– Jedźmy stąd – powiedziała.
Montalbano zdążył już stwierdzić, że Michela zapomniała włożyć biustonosz. Włączył natychmiast bieg i ruszył.
– Musiałam się wykłócić, rodzice nie chcieli, żebym wyszła, boją się, że znowu zachoruję – wyjaśniła dziewczyna, po czym spytała: – Gdzie porozmawiamy?
– Jedziemy do komisariatu?
– A jak tam spotkam tego kutasa?
W ten sposób potwierdziły się od razu najgorsze (i najlepsze) podejrzenia Montalbana.
– A zresztą komisariat mi się nie podoba.
– No to w jakimś barze?
– Nigdy w życiu. Ludzie i tak za dużo o mnie gadają. Co prawda z panem niewielkie ryzyko.
– Dlaczego?
– Mógłby pan być moim ojcem.
Cios nożem byłby już lepszy. Samochód lekko zarzucił.
– Trafiony, zatopiony – skomentowało dziewczę. – To zwykle dobry sposób na nazbyt przedsiębiorczych starszych panów. Ale wszystko zależy od tonu. – Powtórzyła niskim, lekko zachrypniętym głosem: – Mógłby pan być moim ojcem.
Udało się jej wyrazić cały smak zakazanego owocu, kazirodztwa.
Montalbano nie mógł nie wyobrazić sobie Micheli w łóżku, nagiej, ciężko dyszącej. To niebezpieczna dziewczyna – bardzo ładna, ale o perfidnym usposobieniu.
– No to dokąd jedziemy? – spytał stanowczo.
– Gdzie pan mieszka?
Boże miłosierny! To tak, jakby zabrać do domu odbezpieczony granat.
– U mnie są ludzie.
– Żonaty?
– Nie. No więc zdecydowała się pani?
– Coś mi przyszło do głowy. Proszę skręcić w drugą po prawej.
Komisarz skręcił od razu w drugą po prawej. Była to jedna z tych rzadkich już ulic, na które starczy rzucić okiem, by wiedzieć, dokąd prowadzą – prosto za miasto. Wskazują na to domy – coraz to mniejsze, zamieniające się stopniowo w rodzaj kostek otoczonych odrobiną zieleni, połączone przewodami elektrycznymi i slupami telefonicznymi, które nie biegną już w linii prostej. Nawierzchnia ustępuje trawie. Wreszcie znikają nawet te białe kostki.
– Mam jechać dalej?
– Tak. Zaraz zobaczy pan po lewej polną drogę. Jest w dobrym stanie, może pan się nie martwić o samochód.
Montalbano skręcił i po chwili znaleźli się w lasku, wśród araukarii i kęp dziko rosnącej trawy.
– Dzisiaj nikogo tu nie ma – odezwała się dziewczyna – bo to nie święto. Ale żeby pan widział, jaki tutaj ruch w soboty i w niedziele!
– Często pani tu bywa?
– Zdarza się.
Montalbano opuścił szybę i wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Nie będzie pani przeszkadzać…
– Nie. Ja też poproszę.
Zaciągali się, milcząc. Po wypaleniu połowy papierosa komisarz zaczął rozmowę.
– Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tym, jak działał wymyślony przez Gargana system.
– Proszę mi stawiać konkretne pytania.
– Gdzie trzymaliście pieniądze, które on zgarniał?
– No więc czasem Gargano sam przychodził z czekami; wtedy ja, Mariastella albo Giacomo zanosiliśmy je do depozytu w tutejszej filii Kasy Kredytowej. Robiliśmy tak samo, kiedy klienci zgłaszali się z wpłatami do naszej placówki. Po pewnym czasie Gargano przelewał te pieniądze na konto w banku w Bolonii. Jednak z tego, co wiemy, tam też długo nie leżały. Szły chyba do Szwajcarii albo do Liechtensteinu, albo jeszcze gdzieś.
– Dlaczego?
– Też pytanie! Bo Gargano musiał nimi obracać, żeby dawały zysk. Tak w każdym razie myśleliśmy.
– A teraz co pani myśli?
– Że składał pieniądze za granicą, żeby w odpowiedniej chwili wszystkich wyrolować.
– I panią też…
– Wyrolował? Nie, nie powierzyłam mu ani jednego lira. Nie mogłabym, nawet gdybym chciała; poznał pan tatusia, prawda? Ale nam gwizdnął dwa miesiące pensji.
– Przepraszam, mogę spytać panią o coś bardzo osobistego?
– Ależ proszę bardzo!
– Czy Gargano próbował się z panią przespać?
Michela wybuchnęła śmiechem nagłym i niepowstrzymanym. Fiołkowe oczy zrobiły się jaśniejsze, bo aż zaszły łzami. Montalbano dał jej się wyśmiać, zachodząc w głowę, co też tak zabawnego było w jego pytaniu. Michela opanowała się wreszcie.
– Oficjalnie się do mnie zalecał. Zalecał się też do biednej Mariastelli, była o mnie okropnie zazdrosna. Czekoladki, kwiaty – takie rzeczy. Ale gdybym mu pewnego dnia powiedziała, że jestem gotowa pójść z nim do łóżka, to wie pan, co by się stało?
– Nie wiem. Proszę mi powiedzieć.
– Zemdlałby. Gargano był gejem.
6
Komisarz osłupiał. Coś takiego nigdy nie przyszłoby mu na myśl. Przezwyciężył jednak zaskoczenie i zaraz zaczął się zastanawiać, czy homoseksualizm Gargana ma znaczenie dla prowadzonego śledztwa. Może tak, a może nie; w każdymi razie Mimi nic mu o tym nie mówił.
– Jest pani pewna? Sam to pani powiedział?
– Jestem bardziej niż pewna, ale on nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Zrozumieliśmy się od razu, po pierwszym spojrzeniu.
– Czy pani zasygnalizowała to… tę okoliczność, albo lepiej – to odniesione przez panią wrażenie – wicekomisarzowi Augello?
– Augello ustami stawiał mi pytania, ale oczami żądał ode mnie czegoś zupełnie innego. Powiem szczerze, że nie wiem, czy mu to powiedziałam, temu głupiemu kutasowi.
– Proszę mi wybaczyć, ale skąd u pani tyle niechęci do Augella?
– Było tak, panie komisarzu: przespałam się z nim, bo mi się podobał. A on, kiedy od niego wychodziłam, cały goły, z ręcznikiem na ptaszku, zawiadomił mnie, że jest zaręczony i że niebawem bierze ślub. Czy ja go o coś pytałam? Zachował się obrzydliwie, pożałowałam, że poszłam z nim do łóżka. To wszystko. Teraz chciałabym w ogóle go zapomnieć.
– Czy panna Cosentino wiedziała, że Gargano…
– Panie komisarzu, nawet gdyby Gargano zamienił się nagle we wstrętne monstrum, no, powiedzmy w potwornego robaka Kafki, ona dalej by go uwielbiała w swoim miłosnym szale, niczego nie zauważając. Wydaje mi się zresztą, że biedna Mariastella nie umie odróżnić koguta od kury.
Ta Michela Manganaro zadziwia go bez końca. Teraz znowu wyskoczyła z Przemianą Kafki.
– Podoba się pani?
– Kto? Mariastella?
– Nie, Kafka.
– Przeczytałam całego, od Procesu po Listy do Mileny. Będziemy tu rozmawiać o literaturze?
Montalbano zainkasował cios.
– A Giacomo Pellegrino?
– No pewno, on zrozumiał od razu, może nawet trochę wcześniej niż ja, bo sam też taki jest. I uprzedzając pańskie pytanie, dodam, że tego także nie powiedziałam, kiedy mnie przesłuchiwał Augello.
Pellegrino też? Montalbano nie był pewien, czy dobrze zrozumiał. Chciał usłyszeć potwierdzenie.
– On też?
Wymówił te słowa mimo woli tonem sycylijskiego komika, wyrażającym zaskoczenie i niesmak. Zawstydził się natychmiast, bo był od tego jak najdalszy.
– On też – powiedziała Michela całkiem bezbarwnie.
– Można by wysunąć hipotezę – zaczął Montalbano ostrożnie, jakby poruszał się po zaminowanym terenie – ale podkreślam, to jedynie hipoteza, że między Giacomem u Garganem doszło do stosunków dających się określić jako…
Dziewczę szeroko otworzyło przepiękne fiołkowe oczy.
– Dlaczego pan tak się wyraża?
– Przepraszam – powiedział komisarz – niewłaściwie to ująłem. Chciałem powiedzieć, że…
– Doskonale zrozumiałam, co pan chciał powiedzieć. Moja odpowiedź brzmi: może tak, może nie.
– Powieść D'Annunzia pod tym tytułem też pani czytała?