kolejnych odkryć na tej drodze.

Unoszę ramiona w górę jak dziecko, kiedy Adam zdejmuje mi sweter. Moje włosy, krótkie, dopiero odrastające, elektryzują się w zetknięciu z materiałem. Słyszę, jak iskry strzelają w ciemności, i chce mi się śmiać. Czuję, jak całe ciało pulsuje, jakby było zdrowe.

Adam muska palcami moje piersi pod stanikiem i wie, bo cały czas patrzy mi w oczy, że postępuje jak należy. Moje ciało było przedmiotem badań tak wielu ludzi – nakłuwali mnie, opukiwali i operowali. Sądziłam, ze stało się obojętne na dotyk.

Całujemy się. Długo. Wymieniamy delikatne pocałunki. On gryzie lekko moją górną wargę, ja przesuwam językiem po krawędzi jego ust. Wydaje mi się, że pokój jest pełen duchów, drzew i nieba.

Całujemy się mocnej. Zapadamy się w siebie nawzajem. Jakbyśmy całowali się po raz pierwszy – natarczywie, namiętnie.

– Pragnę cię – mówi.

A ja pragnę jego.

Chcę, zęby zobaczył moje piersi. Chcę rozpiąć stanik i pokazać mu je. Pociągam go na łóżko. Nie przestajemy się całować. Zdaje mi się, że pokój wypełnia się dymem, jakby coś się paliło między nami.

Opadam na łóżko i unoszę biodra. Próbuję zdjąć dżinsy. Chcę pokazać mu się cała, chcę, żeby na mnie patrzył.

– Jesteś pewna? – pyta.

Całkowicie.

To proste.

Zdejmuje mi dżinsy. Rozpinam pasek u jego spodnie jedna ręką, jakbym wykonywała czarodziejską sztuczkę. Przesuwam palcem po krągłości guzika, naciskając kciukiem na materiał szortów.

Czuję dotyk skóry Adama, ciężar jego ciała, ciepło, które na mnie napiera – nie wiedziałam, że będzie tak wspaniale. Nie rozumiałam, że kiedy się z kimś kocha, naprawdę uprawia się miłość. Rodzą się nowe uczucia, które silnie na nas oddziałują. Mój oddech wprawia w oszołomienie. Adam połyka go jednym haustem.

Wsuwa ramię pod moje biodro. Nasze dłonie się spotykają. Splatamy palce. Nie wiem, która ręka należy do mnie.

Jestem Tessa.

Jestem Adam.

Przekraczanie wszelkich granic jest nieskończenie pięknym przeżyciem.

Nasze palce odbierają wrażenia. Języki pozwalają poznać smak drugiej osoby. Nieustannie patrzymy na siebie, obserwujemy swoje reakcje. To jest jak muzyka, jak taniec. Znajdujemy się oko w oko.

Tęsknimy do siebie coraz bardziej. Bolesne napięcie rośnie i nabrzmiewa. Pragnę go. Chcę być jeszcze bliżej. Nie mogę jednak tego uczynić. Oplatam jego ciało nogami, głaszczę go po plecach, próbuję mocniej przyciągnąć do siebie.

Czuję się tak, jakby moje serce rozkwitło i połączyło się zduszą, eksploduje. Przypomina kamień wpadający w wodę, który tworzy kręgi miłości na powierzchni rozchodzące się coraz szerzej i szerzej w moim ciele.

Adam krzyczy z radości.

Przytulam go i trzymam w uścisku. Jestem zachwycona. Nami. Tym podarunkiem.

Głaszcze mnie po głowie, po twarzy, całuje moje łzy.

Jestem żywa, nasz związek został pobłogosławiony na ziemi, właśnie w tej chwili.

Rozdział 29

Krew leci mi z nosa. Stoję w przedpokoju przed lustrem i patrzę, jak spływa strużka po moim policzku na palce. Czuję jej lepkość. Kapie na podłogę i wsiąka w dywan.

– Proszę – szepczę. – Nie tera. Nie tej nocy.

Ale nie potrafię jej zatamować.

Słyszę z dołu, jak mama mówi „dobranoc” Calowi. Zamyka drzwi do jego pokoju i idzie do łazienki. Czekam, nasłuchując, jak się załatwia, a potem spuszcza wodę. Wyobrażam sobie, że myje ręce i wyciera je ręcznikiem. Być może patrzy na siebie w lustrze, tak jak ja tu na dole. Zastanawiam się, czy wydaje się sobie równie odległa, czy jest równie oszołomiona swoim odbiciem.

Opuszcza łazienkę i schodzi na parter. Zbliżam się do niej.

– O Boże!

Mam krwawienie z nosa.

Ależ to krwotok! – Łapie mnie za ramiona. – Szybko, chodź tutaj! – Popycha mnie do salonu. Ciężkie krople krwi spadają na dywan. Pod moimi stopami rozkwitają maki.

Usiądź – komenderuje. – Połóż się na plecach i ściśnij nos.

Adam przyjdzie za dziesięć minut. Idziemy potańczyć. Mama przygląda mi się przez chwilę, a potem wybiega z pokoju. Przychodzi mi na myśl, że pewnie musi zwymiotować, ale ona wraca ze ścierką i rzuca mi ją.

– Połóż się i przyciśnij ścierkę do nosa.

Mój sposób nie działa, więc robię, co każe. Krew spływa mi do gardła. Staram się ją przełykać, ale pęcznieje w ustach i nie pozwala złapać oddechu. Siadam i wypluwam na ścierkę. Ogromna grudka zakrzepłej krwi lśni złowrogo. Z całą pewności nic takiego nie powinno wydostać się z mojego nosa.

– Daj mi to – mówi mama.

Podaję jej ścierkę, ona przygląda się temu, co udało mi się wykrztusić, a następnie zawija. Jej ręce, podobne jak moje, są poplamione krwią.

– Co robić, mamo? On tu zaraz będzie.