Выбрать главу

Zastanowił się. Giacomo Pellegrino – powiedział Fazio. Giacomo Pellegrino to również jedno z dwóch nazwisk, które figurowały wraz z numerami telefonów na leżącej przed nim kartce od Mimi. Wbił sobie szybko do głowy numer Pellegrina, wstał i przeszedł do pokoju Fazia. Fazio, który akurat coś pisał, podniósł wzrok. Popatrzyli na siebie zaledwie chwilę, ale od razu się zrozumieli. Fazio wrócił do pisania. Jak to powiedział Mimi o Giacomie Pellegrino? Że to chłopak po wyższych studiach w zakresie gospodarki i handlu. Człowiek siedzący przed biurkiem Fazia wyglądał na pasterza owiec i miał co najmniej sześćdziesiątkę na karku. Inspektor skończył pisać, Pellegrino podpisał się z pewnym trudem. Jaka tam gospodarka i handel, mógł mieć za sobą najwyżej trzy klasy szkoły podstawowej.

Fazio wziął od niego zgłoszenie. W tym momencie zabrał głos komisarz.

– Zostawił pan numer telefonu?

– Nie – odparł mężczyzna.

– No, zawsze lepiej, żebyśmy go mieli. Jaki to numer?

Mężczyzna wypowiedział go głośno, Fazio zapisał. Numer się nie zgadzał. Wyglądał raczej na numer z okolic Montereale.

– Czy pan tutejszy, panie Pellegrino?

– Nie, mam dom niedaleko Montereale.

– No a wybudował pan sobie willę między Vigatą a Montelusą.

Komisarz popełnił wielkie głupstwo i natychmiast to sobie uświadomił. Fazio, który nie wspomniał słowem, gdzie znajduje się willa, zaraz zaczął mu się przyglądać, mrużąc oczy. Natomiast Pellegrino pomyślał chyba, że obaj policjanci rozmawiali na ten temat, kiedy Fazio wyszedł z pokoju, bo pytanie go nie zdziwiło.

– Nie jest moja. Należy do bratanka, syna jednego z moich braci. Nosimy takie same imiona.

– Ach! – powiedział Montalbano, udając zaskoczonego. – Rozumiem. Pański bratanek pracował w firmie „Król Midas", prawda?

– Tak, to właśnie on.

– Przepraszam, jeszcze jedno pytanie. Dlaczego to pan zgłasza szkody, a nie pański bratanek, właściciel?

– Pan Pellegrino ma pełnomocnictwo – wmieszał się Fazio.

– Może pański bratanek zbyt dużo pracuje i nie jest w stanie zajmować się…

– Nie – przerwał mu mężczyzna – było tak, jak powiem. Jakiś miesiąc temu… bo następnego dnia miał przyjechać ten przeklęty sukinsyn, księgowy Gargano…

– Panu też ukradł pieniądze?

– Tak jest, wszystkie, jakie miałem. Poprzedniego dnia rano przyszedł do mnie bratanek i powiedział, że zadzwonił do niego Gargano i kazał mu jechać do Niemiec w pewnej sprawie. Samolot odlatywał z Palermo o czwartej po południu. Bratanek powiedział mi, że nie będzie go przynajmniej przez miesiąc, i poprosił, żebym doglądał budowy. Powinien wrócić w tych dniach.

– A więc jeśli zechcę z nim porozmawiać, nie znajdę go w Vigacie?

– Nie.

– Ma pan może adres albo telefon swojego bratanka w Niemczech?

– Chyba pan żartuje.

5

Jak to możliwe, że odkąd świętej pamięci mierniczy Garzullo wszedł z rewolwerem w ręku do siedziby agencji „Król Midas" w Vigacie, grożąc masakrą – on, Montalbano, nie mógł zrobić kroku, aby nie natknąć się na coś, co w mniejszym lub większym stopniu dotyczyło zaginionego księgowego Gargano? Gdy komisarz rozmyślał nad powtarzającymi się zbiegami okoliczności, występującymi w powieściach kryminalnych gorszego gatunku albo też w najpospolitszej, codziennej rzeczywistości, do jego gabinetu wszedł Fazio.

– Stawiam się na rozkaz, panie komisarzu. Proszę mi jednak najpierw coś wytłumaczyć. Skąd pan wiedział, gdzie jest willa Pellegrina? Ja panu tego nie mówiłem. Zechce mi pan wyjaśnić?

– Nie.

Fazio rozłożył ręce. Komisarz postanowił się zabezpieczyć – z Faziem lepiej się nie przekomarzać, to policjant z prawdziwego zdarzenia. – I skąd wiem, że ktoś potłukł wszystkie szyby w oknach na parterze, rozbił w drobny mak Królewnę Śnieżkę z siedmioma krasnoludkami i napisał „kutas" na wszystkich czterech ścianach? Zgadza się?

– Dokładnie. Ten ktoś posłużył się młotem do tłuczenia kamieni i zielonym sprayem, które znalazł na miejscu.

– Właśnie. I co teraz powiesz? Że umiem zgadywać? Że patrzę w szklaną kulę? Że jestem czarownikiem? – pytał Montalbano, z każdym pytaniem coraz bardziej rozzłoszczony.

– Ależ skąd! Proszę się nie gniewać.

– Muszę się gniewać! Przejeżdżałem tamtędy dziś rano, bardzo wcześnie. Chciałem zobaczyć, co z drzewem oliwnym.

– I co, znalazł je pan w dobrym stanie? – spytał Fazio z nutką ironii. Wiedział, że pod tym drzewem oliwnym i na nadmorskim głazie przełożony szuka czasami samotności.

– Już po nim. Ścięli je, żeby postawić willę.

Fazio spoważniał, jakby usłyszał, że komisarzowi zmarł ktoś bardzo bliski.

– Rozumiem – powiedział półgłosem.

– Rozumiesz co?

– Nic takiego. Ma pan jakieś rozkazy?

– Ponieważ dowiedzieliśmy się, że Giacomo Pellegrino hula sobie po Niemczech, chciałbym, żebyś mi ustalił adres panny lub pani Micheli Manganaro, którą Gargano zatrudniał jako urzędniczkę.

– Zaraz będzie go pan miał. Chce pan, żebym najpierw wpadł do sklepu i kupił panu nową koszulę?

– Tak, dziękuję. Jak już tam idziesz, kup mi od razu trzy. Ale skąd wiesz, że mi brakuje koszul? Teraz ty umiesz zgadywać albo odprawiasz czary!

– Nie muszę zgadywać, panie komisarzu. Rano nie zmienił pan koszuli, a trzeba było, bo ma pan mankiet poplamiony zaschniętą już farbą. Zieloną farbą – podkreślił, uśmiechając się lekko, i wyszedł.

Panna Michela Manganaro mieszkała z rodzicami w dziesięciopiętrowym bloku niedaleko cmentarza. Montalbano wolał nie zawiadamiać o swoim przybyciu – ani przez telefon, ani nawet przez domofon. Zaledwie zaparkował samochód, zobaczył wychodzącego z bramy starszego mężczyznę.

– Przepraszam pana, może mi pan powiedzieć, na którym piętrze mieszkają państwo Manganaro?

– Na piątym, kurwa ich mać!

– Czemu ich pan tak nie lubi?

– Bo winda od tygodnia dojeżdża tylko do piątego piętra, a ja mieszkam na dziesiątym! Dwa razy na dzień muszę się tam wdrapywać! A ci Manganaro zawsze mieli szczęście! Proszę sobie wyobrazić, w zeszłym roku wygrali nawet na loterii!

– Dużo?

– Niewiele. Ale jaka satysfakcja!

Montalbano wszedł do windy, nacisnął guzik, winda ruszyła i stanęła na trzecim piętrze. Nacisnął po kolei wszystkie guziki, nic nie pomogło. Wszedł dwa piętra po schodach, pocieszając się myślą, że i tak trzy sobie zaoszczędził.

– Kto tam? – usłyszał głos starej kobiety.

– Jestem Montalbano, komisarz policji.

– Komisarz? Na pewno?

– Jeśli o mnie chodzi, jestem tego pewien.

– A czego pan od nas chce?

– Porozmawiać z pani córką Michelą. Jest w domu?

– Jest, ale leży w łóżku, ma lekką grypę. Proszę poczekać, zawołam męża.

Montalbano usłyszał wrzask, który na moment go przeraził.

– Fili! Chodź tu, przyszedł taki jeden, co mówi, że jest komisarzem!

Ze słów „mówi, że jest" wywnioskował, że nie udało mu się przekonać tej pani.

Po chwili usłyszał zza zamkniętych nadal drzwi:

– Proszę głośno mówić, bo mąż przygłuchy.

– Kto tam? – spytał teraz głos męski, wyraźnie poirytowany.

– Jestem komisarzem policji, proszę otworzyć! Krzyknął okropnie głośno. Drzwi mieszkania państwa Manganaro ani drgnęły, otwarło się za to dwoje drzwi pozostałych na tej samej klatce. Pojawiła się w nich dwójka widzów, każdy na swoim progu: dziesięcioletnia dziewczynka z kanapką w ręku i pięćdziesięciolatek w podkoszulku, z przepaską na lewym oku.