Выбрать главу

Powiedz mamie, że chcę dostać prezenty: drugi sok, mnóstwo czasopism i nowy podkład do makijażu. Jeśli sobie nie radzi z całą tą sytuacją, to niech mi przynajmniej coś kupi.

Tata poweselał. Bierze kurtkę i zapisuje, jakich odcienie pudru i szminki używam. Zachęca mnie, żebym zastanowiła się, na co jeszcze mam ochotę, więc zamawiam jagodzianki, mleko czekoladowe i sześciopak kremowych jajek. Ostatecznie zbliża się Wielkanoc.

Całuje mnie trzy razy w czoło i mówi, że niedługo wróci.

Po jego wyjściu ptak przysiada na parapecie. Jest zwyczajny, to nie sęp ani feniks, lecz po prostu szpak. Wchodzi pielęgniarka z czystą pościelą, nalewami wody do kubka. Pokazuję jej ptaka i żartuję, że to zwiastun śmierci. Przygryza wargi i ostrzega, żebym nie kusiła losu.

Ale szpak patrzy na mnie znacząco i unosi łebek.

– Jeszcze nie teraz – szepczę.

Przychodzi lekarz.

– Udało nam się dobrać odpowiedni antybiotyk – oznajmia.

Nareszcie Było trochę strachu.

Naprawdę?

Mam na myśli ciebie. Tak silna infekcja może oszołomić.

Osłuchuje mnie, a ja odczytuje jego nazwisko z plakietki. Doktor James Wilson. Jest mniej więcej w wieku mojego taty, ale szczuplejszy, ma ciemne włosy, lekko łysieje nad czołem. Wydaje się być zmęczony. Ogląda moje ręce, nogi i plecy, szukając śladów podskórnego krwawienia. Potem siada na krześle przy łóżku i zapisuje coś w karcie choroby.

Lekarze oczekują, że będę uprzejma i wdzięczna. Dzięki temu ich praca stanie się łatwiejsza. Tymczasem nie mam ochoty zachowywać się taktownie.

– Ile czasu mi zostało?

Patrzy na mnie zaskoczony.

– Może zaczekamy z tą rozmową na twojego tatę?

Po co?

Wspólnie rozważymy dalszą terapię.

Przecież to ja jestem chora, nie on.

Wkłada długopis do kieszeni. Zaciska usta.

– Nie chcę się bawić w zgadywanie, Tesso. To nie pomaga.

Mnie pomoże.

Nie chodzi o to, że postanowiłam być dzielna. Nie podejmuję postanowień noworocznych. Ale jestem podłączona do kroplówki i straciłam mnóstwo czasu na pobyt w szpitalu. Nagle dostrzegam wyraźnie, co jest naprawdę ważne.

– Moja najlepsza przyjaciółka urodzi dziecko za osiem tygodni i muszę wiedzieć, czy jeszcze je zobaczę.

Krzyżuje nogi i zaraz je rozkłada. Trochę mi go żal. Lekarze nie przechodzą szkolenia w dziedzinie przekazywania pacjentom złych wiadomości.

– Gdybym przedstawił teraz nadmiernie optymistyczne prognozy, poczułabyś się potem rozczarowana. Podobnie byłoby, gdybym okazał się pesymistą.

Nie szkodzi. Pan się w tym lepiej orientuje niż ja. Proszę, James.

Nawet pielęgniarkom nie wolno zwracać się do lekarzy po imieniu i normalnie nigdy bym się na to nie ośmieliła. Ale coś się zmieniło. To moja śmierć i o niektórych rzeczach muszę wiedzieć.

– Nie pozwę cię, jeśli się pomylisz.

Posyła mi blady uśmiech.

– Udało nam się zwalczyć infekcję i czujesz się znacznie lepiej, lecz badanie krwi nie przyniosło zadowalających wyników. Przeprowadzimy więcej testów. Możemy je omówić, gdy wróci twój ojciec.

Czy choroba zaatakowała naczynia obwodowe?

Nie wiemy tego jeszcze na pewno, Tesso. Nie wolałabyś zaczekać z tą rozmową na tatę?

Po prostu powiedz.

Wzdycha głęboko, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, że mi ulega.

– Tak, wykryliśmy chorobę w naczyniach obwodowych. Bardzo mi przykro.

Więc tak to wygląda. Toczy mnie rak, mój układ odpornościowy przestał funkcjonować i nie mogą już nic dla mnie zrobić. Sprawdzali to podczas cotygodniowych badaniach krwi. Stało się.

Zawsze myślałam, że nieodwołalna diagnoza będzie jak cios w żołądek – najpierw ostry ból, a potem otępienie. Ale nic takiego nie czuję. Jestem całkowicie skoncentrowana.

– Tata już wie?

Kiwa potakująco głową.

– Zamierzaliśmy powiedzieć ci razem.

Co ze mną będzie dalej?

Twój układ odpornościowy przestał funkcjonować, Tesso. Masz ograniczone możliwości. Możemy nadal podawać ci krew, jeśli chcesz, ale poprawa potrwa krótko. Gdy dostaniesz anemii zaraz po transfuzji, będziemy musieli zrezygnować.

I co wtedy?

Zrobimy wszystko, żebyś nie cierpiała, i zostawimy cię w spokoju.

Codzienne transfuzje nie wchodzą w grę?

Nie.

Więc nie przeżuję ośmiu tygodni?

Doktor Wilson patrzy mi prosto w oczy.

– Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli ci się uda.

Wiem, że zostały ze mnie skóra i kości. Adam jest wstrząśnięty.

– Nie taką mnie zapamiętałeś, co?

Pochyla się i całuje mnie w policzek.

– Wyglądasz strasznie.

Myślę, że właśnie tego bał się najbardziej – udawać zainteresowanie, kiedy stanę się brzydka i bezużyteczna.

Przyniósł tulipany z ogrodu. Wkładam je do kubka z wodą, podczas gdy on ogląda kartki z życzeniami. Rozmawiamy przez chwilę o niczym – o tym, jak przyjęły się rośliny, które kupił w sklepie ogrodniczym, o tym, że jego mama częściej wychodzi na dwór i cieszy się ładną pogodą. Adam wygląda przez okno i żartuje sobie z tego, co widzi na parkingu.

– Chcę, żebyś zachowywał się naturalnie.

Marszczy brwi, jakby nie rozumiał.

– Nie udawaj, ze ci na mnie zależy. Nie potrzebuję litości.

Co to ma znaczyć?

Nie zniosę udawania.

Nie udaję.

To nie twoja wina. Nie wiedziałeś, że moja choroba jest tak poważna. A będzie jeszcze gorzej.

Zastanawia się przez chwilę, a potem zrzuca buty.

– Co robisz?

Zachowuję się naturalnie.

Odchyla koc i kładzie się do łóżka obok mnie. Unosi mnie i obejmuje ramionami.

– Kocham cię – szepcze gniewnie z ustami przy mojej szyi. – Czuję ból, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyłem, ale kocham cię. Nie masz prawa temu zaprzeczać. Nie mów tak więcej!

Leżę z głową opartą na dłoni tuż przy jego twarzy, a on przyciska się do mnie. Przychodzi mi na myśl, że jest samotny.

– Przepraszam.

I słusznie.

Nie patrzy na mnie. Chyba usiłuje powstrzymać łzy.

Zostaje ze mną całe popołudnie. Oglądamy MTV, potem on czyta gazetę pozostawioną przez tatę, a ja zapadam w drzemkę. Śnię o nim, mimo że jest przy mnie. Brniemy razem przez śnieżne zaspy, ale jest nam gorąco i mamy na sobie stroje kąpielowe. Idziemy pustymi alejami wśród marznących drzew, drogą, która wije się przed nami bez końca.

Kiedy się budzę, znów jestem głodna, więc posyłam Adama po lody truskawkowe. Zaczynam zanim tęsknić w tej samej chwili, gdy zamyka za sobą drzwi. Czuję się tak, jakby cały szpital opustoszał. Jak to możliwe? Zaciskam palce pod kocem i nie poruszam się, dopóki nie wróci do łóżka.

Rozpakowuje loda i podaje mi. Kładę go na stoliku.

– Dotknij mnie.

Jest zmieszany.

– Lód ci się roztopi.

Proszę.

Jestem tutaj. Dotykam cię.

Przesuwam jego dłoń na moje piersi.

– W ten sposób.

Nie, Tesso, nie chcę ci sprawić bólu.

Nie sprawisz.

A jeśli wejdzie pielęgniarka?

Zagrozimy, ze wylejemy na nią zawartość basenu.

Delikatnie ujmuje w słonie moje piersi.

– Czy tak dobrze?

Dotyka mnie, jakbym była bardzo cenna, jakby moje ciało wprawiało go w oszołomienie i zachwyt, nawet teraz, kiedy umiera. Oboje drżymy pod wpływem tej bliskości.

– Chcę się kochać.

Jego ręka nieruchomieje.

– Kiedy?

Po powrocie do domu. Ostatni raz, zanim umrę. Obiecaj mi to.

Jego wzrok mnie przeraża. Nigdy wcześniej tak nie patrzył. Tak głęboko i prawdziwie, jakby widział rzeczy, które inni mogą sobie tylko wyobrażać.

– Obiecuję.

Rozdział 34

Zmieniają się przy mnie strażnicy. Tata przychodzi każdego ranka, Adam popołudniami. Potem tata wraca wieczorem z Calem. Mama wpada nieregularnie, ale podczas drugiej wizyty znosi cały zabieg transfuzji krwi.