– Na zdrowie – powiedział Montalbano.
– To nie tak… – zaczął się usprawiedliwiać Galluzzo.
– Byliśmy trochę rozstrojeni – dodał Fazio.
– Musieliśmy wypić coś mocniejszego – przyszedł mu z pomocą kolega.
– Rozstrojeni? A to dlaczego?
– Umarł biedny mierniczy Garzullo. Dostał zawału – wyjaśnił Fazio. – Kiedy dojechaliśmy przed szpital, był już nieprzytomny. Zawołaliśmy pielęgniarzy, zanieśli go biegiem do środka. Ledwo zdążyliśmy zaparkować samochód i wejść, a już nam powiedzieli, że…
– Wywarło to na nas duże wrażenie – oznajmił Galluzzo.
– Na mnie też – odparł Montalbano. – Zróbcie teraz tak: dowiedzcie się, czy miał krewnych, a jeśli nie miał, znajdźcie jakiegoś bliskiego znajomego. Zawiadomcie mnie, kiedy wrócę z Montelusy.
Fazio i Galluzzo pożegnali się z nim i odeszli. Montalbano wypił spokojnie swoją kawę i przypomniał sobie, że lokal słynął również ze sprzedaży koziego sera, niewiadomego wprawdzie pochodzenia, lecz doskonałego w smaku. Natychmiast nabrał na niego ochoty i podszedł do lady, za którą sprzedawano nie tylko ser, lecz także salami, balerony i kiełbasy. Komisarza kusiło, aby dokonać zakupów w wielkim stylu; zdołał jednak się przezwyciężyć i nabył jedynie niewielki kozi serek. Opuszczając parking, zdał sobie sprawę, że wjazd na szosę nie będzie łatwym przedsięwzięciem, bo ciężarówki i samochody sunęły zwartym rzędem, bez żadnych odstępów. Mimo to po pięciu minutach oczekiwania udało mu się między nie wślizgnąć. Jechał, zmagając się przez cały czas z zalążkiem myśli, której nie mógł rozwinąć, co bardzo go irytowało. I tak – zupełnie niepostrzeżenie – znalazł się z powrotem w Vigacie.
Co teraz robić? Jechać znowu do Montelusy i zgłosić się w kwesturze z opóźnieniem? Lepiej już będzie, jeśli wróci do domu, do Marinelli, weźmie prysznic, ubierze się porządnie, a potem stawi czoło kwestorowi odświeżony i czysty, z trzeźwym umysłem. Rozjaśniło mu się w głowie, gdy stał pod prysznicem. Pół godziny później zatrzymał samochód przed komisariatem, wysiadł i wszedł do środka. Niemal w tej samej chwili ogłuszył go krzyk Catarelli – nie tyle krzyk, ile coś pośredniego między szczekaniem a rżeniem.
– Ach, panie komisarzu, panie komisarzu! Jest pan tu? To pan, panie komisarzu?
– Tak, Catarella, jestem tu. Co się stało?
– Stało się, że pan kwestor strasznie się żołądkuje, panie komisarzu! Pięć razy telefonii! Za każdym telefonem coraz bardziej wściekły!
– Powiedz mu, żeby się uspokoił.
– Panie komisarzu, nie miałbym nigdy śmiałości tak powiedzieć panu kwestorowi! To byłaby wielka obraza! Co mam powiedzieć, jeśli znowu od nowa zatelefoni?
– Że mnie nie ma.
– Boże święty! Nie mogę przecież kłamać i oszukiwać pana kwestora!
– To go połącz z panem Augello.
Otworzył drzwi do pokoju zastępcy.
– Czego chciał kwestor? – usłyszał.
– Nie wiem, jeszcze u niego nie byłem.
– Jezu! No i kto teraz odważy się z nim rozmawiać?
– Ty. Zadzwonisz i powiesz, że kiedy pędziłem do niego na łeb na szyję, za bardzo przekroczyłem prędkość i wpadłem do rowu. Nic poważnego – trzy szwy na czole. Powiedz mu, że jeśli poczuję się lepiej, zamelduję się u niego po południu. Zagadaj go, jak możesz. Potem przyjdź do mnie.
Wszedł do swojego gabinetu. Zaraz stawił się tam Fazio.
– Chciałem powiedzieć, że znaleźliśmy wnuczkę mierniczego Garzullo.
– Doskonale. Jak wam się to udało?
– Panie komisarzu, nic nie musiało się udawać, zgłosiła się sama. Była zaniepokojona, bo rano poszła do niego do domu i go nie zastała. Najpierw czekała, potem postanowiła przyjść do nas. Musiałem jej zakomunikować potrójną ponurą wiadomość.
– Dlaczego potrójną?
– Panie komisarzu drogi, po pierwsze: nie wiedziała, że z winy księgowego Gargano dziadek stracił wszystkie oszczędności. Po drugie: nie wiedziała, że dziadek odegrał scenę z filmu o gangsterach. Po trzecie: nie wiedziała, że dziadek umarł.
– Jak biedaczka zareagowała?
– Źle to przyjęła, zwłaszcza kiedy do niej dotarło, że dziadek dał sobie wyłudzić zaoszczędzone pieniądze, które miała odziedziczyć.
Fazio wyszedł. Wszedł Augello, wycierając sobie chusteczką szyję.
– Spociłem się przez pana kwestora! Powiedział w końcu, żebym ci przekazał, że jeśli nie jesteś umierający, to on na ciebie czeka po południu.
– Mimi, usiądź i opowiedz mi sprawę księgowego Gargano.
– Teraz?
– Teraz. A co, spieszy ci się gdzieś?
– Nie, ale to skomplikowana historia.
– No to mi ją opowiedz w jak najprostszy sposób.
– Dobrze. Ale zwróć uwagę, że mogę ci ją opowiedzieć tylko w części, bo zajmowaliśmy się nią jedynie w granicach naszych kompetencji, zgodnie z rozkazem kwestora. Dochodzenie prowadził przede wszystkim komisarz Guarnotta, ten specjalista od oszustw.
Popatrzyli po sobie i nie mogli się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Wszystkim było wiadomo, że dwa lata wcześniej Amelio Guarnotta dał się namówić na zakup znacznej ilości akcji firmy, która obiecywała, że nabędzie na własność rzymskie Koloseum i przekształci je w luksusowy hotel.
– A więc Emanuele Gargano, urodzony w Fiakce w lutym tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku, uzyskał dyplom księgowego w Mediolanie.
– Dlaczego właśnie w Mediolanie? Jego rodzice się tam przenieśli?
– Nie, jego rodzice przenieśli się do raju, po wypadku drogowym. Jako że był jedynakiem, został… jak by to powiedzieć… zaadoptowany przez stryja, starego kawalera dyrektora banku. Przy jego pomocy Gargano, z dyplomem w kieszeni, podejmuje pracę w tymże banku. Po jakichś dziesięciu latach, kiedy jego protektor już nie żyje, przechodzi do pewnego biura handlowego, gdzie doskonale sobie radzi. Trzy lata temu rezygnuje z posady i otwiera w Bolonii firmę „Król Midas", już jako właściciel. I wtedy po raz pierwszy dzieje się coś dziwnego… w każdym razie tak mi powiedziano, bo dochodzenie na tym odcinku nie leżało w naszej kompetencji.
– Co było takie dziwne?
– Przede wszystkim cały personel „Króla Midasa" w Bolonii składał się z jednej jedynej urzędniczki – trochę takiej jak nasza panna Cosentino – a firma w przeciągu trzech lat dokonała obrotów na najwyżej dwa miliardy lirów, to jest na sumę śmiesznie małą.
– To była przykrywka.
– Oczywiście. Ale przykrywka wstępna, przygotowanie do oszustwa na wielką skalę, którego księgowy miał dokonać tutaj, w naszych stronach.
– Możesz mi jasno wytłumaczyć, na czym ono polegało?
– To proste. Powiedzmy, że powierzasz mi milion lirów, abym go korzystnie zainwestował. Ja po pól roku daję ci dwieście tysięcy – dwadzieścia procent wkładu. Dochód jest niezwykle wysoki, zaczyna się o tym mówić. Przychodzi do mnie twój przyjaciel i powierza mi milion. Po upływie następnego półrocza ja daję znowu dwieście tysięcy, a twojemu przyjacielowi tyle samo. Potem postanawiam zniknąć. Zarobiłem w ten sposób milion czterysta tysięcy lirów. Odejmijmy czterysta tysięcy na wydatki różne, pozostaje mi w kieszeni na czysto milion lirów. Krótko mówiąc, według obliczeń Guarnotty księgowy Gargano uzbierał sobie ponad dwadzieścia miliardów.