– A to skurwiel! Wszystko przez tę telewizję.
– Co ma do telewizja?
– Właśnie, że ma. W każdym dzienniku telewizyjnym bombardują cię giełdą kursami, akcjami, obligacjami, gównocjami… Ludzie są pod wrażeniem, nic z tego nie rozumieją, wiedzą, że jest ryzyko, ale że można zarobić. No i rzucają się w ramiona pierwszego lepszego oszusta: ja też chcę grać na giełdzie, ja też… Szkoda gadać. Jaka jest twoja opinia?
– Moja opinia… podziela ją zresztą Guarnotta… jest taka: wśród najważniejszych klientów Gargana był jakiś mafioso. Rozprawił się z księgowym, kiedy zrozumiał, że został oszukany.
– A zatem ty, Mimi, nie sądzisz, że Gargano nurza się w rozkoszach na jakiejś wyspie mórz południowych?
– Nie. A ty co myślisz?
– Ja myślę, że kutas z ciebie i z Guarnotty.
– Dlaczego?
– Zaraz ci wytłumaczę. Przede wszystkim musisz mnie przekonać, że wśród mafiosów są durnie, którzy nie zrozumieliby, iż Gargano to pospolity oszust. Gdyby chodziło o mafiosa, to już raczej o takiego, który zmusiłby Gargana do przyjęcia go na wspólnika z decydującym głosem. I dalej: jak miałby ten hipotetyczny mafioso wyczuć, że Gargano go oszuka?
– Nie rozumiem.
– Nie jesteś zbyt bystry, Mimi, zastanów się. Jak miał mafioso odgadnąć, że Gargano się nie zjawi i nie wypłaci dochodu? Kiedy ostatni raz widziano księgowego?
– Nie pamiętam dokładnie, chyba z miesiąc temu w Bolonii. Powiedział urzędniczce, że następnego dnia udaje się na Sycylię.
– Jak?
– Że udaje się na Sycylię – powtórzył Augello.
Montalbano walnął pięścią w stół.
– Co to, zaraziłeś się od Catarelli? Ty też głupiejesz? Pytałem, jak miał udać się na Sycylię: samolotem, pociągiem, na piechotę?
– Tego urzędniczka nie wiedziała. Ale za każdym razem, kiedy pokazywał się tu, w Vigacie, jeździł alfą 166 z wyposażeniem ekstra, z komputerem na tablicy rozdzielczej.
– Znaleźliście to auto?
– Nie.
– Dziwne. Miał komputer w samochodzie, ale w biurze nie widziałem ani jednego.
– Miał tam dwa, skonfiskował je Guarnotta.
– No i co w nich odkrył?
– Jeszcze nad nimi pracują.
– Ile osób, pomijając pannę Cosentino, było zatrudnionych w tutejszej filii?
– Dwoje młodych ludzi, takich, co to wiedzą wszystko o Internecie i tak dalej. Giacomo Pellegrino, po wyższych studiach w zakresie gospodarki i handlu; Michela Manganaro, przed magisterium w tym samym zakresie. Oboje mieszkają w Vigacie.
– Chcę z nimi porozmawiać, zapisz mi ich numery telefonów. Muszę je mieć po powrocie z Montelusy.
Augello zachmurzył się, wstał i wyszedł z pokoju bez słowa pożegnania.
Montalbano zrozumiał od razu: Mimi obawia się, że on odbierze mu śledztwo. Albo jeszcze gorzej: podejrzewa, że przyszła mu do głowy jakaś genialna myśl, dzięki której dochodzenie pójdzie we właściwym kierunku. Nie odpowiadało to jednak prawdzie. Czy mógł wyznać swojemu zastępcy, że działa pod wpływem niejasnego odczucia, ulotnego cienia, że uczepił się cieniutkiej nici, którą potrafi zerwać najlżejszy podmuch wiatru?
W zajeździe „San Calogero" spałaszował dwie porcje ryby z rusztu, jedną po drugiej, jako pierwsze i drugie danie. Potem – aby ułatwić trawienie – zrobił sobie długi spacer aż pod latarnię morską. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie usiąść na swoim ulubionym głazie, ale wiał silny, zimny wiatr, a ponadto trzeba było załatwić sprawę z kwestorem. Przyjechawszy do Montelusy, nie poszedł jednak od razu na kwesturę, ale zajrzał najpierw do stacji telewizyjnej Retelibera. Powiedziano mu tam, że jego przyjaciel, dziennikarz Zito, wyjechał na reportaż. Do dyspozycji komisarza była natomiast Annalisa, sekretarka zajmująca się wszystkim po trochu.
– Nadawaliście serwisy o księgowym Gargano?
– W związku z jego zniknięciem?
– I jeszcze wcześniej.
– Nadawaliśmy całą masę.
– Czy mógłbym dostać od pani nagrania tych, które uzna pani za najważniejsze? Byłyby gotowe jutro po południu?
Zostawił samochód na parkingu kwestury i wszedł bocznymi drzwiami. Przywitał się ze znajomym wicekomirzem. Nadjechała winda i Montalbana przepuszczono przodem. Kiedy wszyscy weszli już do kabiny, z tym, który nadbiegł w ostatniej chwili, włącznie, wicekomisarz wyciągnął palec wskazujący, aby nacisnąć guzik. Sparaliżował go jednak krzyk Montalbana:
– Stać!
Wszyscy odwrócili się w jego stronę, zdziwieni i lekko przestraszeni.
– Przepraszam! Przepraszam! – Przepychał się łokciami do wyjścia.
Wydostał się z windy, pobiegł do samochodu, włączył silnik i odjechał, przeklinając. Zapomniał zupełnie, że zgodnie z tym, co Mimi naopowiadał kwestorowi, powinien mieć na czole szwy. Nie było rady: musiał wrócić do Vigaty i dać się opatrzyć zaprzyjaźnionemu aptekarzowi.
3
Przyjechał ponownie do kwestury, z głową owiniętą szerokim bandażem, jakby wracał właśnie z wojny wietnamskiej. Dyrektor gabinetu kwestora, niezwykłe ugrzeczniony pan Lattes, zauważył od razu – nie mógł zresztą tego uniknąć – rzucający się w oczy opatrunek.
– Co się panu stało?
– Drobny wypadek samochodowy. Nic takiego.
– Niech pan podziękuje Przenajświętszej Panience!
– Już to uczyniłem, panie dyrektorze.
– A jak rodzina, najdroższy panie komisarzu? Wszyscy zdrowi?
Dla nikogo, absolutnie dla nikogo nie było tajemnicą, że rodzice Montalbana nie żyją, a on sam nie jest żonaty i nie ma nieślubnych dzieci. Mimo to przy każdym spotkaniu Lattes zwracał się do niego z tym samym pytaniem. Komisarz z równym uporem nigdy go nie rozczarowywał.
– Wszyscy zdrowi, dzięki Przenajświętszej Panience. A u pana?
– U mnie także, dziękować niebiosom – odpowiedział Lattes, zadowolony, że Montalbano umożliwił mu zmianę formuły. I dodał: – A co pan tu, u nas, porabia?
Jak to? Kwestor nie poinformował o niczym swojego szefa gabinetu? Idzie więc o sprawę tak dalece poufną?
– Zadzwonił do mnie pan kwestor Bonetti-Alderighi. Chce się ze mną widzieć.
– Tak? – zdziwił się Lattes. – Zawiadomię zaraz pana kwestora, że pan przyszedł.
Zapukał dyskretnie do pokoju kwestora, wszedł i zamknął za sobą drzwi. Po chwili otworzyły się one znowu. Lattes pojawił się całkiem zmieniony na twarzy, już bez uśmiechu.
– Proszę wejść – powiedział.
Przechodząc obok niego, Montalbano spróbował zajrzeć mu w oczy, lecz bez skutku: szef gabinetu miał spuszczoną głowę. O, kurwa, sprawa musi być rzeczywiście poważna. Co też mógł przeskrobać? Wszedł. Lattes zamknął drzwi za jego plecami, a Montalbano odniósł wrażenie, że zatrzaskuje się nad nim wieko trumny.
Kiedy kwestor go przyjmował, zawsze dbał o odpowiednią scenografię. Tym razem uciekł się do efektów świetlnych godnych czarno-białego filmu Fritza Langa. Żaluzje były opuszczone do samego dołu, ale pozostała w nich jedna pozioma szpara, przez którą wpadał wąski promień słońca, dzieląc pokój na dwie części. Główne źródło światła stanowiła niska lampa w kształcie grzyba, umieszczona na biurku. Oświetlała leżące na nim papiery, lecz nie twarz kwestora, pogrążoną w mroku. Wszystko wskazywało na to, że Montalbano zostanie poddany konfrontacji w stylu pośrednim między przesłuchaniami Świętej Inkwizycji z tymi, w których celowali esesmani.
Komisarz podszedł do biurka. Stały przed nim dwa krzesła, lecz z żadnego z nich nie skorzystał, gdyż kwestor mu tego nie zaproponował. Nawet się z nim nie przywitał. Komisarz ze swojej strony również nie pozdrowił Bonetti-Alderighiego, który nie przerywał lektury rozłożonych na Biurku papierów.