Выбрать главу

Cal sięga po kolejne ciastko.

– Ilu właściwie miałaś chłopców?

Mama śmieje się, odgarnia długie włosy na ramię.

– To pytanie chyba nie jest na miejscu.

– Czy tata był najlepszy?

– Och, wasz tata!- woła, przyciskając rękę do piersi w melodramatycznym geście. Cal rechocze.

Kiedyś pytałam mamę, co jej się nie podobało w tacie.

– Jest najrozsądniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam- powiedziała.

Miałam dwanaście lat, gdy od niego odeszła. Przez jakiś czas przysyłała nam pocztówki z miejsc, o których nigdy nie słyszałam- Skegness, Grimsby, Hull, Na jednej z nich było zdjęcie hotelu od frontu.,,Tutaj pracuję” – pisała.-,,Uczę się na cukiernika i tyję w oczach”.

– I bardzo dobrze- skomentował tata.- Może pęknie.

Wieszałam te pocztówki na ścianie w swoim pokoju- Carlisie, Melrose, Dornoch.,,Mieszkamy w szałasie, jak pasterze- pisała.

– Wiedzieliście, że haggis robi się z gardła, płuc, serca i wątroby owiec?”. Nie wiedziałam, podobnie jak nie wiedziałam, dlaczego pisze w liczbie mnogiej, ale lubiłam patrzeć na zdjęcie przedstawiające wieś John O’Groats i bezkresne niebo nad zatoką.

Potem przyszła zima i postawiono mi diagnozę. Nie wiem, czy mama od razu uwierzyła w to, że jestem chora, bo trochę potrwało, zanim wróciła. Miałam trzynaście lat, kiedy wreszcie zapukała do naszych drzwi.

– Ślicznie wyglądasz- powiedziała, gdy jej otworzyłam.- Dlaczego twój tata zawsze widzi rzeczywistość w czarnych barwach?

– Zamieszkasz z nami?- spytałam.

– Niezupełnie.

I wprowadziła się do swojego mieszkania.

I od tej pory zawsze spędzamy czas tak samo, gdy ją odwiedzamy. Może dlatego że mama nie ma pieniędzy albo dba o to, żebym się nie przemęczała. W każdym razie, będąc u niej oglądamy filmy na wideo lub gramy w gry planszowe. Dzisiaj Cal wybrał,,Grę w życie”. Jest beznadziejna i nigdy mi nie wychodzi. Mam męża, dwójkę dzieci i pracuję w biurze podróży. Zapomniałam jednak wykupić polisę ubezpieczeniową i kiedy przychodzi burza, tracę wszystko. Za to Cal zostaje gwiazdą muzyki pop i ma domek nad morzem, a mam jest wziętą artystką, którą stać na wielką rezydencję. Gdy wreszcie przechodzę na emeryturę, wcześniejszą, bo wciąż jestem niezłą laską, nawet nie sprawdzam stanu swojego konta.

Potem Cal chce pokazać mamie najnowszą sztuczkę. Szuka monety w jej portmonetce, a ja ściągam koc z kanapy i przykrywam nim kolana.

– W przyszłym tygodniu idę do szpitala- oznajmiam.- Pojedziesz ze mną?

– Tata cię nie odwiezie?

– A nie możecie być ze mną oboje?

Zastanawia się przez chwilę.

– Po co tam idziesz?

– Znowu mam bóle głowy. Chcą mi zrobić punkcję lędźwiową.

Mama pochyla się i całuje mnie. Czuję jej ciepły oddech na twarzy.

– Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Wiem, że wyzdrowiejesz.

Cal wraca z monetą jednofuntową.

– Patrzcie uważnie, moje pani- mówi.

Nie chcę na to patrzeć. Nudzi mnie obserwowanie rzeczy, które znikają.

Idę do sypialni i ściągam koszulkę przed lustrem. Jakiś czas temu zaczęłam upodabniać się do brzydkiego karła. Moja skóra zrobiła się szara, a kiedy dotykam placem brzucha, mam wrażenie, że zapada się w nim jak w miękkim cieście. Wszystko z powodu sterydów. Podawano mi wysokie dawki prednizolonu i deksametaznonu. To trucizny, przez które człowiek tyje, brzydnie i traci panowanie nad sobą. Od chwili, gdy przestałam je brać, zaczęłam się kurczyć. Teraz mam kościste biodra i wystające żebra. Znikam jak duch, uciekam sama przed sobą.

Siadam na łóżku mamy i dzwonię do Zoey.

– Co to jest seks?- pytam.

– Biedactwo- użala się nade mną.- Facet nie był w tym dobry, co?

– Nie rozumiem, dlaczego tak dziwnie się czuję.

– Jak to dziwnie?

– Samotnie, no i brzuch mnie boli.

– Wiem!- mówi Zoey.- Pamiętam to. Jakby cię ktoś otworzył?

– Coś w tym stylu.

– To minie.

– A dlaczego wciąż chce mi się płakać?

– Nie traktuj tego tam poważnie, Tess. Seks to sposób na spędzenie z kimś czasu, nic więcej. Zyskujesz chwilę ciepła i czujesz się atrakcyjna.

Zoey ma dziwny głos, jakby się uśmiechała.

– Znów się naćpałaś?

– Skąd!

– Gdzie jesteś?

– Słuchaj, zaraz muszę wyjść. Powiedz mi, co jest następne na twojej liście, i przygotujemy plan.

– Wyrzuciłam listę. To był głupi pomysł.

– Wcale nie. Nie rezygnuj. Nareszcie zaczęłaś robić coś ze swoim życiem.

Odkładam słuchawkę i liczę w myślach do pięćdziesięciu siedmiu. Potem wykręcam numer 999.

Odzywa się kobiecy głos.

– Pogotowie. W czym mogę pomóc?

Milczę.

– Czy coś się stało?

– Nie.

– Proszę potwierdzić, że nie zgłasza pani wypadku. Może pani podać swój adres?

Podaję adres mamy. Potwierdzam, że nie było żadnego wypadku. Zastanawiam się, czy przyślą jej rachunek za tę rozmowę. Mam nadzieję, że tak. Dzwonię na informację i proszę o numer telefonu zaufania. Wystukuję go powoli.

– Halo?- znów słyszę kobiecy głos, miękki, możliwe, że to Irlandka.- Halo- odzywa się ponownie.

Przykro mi, że marnuję jej czas, więc stwierdzam:

– Wszystko jest do bani.

– Uhm- mruczy w odpowiedzi. Zupełnie jak tata. Tak samo zareagował sześć tygodni temu w szpitalu, kiedy lekarz zapytał, czy rozumiemy to, co do nas mówi. Pamiętam, jak pomyślałam, że tata na pewno nic nie zrozumiał, bo płacz nie pozwalał mu słuchać.

– Nadal tu jestem- informuje kobieta.

Chcę jej coś powiedzieć. Przyciskam słuchawkę do ucha, bo rozmowa o tak ważnych rzeczach wymaga bliskiego kontaktu. Nie mogę jednak znaleźć odpowiednich słów.

– Jesteś tam jeszcze?- pyta.

– Nie- odpowiadam i odkładam słuchawkę.

Rozdział 6

Tata bierze mnie za rękę.

– Oddaj mi swój ból- prosi.

Leżę na szpitalnym łóżku na boku, z podwiniętymi kolanami i głową na poduszce. Kręgosłup mam ułożony równolegle do krawędzi łóżka.

W pokoju jest dwoje lekarzy i pielęgniarka. Nie widzę ich, bo stoją z tyłu. Lekarka jest studentką. Nie mówi wiele, ale domyślam się, że patrzy, jak wykonujący badanie lekarz znajduje punkt na moim kręgosłupie i zaznacza go mazakiem. Przeciera mi skórę środkiem dezynfekującym. Jest zimny. Doktor najpierw odkaża miejsce, w które wbija igłę, a następnie smaruje skórę wokół, zataczając coraz szersze kręgi. Potem przykrywa mnie ręcznikami i wkłada rękawiczki.

– Użyję igły dwuipółmilimetrowej- informuje studentkę.- I pięciomilimetrowej strzykawki.

Na ścianie za plecami taty wisi obraz. W szpitalu często je zmieniają. Tego jeszcze nie widziałam. Wpatruję się w niego intensywnie. W ciągu czterech lat choroby nauczyłam się stosować różnych technik odwracania uwagi. Obraz przedstawia późne popołudnie, angielską łąkę, zachodzące słońce i mężczyznę walczącego z ciężkim pługiem. W górze unoszą się ptaki.

Tata obraca się na plastikowym krześle, żeby sprawdzić, na co patrzę, puszcza moją dłoń i wstaje. Podchodzi do obrazu. W dole widać biegnącą kobietę, która jedną ręką przytrzymuje spódnicę, żeby móc poruszać się szybciej.

– ,, Wielka zaraza w Eyam” – czyta tata.- Cóż za beztroski obraz, nadający się w sam raz do szpitala.

Doktor chichocze.

– Wiedział pan, że co roku mamy ponad trzy tysiące przypadków dymienicy morowej?

– Nie- mówi tata.- Nie wiedziałem.

– Na szczęście wynaleziono antybiotyki.