– Proszę głośniej, bo Manganaro jest głuchy – doradził przyjaznym tonem mężczyzna.
Jeszcze głośniej? Wykonał kilka wdechów i wydechów – widział kiedyś, jak to robił pewien mistrz nurkowania bez butli tlenowej – po czym, zebrawszy w płucach tyle powietrza, ile tylko się dało, wrzasnął:
– Policja!
Usłyszał, jak otwierają się jednocześnie drzwi na piętrach u góry i u dołu. Doszły go podniecone głosy:
– Co jest? Co się stało? Co się dzieje?
Drzwi mieszkania państwa Manganaro otworzyły się bardzo powoli i komisarz zobaczył w nich papugę; w każdym razie takie odniósł w pierwszej chwili wrażenie. Nos żółty, strasznie długi, kości policzkowe barwy fioletowej, oczy wielkie, czarne, na czaszce trochę potarganych rudych włosów, jasnozielona koszula.
– Proszę wejść – wymamrotała papuga – ale niech pan nie robi hałasu, bo moja córka śpi, marnie się czuje.
Gospodarz wprowadził Montalbana do saloniku w niepasującym zupełnie do otoczenia nordyckim stylu. Na drewnianej podpórce siedział bliźniak pana Manganaro, na tyle przyzwoity, że pozostawał ptakiem, nie starając się uchodzić za istotę ludzką. Małżonka pana domu, podobna do postrzelonego przez pomyłkę lub z czystej złośliwości wróbla, powłócząc lewą nogą, przyniosła z widocznym trudem maleńką tackę, a na niej filiżaneczkę kawy.
– Już posłodzona – powiedziała i usiadła wygodnie na kanapie.
Było oczywiste, że zżera ją ciekawość. Życie nie dostarczało jej z pewnością wielu rozrywek, więc teraz chciała sobie dogodzić.
„No i zobaczymy – pomyślał Montalbano – co to za ptak się narodził ze skrzyżowania papugi z wróblem".
– Micheli już powiedziałam – zaćwierkał wróbel. – Wstaje i zaraz tu będzie.
„Skąd ona wzięła tyle głosu, kiedy tak wrzasnęła do męża?" – zastanowił się Montalbano. Przypomniał sobie z książki jakiegoś podróżnika, że istnieją mikroskopijne ptaszki zdolne wydawać dźwięki podobne do wycia syreny. Pani Manganaro musiała należeć do tego gatunku.
Kawa była osłodzona tak obficie, że komisarzowi zakleiły się usta. Pierwsza zabrała głos papuga – ta przebrana za człowieka.
– Wiem, dlaczego chce pan rozmawiać z moją córką. To z powodu tego przeklętego drania Gargano, prawda?
– Tak! – odkrzyknął Montalbano. – Czy pan też padł ofiarą oszustwa…?
– O, takiego! – powiedział jego rozmówca, uderzając gwałtownie lewą ręką w wyciągnięte do przodu przedramię prawej.
– Fili! – skarciła go żona, używając znowu głosu przywodzącego na myśl Sąd Ostateczny.
W oknach zadźwięczały szyby.
– Uważa pan Filippa Manganaro za tak głupiego, że dał się wciągnąć w pułapkę zastawioną przez Gargana? A wie pan, że ja nawet nie chciałem, żeby moja córka pracowała u tego oszukańca?
– Znał pan Gargana od dawna?
– Nie, i wcale nie musiałem. Banki, bankierzy, giełdziarze i w ogóle wszyscy, co zajmują się pieniędzmi, są oszukańcami. Siłą rzeczy, mój panie. Jeśli pan chce, to wytłumaczę dlaczego. Czytał pan może książkę pod tytułem Kapitał, napisaną przez Marksa?
– Trochę czytałem – powiedział Montalbano. – Pan jest komunistą?
– Zaczynaj, Turi!
Komisarz nie zrozumiał i spojrzał na niego zdziwiony. Kim był ten Turi? Pojął to chwilę później, kiedy bliźniacza papuga, która musiała tak właśnie się nazywać, odchrząknęła i zaczęła śpiewać Międzynarodówkę. Śpiewała tak ładnie, że Montalbano zagłębił się we wspomnieniach. Miał już pogratulować temu, kto ją wyuczył, kiedy w drzwiach stanęła Micheła. Na jej widok komisarza ogarnęło zdumienie. Wszystkiego by się spodziewał, tylko nie takiej dziewczyny, dość wysokiej brunetki o fiołkowych oczach, z nosem nieco zaczerwienionym wskutek kataru, wyjątkowo ładnej, wąskiej w pasie, w krótkiej spódnicy odkrywającej do połowy uda, pełne, lecz nie za bardzo, w białej bluzce, z trudem mieszczącej nieskrępowane biustonoszem piersi. Przez mózg Montalbana prześlizgnęła się szybko jak żmija w trawie złośliwa myśl. Nie ulega wątpliwości, że do takiej dziewczyny piękny Gargano przynajmniej próbował się dobrać.
– Jestem do pańskiej dyspozycji.
Do jego dyspozycji? Powiedziała to cicho, zachrypniętym nieco głosem w stylu Marleny Dietrich. Komisarzowi krew zakipiała w żyłach, musiał się powstrzymać, aby nie zapiać „kukuryku" jak profesor w Błękitnym Aniele. Dziewczę usiadło, obciągając spódnicę ku kolanom, ile się dało, z poważną miną, spuszczonym wzrokiem, jedną ręką na udzie, drugą na poręczy fotela. Słowem, dobrze ułożona panna z szanowanej, ciężko pracującej, uczciwej rodziny.
Komisarz wreszcie się odezwał. – Proszę wybaczyć, że musiała pani przeze mnie wstać z łóżka.
– Nic nie szkodzi.
– Przyszedłem, żeby zebrać informacje o księgowym Gargano i o agencji, w której pani pracowała.
– Proszę bardzo. Uprzedzam pana jednak, że przesłuchiwał mnie już pracownik pańskiego komisariatu, chyba pan Augello; ale muszę szczerze powiedzieć, że jego zainteresowania – jak mi się wydało – szły raczej w innym kierunku.
– W jakim kierunku?
Zadając to pytanie, już go żałował. Wszystko było jasne. Przedstawił sobie tę scenę: Mimi przesłuchuje intensywnie, a wzrokiem zdejmuje z niej delikatnie bluzkę, biustonosz (jeśli wtedy miała go na sobie), spódnicę, majtki. Przecież nie umiałby się powstrzymać wobec takiej urody! Montalbano pomyślał o Beatrice, jego przyszłej żonie: biedaczka, ile przyjdzie jej wycierpieć! Panna nie odpowiedziała na pytanie – uznała najwidoczniej, że komisarz zrozumiał. Uśmiechnęła się lub raczej dała po sobie poznać, że się uśmiecha, ponieważ siedziała z pochyloną głową, jak przystoi w obecności nieznanego mężczyzny. Papuga i wróbel z zadowoleniem spoglądali na swoje dziecię.
W tym momencie dziewczyna podniosła fiołkowe oczy i wlepiła je w komisarza, jakby czekając na pytania. W rzeczywistości przemówiła jednak jasno, chociaż bez słów:
„Nie trać tu czasu, nie mogę mówić. Poczekaj na mnie na dole".
„Wiadomość otrzymałem" – odpowiedział wzrokiem Montalbano.
Nie będzie tu już dłużej siedział. Udał zdziwionego i zakłopotanego.
– Naprawdę już panią przesłuchiwano? Wszystko zostało zaprotokołowane?
– Oczywiście.
– To dlaczego nic nie znalazłem?
– Czy ja wiem? Proszę spytać pana Augello, tego lekkoducha, który teraz całkiem stracił głowę, bo ma się żenić.
Montalbano przejrzał zupełnie. Oświeciło go słowo „lekkoduch", użyte w obecności staroświeckich rodziców zamiast słowa „kutas" – o wiele bardziej brzemiennego w treść, jak pisali kiedyś krytycy literaccy. Pewność absolutną uzyskał chwilę później: panna musiała okazać względy (tak trzeba się wyrażać w obecności staroświeckich rodziców) jego zastępcy, który przespał się z nią, a potem ją odprawił, oświadczając, że wstąpi niebawem w związek małżeński.
Komisarz wstał, a z nim wszyscy.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powiedział.
Obecni okazali wyrozumiałość.
– Wszystko może się zdarzyć – zauważył człowiek papuga.
Sformowała się mała procesja. Na czele dziewczę, za nim komisarz, za komisarzem ojciec, za ojcem matka. Wpatrując się w poprzedzający go ruch falisty, Montalbano z dziką zazdrością pomyślał o Augellu. Dziewczyna otworzyła drzwi i podała mu rękę:
– Miło mi było pana poznać – powiedziała ustami. Oczami dodała: „Poczekaj na mnie".
Poczekał dobre pół godziny. Michela musiała się przygotować, pozbyć zaczerwienienia na nosku. Stanęła wreszcie w bramie, rozglądając się wokół. Montalbano nacisnął lekko klakson i otworzył drzwi. Dziewczyna podeszła do samochodu powoli, z obojętną miną, po czym błyskawicznie wskoczyła do środka, zatrzaskując drzwi.